20

78 12 3
                                    

Powoli otworzyłam oczy.
Przez moje żebra przedarł się ból, który tylko utwierdził mnie w przekonaniu, żeby lepiej się nie poruszać.
Pokój, w którym leżałam, był zamglony.
Podniosłam ręce ostrożnie i przyłożyłam dłonie do oczu, po czym przetarłam je lekko, żeby obraz mi się wyostrzył.
Przy każdym ruchu towarzyszył mi ból w klatce piersiowej, jak i ramionach.
- Obudziłaś się - uśmiechnęła się do mnie czarnoskóra kobieta ubrana w biały fartuch pielęgniarki - Zawołam twoich rodziców.
Rozejrzałam się dookoła powoli.
W pokoju śmierdziało lekami i odkażonym sprzętem lekarskim.
Białe ściany wyglądały na dopiero pomalowane, do każdego kąta zaglądała sterylność, a wielkie okna wychodzące na las były doskonale wypucowane.
- Boże, Paige! - wykrzyczała mama, wbiegając do pokoju, prawie rzucając się na moje łóżko.
- Auć... - mruknęłam cicho - Zejdź ze mnie - wykrzywiłam twarz w nieprzyjemnym grymasie.
- Ojej, przepraszam - widziałam, że jest bardzo zatroskana całą tą sytuacją - Po prostu tak się cieszę - załkała, w jej oczach pojawiły się łzy - że się obudziłaś, kochanie - zgarnęła moją dłoń i zamknęła ją w szczelnym splocie razem ze swoją.
Chwilę później wszedł tata.
Miał podkrążone oczy i kilkudniowy zarost na twarzy.
Na mój widok uśmiechnął się ciepło i westchnął cicho.
Podszedł do łóżka szpitalnego i objął moją mamę ramieniem.
- No no, śpiąca królewno - powiedział zaczepnie - Nieźle nas wystraszyłaś trzy dni temu.
Na te słowa szerzej otworzyłam oczy.
- Trzy dni? - zmarszczyłam brwi, głos miałam zachrypnięty - Byłam w śpiączce aż trzy dni?
- Tak - powiedziała mama, uśmiechając się do mnie smutno.
- Jak się czujesz? - spytał ojciec wyraźnie zaniepokojony całą sytuacją. W końcu to jego głos słyszałam po raz ostatni.
- Całkiem, całkiem - zamruczałam pod nosem, nie chcąc rozmawiać o moim stanie zdrowia. Były rzeczy ważne i ważniejsze - Gdzie Matty?
Rodzice stali nade mną i zastanawiali się nad odpowiedzią, ja jednak tylko zamknęłam oczy i pozwoliłam swoim płucom oddychać głęboko.
- Może to najgorszy moment na rozmowę - zaczął tata - ale musimy ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Prędzej czy później i tak dowiedziałabyś się od pielęgniarki. Powie, że od dawna podajemy ci chloropromazynę, tiorydazynę, flufenazynę i w końcu amisulpryd.
Spojrzałam na tatę, kompletnie nie rozumiejąc, o czym on mówi.
- Kochanie - mama wygramoliła się spod ramienia męża - Jesteś chora. Od maleńkiego. Lekarze zabronili nam o tym mówić, bo to by tylko pogorszyło sprawę. U ciebie te objawy były bardzo silne i widoczne, więc... ze szczególną opieką i ochroną do ciebie podchodzili - gorączkowo przełknęła ślinę.
Spojrzałam na nią pytająco, między nami nastała grobowa cisza, która zdawała się trwać w nieskończoność.
Pikanie przyrządów pomiarowych w pomieszczeniu ucichło, gałęzie drzew przestały ocierać się o okna, a ludzie jakby zniknęli z korytarza.
- Jak to chora? - podniosłam głowę zbyt energicznie, na co jęknęłam cicho i przeciągle, czując, jakby mięśnie mojego brzucha miały za chwilę eksplodować.
Mimo wszystko poprawiłam się na łóżku, mama pomogła mi strzepać pierze w poduszce i w tamtej chwili w dosyć wygodnej pozycji spoglądałam na rodziców.
- Paige? Wszystko w porządku? - zapytała ciemnoskóra kobieta, wyglądając zza framugi białych drzwi.
- Tak - odparłam i ciepło uśmiechnęłam się do pielęgniarki - Proszę dać mi chwilę na pogadanie z rodzicami - machnęłam ręką w ich kierunku.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebować, wołaj - skinęła w moją stronę i odeszła na korytarz.
- Na co jestem chora? Czego mi nie mówicie? - zwróciłam się do rodziców.
- Chorujesz na schizofrenię, kochanie. Stwierdzono ci też silne omamy. Nawet nie wiemy, po kim to odziedziczyłaś - spojrzała mi prosto w oczy i zaczęła kręcić głową.
Mogłabym przysiąc, że czułam, jak się zapadam.
Zapadałam się krok po kroku, tkanka po tkance, z każdą minutą coraz bardziej wtłaczając się w łóżko lekarskie.
Nie miałam siły uronić jednej łzy, złapać oddechu, czy nawet mrugnąć.
Przed oczami mignęły mi obrazy ze wszystkich chwil, które spędziłam z Mattym.
Nie wiem, jak mocno przygryzałam ze zdruzgotania wargi, lecz poczułam krew płynącą po moim języku.
Patrzyłam w przestrzeń, pozwalając wszystkim emocjom ulecieć w powietrze tylko po to, żeby wróciły do mnie ze zdwojoną siłą.
- Jak długo? - posłałam ojcu ostre spojrzenie, po czym przeniosłam je na rodzicielkę - Jak długo choruję i jak długo mi o tym nie mówicie?
- Możesz tego nie pamiętać, ale w wieku siedmiu lat miałaś poważny wstrząs mózgu i wylądowałaś w szpitalu na kilka dni. Wtedy zdiagnozowali u ciebie tę...chorobę - westchnął tata, przecierając dłońmi po twarzy - Wtedy od ponad roku zaczęłaś miewać omamy i bawić się ze zmyślonym przyjacielem. Ciągle nam o nim mówiłaś - uśmiechnął się do mamy smutno - Matty to, Matty tamto. Myśleliśmy wtedy, że to normalne dla sześciolatki...
Przypomniałam sobie moją pierwszą rozmowę z Mattym sprzed kilku miesięcy.

- Ile masz lat?
- Dwadzieścia, a pierwszy raz pojawiłem się, kiedy ty miałaś sześć.

Szerzej otworzyłam oczy.
Próbowałam wyprzeć z siebie jakiekolwiek przypuszczenia o tym, że jestem chora.
Nie chciałam w to uwierzyć.
- Co jakiś czas musieliśmy dosypywać ci leki do jedzenia, żebyś mogła normalnie funkcjonować - mama zrobiła krok do przodu i chwyciła delikatnie moją dłoń, jednak szybko wyrwałam ją z uścisku, co poskutkowało kolejnym uciskiem w mięśniach. Spojrzała na mnie zdziwionym i jednocześnie zmartwionym spojrzeniem, jednak nie odsunęła się od łóżka - Lekarze powiedzieli, że nie możemy położyć cię w szpitalu na intensywnym leczeniu, bo byłaś za młoda i większe korzyści przyniosłoby leczenie w naturalnym środowisku, wśród nas i swoich rówieśników - tłumaczyła dalej załamanym głosem, każde słowo wypowiadane z jej ust odbijało się ode mnie jak od szyby.
- No i w końcu terapia się sprawdziła, więc przestaliśmy cię faszerować tymi substancjami. Tyle lat było normalnie - odezwał się ojciec - A prawie rok temu znowu się zaczęło. Tak się baliśmy, że to nawróci... - jęknął ojciec - I tak się stało, jednak znowu dowiedzieliśmy się o tym po kilku miesiącach, kiedy jechałem z pracy i mijałem lasek, z którego akurat wychodziłaś, żywo przy tym gestykulując, śmiejąc się i rozmawiając, jakby ktoś obok ciebie był. Ale nie było.
Nastała gruntowna cisza przerywana pikaniem aparatury, do której byłam podłączona.
W woreczku z kroplówką co chwilę pojawiały się bąbelki, zegar tykał niemiłosiernie głośno, a słońce zaszło za jasnoszarymi i grafitowymi chmurami, ewidentnie zwiastując deszcz.
- Kiedy poznałaś Drew, odzyskaliśmy nadzieję. Zwiększyliśmy dawkę leków. I udało się. Udało się, Paige! Znowu byłaś zdrowa! Przez pół roku... - mama splotła ręce na piersi - A teraz widzisz, gdzie jesteśmy... - oparła głowę o ramię taty.
- I przez te cholerne jedenaście lat - mówiłam zachrypniętym głosem - Nic mi nie powiedzieliście?
- Baliśmy się, jak zareagujesz... - powiedział tata, wyciągając rękę w moją stronę.
Zamknęłam oczy z całej siły.
- Przecież sami mówiliście, że go widzicie! Wtedy, jak przyszłam do domu ze spotkania z Brendą...
Rodzice popatrzyli na siebie, mama uśmiechnęła się do taty smutno, po czym westchnęła.
- Kochanie - wyszeptała drżącym głosem, walcząc ze łzami - Tak nie było. Nie wiem jak ci to wytłumaczyć ale... Zmarł dziadek Phil. To dlatego po ciebie zadzwoniliśmy. Wiesz, jaki to dla mnie był wstrząs... Mój tata był dla mnie drugim najważniejszym mężczyzną w życiu, a teraz... - pierwsze łzy spłynęły po jej bladym policzku - A teraz go nie ma. Kiedy ci o tym powiedzieliśmy, poszłaś do Drew i wtedy stał się ten wypadek. Jezu Paige, czemu takie rzeczy nas spotykają? - przytuliła się do ojca, nie patrząc już na mnie.
- Czyli że... nigdy nie widzieliście Mattiego? To wszystko, co wydarzyło się trzy dni temu... tego nie było? Wyobraziłam to sobie? - zapytałam cicho, skubiąc skórki w paznokciach.
Ojciec przytaknął niepewnie, opierając głowę na włosach mamy, która chlipała cicho w koszulę taty.
Obróciłam głowę w stronę ściany.
Nie chciałam na nich patrzeć.
Nie wiedziałam już, co się wydarzyło, a co nie.
Nie wiedziałam, komu mogę ufać.
Lawina informacji zwaliła się na mnie tak niespodziewanie, że nawet nie wiedziałam, nad czym powinnam się zastanowić.
Jedyne co było pewne w tamtym momencie, to moja złość na rodziców, przeplatana ze zrozumieniem dla ich czynów.
Jednak moja frustracja przejęła górę.
Obróciłam głowę powoli, żeby znów popatrzeć na rodziców.
- Proszę, wyleczcie mnie z tego, nieważne jak długo będę musiała leżeć w tym łóżku, jeść to ohydne, szpitalne jedzenie i pachnieć lekarstwami i potem - powiedziałam oschle - A teraz wyjdźcie - oczami wskazałam na drzwi za nimi - I zawołajcie siostrę Nancy - dodałam, myśląc o ciemnoskórej pielęgniarce, która opiekowała się mną przez prawdopodobnie cały pobyt w szpitalu.
- Paige, my na prawdę nie chcieliśmy źle... - powiedziała mama.
Tata dotknął jej ramienia i powiedział troskliwie.
- Ona nie potrzebuje już naszych wyjaśnień, tylko spokoju, Lucy - zwrócił się do mamy, po czym skinął mi na pożegnanie i wyszli z pokoju.
Słyszałam jeszcze, jak tata wzywa do pokoju pielęgniarkę i nagle ścisza głos, mówiąc jej coś na ucho.
Kobieta weszła do pomieszczenia i zaczęła wypełniać strzykawkę nieznaną dla mnie substancją, po czym podeszła do mnie.
- Kochanie, tak mi przykro, że spotkała cię taka okropna historia - powiedziała, dotykając lekko mojego ramienia, przejeżdżając po nim wacikiem ze środkiem odkażającym - Postaramy ci się pomóc. To flufenazyna - nagle zamarła i nachyliła się do mnie - Może zaboleć - poczułam, jak dosyć gruba igła wbija się w moje ramię.
Z moich policzków powoli zaczęły cieknąć łzy, jednak nie wiedziałam, czy spowodował je ból związany z wkłuciem, czy świadomość choroby.
Mojej własnej schizofrenii.

***
Przepraszam za tak długą przerwę, pisałam ten rozdział tydzień, strasznie ciężko mi się tworzyło!
Ostatni rozdział - został nam tylko epilog.
Do napisania
❤️

INVISIBLEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz