2

237 21 1
                                    

Usłyszałam ciche chichotanie dobiegające z parteru.
Moi rodzice dopiero wrócili z imprezy.
- Mark, nie teraz! Nie tutaj! - mama mówiła przez śmiech, co chwila zagłuszana przez głośne wzdychania taty.
- Co mam zrobić... Wyglądasz tak dobrze - drugie zdanie wypowiedział dwa tony ciszej od pierwszego.
Ja jednak słyszałam wszystko.
Od dwóch godzin starałam się "przywołać" mojego dawnego przyjaciela.
Przecież sam powiedział, że wystarczy go zawołać, więc wołałam.
Wołałam jakieś dwie godziny, zanim stwierdziłam, że przecież totalnie mi odbiło.
To pewnie przez ziąb jaki panował na dworze mój umysł wytworzył sobie jakąś dziwną sytuację.
Poza tym, to nie pierwszy raz.
Weźmy na przykład sytuację z drugiej klasy gimnazjum.

Byłam strasznie podekscytowana tym, że jadę na Ogólnostanowy Przegląd Poezji dla Młodzieży.
Miałam wyrecytować wiersz, który sama napisałam.
Utwór dedykowałam mojej babci, która zmarła przed czterema wtedy latami.
Wracając do tamtej sytuacji, kiedy weszłam na scenę, zobaczyłam moją babcię siedzącą w pierwszym rzędzie na widowni.
Uśmiechnęłam się do niej, a ona do mnie też. Później jej uśmiech coraz szybciej schodził z twarzy, aż w końcu z jej oczu zaczęły płynąć łzy; wstała, podeszła do sceny za pomocą wózka dla osób, które z powodu podeszłego wieku mają problem z poruszaniem się, i popatrzyła na mnie swoim wiecznie znudzonym spojrzeniem spod zmęczonych oczu.
- I tak dasz ciała. Nawet nie próbuj - wydyszała, na końcu zanosząc się obrzydliwym kaszlem podobnego do tego, który dolega osobom chorym na raka płuc.
Bo właśnie na tę dolegliwość zmarła.
Wtedy zmarszczyłam brwi i starałam się nie zwracać uwagi na tą dziwną sytuację. Poprawiłam mikrofon i założyłam opadające na twarz kosmyki ciemnobrązowych włosów za uszy.
Chciałam zacząć recytować mój wiersz, jednak babcia, która kierowała się do wyjścia, przystanęła jeszcze na chwilę.
- Nawet nie próbuj - charknęła.
- Czy zechce pani rozpocząć? - odezwał się któryś z jury.
Swoją drogą, wyglądali na bardzo znudzonych życiem.
Zupełnie jakby ktoś im kazał tu siedzieć.
- Ekhę, Paige, nie mamy czasu do stracenia - odezwała się tęga kobieta siedząca po drugiej stronie stołu.
Spojrzałam jeszcze raz w stronę wyjścia, jednak mojej babci już nie było.
Szybko zbiegłam ze sceny i zamknęłam się w toalecie.
Pani, która uczy mnie angielskiego w liceum, dobijała się do mnie przez pół godziny.
Nie wiem dlaczego mama mojej mamy wypowiedziała w moim kierunku takie słowa.
Od tamtej pory nigdy więcej mi się nie pokazała.

Słyszałam, jak rodzice powoli wloką się po schodach.
Co chwila słychać było, jak moja mama gani tatę słowami "nie teraz, kochanie", "Mark, przestań, obudzisz Paige!"
Nie musieli się w sumie tak ukrywać, i tak nie spałam.
Wszystko przez to, że starałam się przywołać jakiekolwiek wspomnienia związane z tym dziwnym, urojonym człowiekiem.
Podniosłam się z zimnych paneli, którymi wyłożona była cała podłoga w moim pokoju.
Opadłam na łóżko zmęczona.
Nie minęło wiele czasu, żebym poczuła całkowite znużenie.
Byłam świadoma, kiedy uderzenia mojego serca i ciśnienie w całym ciele się obniżyło.

Po chwili w moich uszach było słychać świst wiatru połączony z lodowatymi płatkami śniegu.
Przetarłam wewnętrzne kąciki oczu, żeby móc lepiej widzieć.
Okno, które wychodziło na ogródek, było otwarte.
Z niechęcią podniosłam się z łóżka.
Dotknęłam białej framugi, po czym zatrzasnęłam okno z impetem, żeby móc jak najszybciej wrócić do łóżka.
Na głośne skrzypnięcie, które towarzyszyło tej czynności, jakaś postać w fotelu na przeciwko łóżka gwałtownie podskoczyła, po czym założyła noge na nogę.
Kiedy to zobaczyłam, z przerażenia odskoczyłam od ściany i upadłam na panele z hukiem.
Chwyciłam pierwszą lepszą rzecz, która leżała na szafce nocnej.
Na moje nieszczęście, był to stalowy pilniczek do paznokci, nie dłuższy niż 10 centymetrów.
Cóż, trudno mi bronić się przed być-może-psychodelicznym-mordercą za pomocą narzędzia do pielęgnacji paznokci!
- Cholera, kto tam jest? - powiedziałam na tyle głośno, żeby mnie usłyszał, ale na tyle cicho, żeby nie wzbudzić podejrzeń rodziców, którzy albo śpią, albo zaspokajają jeden ze swoich podstawowych instynktów.
- Ej, spokojnie - chłopak siedzący w fotelu podniósł się nagle - To nie będzie ci potrzebne.
Usłyszałam ten sam głos, który chciałam usłyszeć jeszcze przed co najmniej trzema godzinami.
- Matty? To ty? Jezu święty! - rzuciłam pilniczek na łóżko - Przecież to taka świetna zabawa pojawiać się zupełnie dyskretnie i to jeszcze w tak mało odpowiednich momentach!
- Przepraszam, narobiłem trochę hałasu wchodząc przez okno - ruchem głowy wskazał na miejsce, w którym przed chwilą stałam - Więc nie możesz powiedzieć, że mało dyskretnie.
Skoczył na moje łóżko i wyprostował nogi.
Dopiero teraz mogłam zobaczyć, że nie ma na sobie płaszcza, a jego włosy zaczesane są na bok. Miał na sobie białą koszulę i ciemny sweter. Do tego nie pachniał już miętą ani Mojito, tylko mokrym śniegiem.
Zrobił na mnie inne wrażenie niż na spacerze.
- Przypomniałam sobie, kim jesteś - skrzyżowałam ręce na piersi i oparłam się o ścianę.
- Cudownie! - uśmiechnął się do mnie i klasnął w dłonie.
- Jak to możliwe, że... - zamyśliłam się na chwilę i szukałam dobrego słowa, żeby móc zastąpić to, które chciałam powiedzieć, jednak mój chwilowy wysiłek poszedł na marne -...wyobraziłam sobie ciebie w wieku...ilu? Pięciu lat? Czy sześciu? - zapytałam z wyrzutem, sama nie wiem czemu - A teraz siedzisz przede mną, jakby nigdy nic. Ile masz lat?
- Dwadzieścia, a pierwszy raz pojawiłem się, kiedy ty miałaś sześć.
- Właśnie, a ja siedemnaście. Kiedy miałam sześć lat, to ty dziewięć. Więc teraz, biorąc to na logikę, powinieneś siedzieć tu, jak już, w wieku dziewięciu lat!
- Chryste, ale ty analizujesz - przyglądał mi się uważnie - Kiedyś taka nie byłaś.
- Kiedyś miałam sześć lat.
- I co z tego?
- Byłam mniej dojrzała.
Matty prychnął.
- A teraz jesteś bardziej? Nie. Po prostu zapomniałaś, jak to jest cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy, a sama potępiasz ludzi, którzy tacy są.
- Nikogo nie potępiam.
- Dobrze, to za ostre określenie. "Krytykujesz w swojej głowie" - stwierdził.
- Nie wiesz tego - ciągnęłam.
- Wiem, bo znam cię lepiej, niż myślisz. Przez cały czas przy tobie byłem.
Nie odezwałam się ani słowem. Po prostu patrzyłam na niego, oczekując wyjaśnień.
- Pewnie czekasz na wyjaśnienia.
Uniosłam brwi do góry.
- No, słucham.
- Dobrze wiesz, jak to się zaczęło...
Drzwi do mojego pokoju otworzyły się powoli.
- Paige, słońce - moja mama była wyraźnie wstawiona, bo strasznie sepleniła - Kładź się spać. Jutro rano idziemy do kościoła.
- Dobrze, mamo. Dobranoc.
- Dobranoc - ziewnęła - skarbie.
Popatrzyłam na łożko, na którym jeszcze przed chwilą siedział Matty.
Siedział, ponieważ po raz kolejny rozpłynął się w powietrzu.

INVISIBLEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz