"Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało.
Wielkie sprawy, głupią miłością."
– Krzysztof Kamil Baczyński, „Z głową na karabinie"
Znacie to uczucie spełnienia? Kiedy czujecie, że całym sobą osiągnęliście absolutny maximum życia i wydaje się Wam, że lepiej być nie może. Ja tak czułam. Jednak szybciej zostało mi to zabrane, niż zdążyłam uświadomić sobie jak wielką szczęściarą jestem. Moje spełnienie nosiło imię Will.
*
Moja popołudniowa zmiana w kawiarence pani Whitmoore powinna potrwać jeszcze niecałe pół godziny. Z reguły o tej porze ruch był niewielki, siedziały tylko pojedyncze osoby, które mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. W tle można usłyszeć przyciszone przez ekspres do kawy wybuchy śmiechu, wieczorne pogaduszki oraz siorbanie, do którego zdążyłam już przywyknąć. Pod koniec zmiany, pomimo zbliżającego się nieubłaganie zmroku, zdarzyło się, że podałam kilka kubków wypełnionych po brzegi czarnej kawy, jak również czyściłam zaplamione stoliki i sprzątałam okruszki z najsmaczniejszych ciast w mieście. Brzmi to banalnie, ponieważ każdy pracownik powinien godnie reklamować swoje miejsce pracy i to jest boleśnie oczywiste, jednak ilość klientów i utarg zgromadzony w ciągu całego dnia mówią same za siebie. To nie są tylko słowa rzucone na wiatr.
Choć kelnerstwo nie jest to szczytem moich marzeń czy możliwości, szczerze kocham swoją pracę. Wielu nazwałoby ją nudną, ale to właśnie w kawiarniach kryje się cała magia świata. Pierwsze randki, ukradkowe spojrzenia, zerwania, a później rozpacz zatopiona w słodkich tortach czekoladowych. Odpoczynek po ciężkim dniu, praca przy laptopie z kubkiem kawy w dłoni oraz spotkania z przyjaciółmi na plotkowanie. To właśnie tutaj rozpoczyna się poranek sześćdziesięciu procent ludzi, którzy cenią sobie nie markę, a smak i urok miejsca, w którym szykują się psychicznie do zaczęcia swojej dziennej rutyny. Wysoka kultura, rodzinne ciepło emanujące z każdego kąta pomieszczenia oraz w rzeczy samej wystrój. Nawet dodatki potrafią zadecydować o tym, kto zagości na dłużej, a kto wpadł tu pierwszy i najprawdopodobniej ostatni raz w swoim życiu.
Lokal nie jest urządzony w przepychu, choć nie brakuje mu różnorodnych, świeżych kwiatów czy oprawionych pejzażów przedstawiających naturę. Obsługa także jest niezwykle istotna, nawet pochyliłabym o stwierdzenie, że najważniejsza. Dla mnie są rodziną i za każdego z nich byłabym w stanie poświęcić własne życie.
— Brooklyn, moja droga, a co ty jeszcze tutaj robisz? — Louise, we własnej osobie, stanęła przede mną, uśmiechając się szeroko. Założyła ręce na biodra, a jej niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z ciekawością. — Wspominałam ostatnio, że nie musisz zostawać aż ostatni klient opuści lokal. Niektórzy naprawdę potrafią się zasiedzieć.
— Moja zmiana kończy się o dziewiątej, zgodnie z umową, dlatego niegrzecznym byłoby zostawienie sprzątania na pani barkach.
— Skarbie, dopóki chodzę o własnych siłach, jak również myślę samodzielnie, uważam, że jestem w stanie sobie poradzić z małymi okruszkami. — Zaśmiała się i pogładziła mój policzek. Rozczulił mnie ten gest i jednocześnie uświadomił, że tym bardziej nie będę w stanie wyjść wcześniej z pracy, wciąż zarabiając tyle samo, ile za pełnych osiem godzin.
— I aby być w formie przez kolejne lata, musi pani siebie oszczędzać — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Poza tym, czekam aż Will mnie odbierze.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie perliście. Następnie, ruszyła zza ladę i nacisnęła guzik na kasie, otwierając kasetkę z pieniędzmi. Ja w tym czasie rozejrzałam się po sali, dostrzegając jedynie pana Vincenty'ego. Ujrzałam, jak dopija ostatni łyk ze swojej filiżanki, zamyka gazetę i podchodzi do Louise, rozliczając się ze swojego posiłku. Kłaniając się na pożegnanie powiedział nam ostatnie do widzenia i zniknął zza masywnymi drzwiami.
CZYTASZ
Love, Brooke.
RomanceBrooklyn Hayes posiada wystarczająco wiele powodów do tego, aby być szczęśliwą. Ma kochającego chłopaka, wspaniałych przyjaciół i ojca, który dba o nią, niczym największy skarb na ziemi. Jednak z jednego powodu jej życie zmienia się diametraln...