Rozdział drugi

21.6K 982 248
                                    

"Boże, użycz mi pogody ducha abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić; odwagi abym zmieniał to, co mogę zmienić i szczęścia, aby mi się jedno z drugim nie popieprzyło."

— Stephen King, "Miasteczko Salem"


Rok później.

— Nie uważam, że jest to dobry pomysł.

Ja także nie uważałam za najrozsądniejsze, aby ponownie rzucić się do wielkiego świata, kręcącego się wśród zabieganych ludzi. Odpowiadał mi spokój mojego pokoju i świadomość, że gdy tylko mój stan psychiczny ulegnie zmianie, będę mogła swobodnie przeżywać stratę na nowo, bez obaw, że zostanę obdarzona współczującym wzrokiem i słowami otuchy, które mają za zadanie podnieść mnie na duchu, a w rzeczywistości sprawiają, że czuje się tylko gorzej.

— Za bardzo się pani o mnie martwi — powiedziałam tylko, wycierając ścierką zaplamioną tackę. Staram się, jak tylko mogę uniknąć jej wzroku, ale czuje, jak wywierca dziurę w moim ciele. Postanawiam więc kontynuować. — Zapewniam, że trzymam się lepiej, niż wskazuje na to mój wygląd.

Gówno prawda. W ogóle się nie trzymam, ale nauczyłam się, że aby nie martwić najbliższych, należy tak długo wmawiać im, że poradziłam sobie ze wszystkimi przeciwnościami losu, aż zaczną w to wierzyć. Aż przekonam samą siebie. Na razie jednak nie udaje mi się ani z nimi, ani ze sobą, co zresztą widać gołym okiem.

— A jeżeli przeliczysz swoje możliwości i zrobisz sobie krzywdę? — dopytywała, będąc omal na skraju płaczu.

Louise, która przygarnęła Willa i jego siostrę pod własne skrzydła, dała im kochający dom, mimo złamanego serca z powodu jego odejścia ani razu nie dała sobie szansy okazać słabości i rosnącej rozpaczy, szczególnie w moim towarzystwie. Z tego powodu jej teraźniejsza reakcja jest dla mnie po prostu miażdżąca. Nie chcę być jej zmartwieniem, ponieważ była dla mnie, nawet jeśli ja nie mogłam być dla niej. A w końcu nie tylko ja straciłam osobę, którą bezgranicznie kocham. Jakie to samolubne z mojej strony, wiem o tym, jednak mimo tej wiedzy, nie potrafię nic z tym zrobić.

Postanawiam tylko spojrzeć jej prosto w oczy i mocno przytulić. Zasłużyła na to i wiele więcej. Niestety, teraz na nic innego mnie nie stać.

— Poradzę sobie. Obiecuje.

— Wierzę ci, Brooklyn. — Westchnęła głęboko. — W porządku, będę na zapleczu. W razie, gdybyś mnie potrzebowała. Muszę uporać się z dostawą.

Kiwnęłam głową, natychmiast wybaczając jej kłamstwo. Podczas uścisku poczułam słone krople wsiąkające w mój sweterek, dlatego niegrzecznym byłoby wytknięcie albo zwrócenie uwagi, że dostawa odbyła się wczoraj z rana. Wiem to, ponieważ Tim dzisiejszego popołudnia narzekał, że podczas jej odbierania od dostawcy, prawdopodobnie naciągnął sobie mięśnie.

Louise potrzebowała chwili dla siebie, zupełnie tak jak ja, podczas rocznej abstynencji w kawiarni.

Rok, szmat czasu. Mimo to, często myślę, że ten rok, choć najdłuższy w moim życiu, nie był wystarczający, ale wtedy uświadamiam sobie, że żaden nie będzie. Choćbym miała spędzić resztę życia w zamknięciu, straciłam siebie bezpowrotnie, ale żeby moja rodzina tego nie zauważyła, uśmiechałam się często.

Czasami wystarczy się po prostu uśmiechnąć, nawet jeśli ten sam uśmiech nie sięga wypełnionych pustką oczu.

*

Jak wspomniałam wcześniej, minął rok, a to z kolei wiąże się z rocznicą śmierci Willa. Dzisiejszy dzień niewiele zmieniał. Pomimo jego znaczącej rangi, żaden inny poprzedni poranek nie różnił się od następnego. Codziennie witała mnie ta sama rozpacz i ogromna tęsknota, z którą ledwo sobie radziłam.

Love, Brooke.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz