« Prolog «

1.5K 93 33
                                    

Świetlista Skóra biegła przez zmarznięte porannym mrozem wysokie trawy łąk jej klanu, czując jak mroźny wiatr omiata ją, wysysając z niej siły. Nie czuła się bezpiecznie, tak jak to zawsze było i powinno być za każdym razem, bo przecież ten płaski teren znała na pamięć. To był jej dom. Łąki mimo to wydawały się obce, opanowane przez coś, czego nie było widać w pół mroku, który zapowiadał nadejście wschodu słońca. Świetlista Skóra miała silne wrażenie bycia obserwowaną, ale choć co chwilę rozglądała się, nie wypatrzyła zagrożenia lub, jeśli Gwiezdny Klan pozwoli, ewentualnego przyjaciela. Na dodatek, pomimo wypływającej z niej energii, nie mogła się zatrzymać. Łapy zdawały się same ją prowadzić w miejsce tylko im wiadome.

Choć Świetlista Skóra walczyła z silnymi porywami wiatru, wysoka trawa ją otaczająca pozostawała niewzruszona na szalejącą wichurę. Tak jakby tylko Świetlista Skóra była istotą namacalną, a wszystko dookoła nie istniało. Powoli pojawiające się w oddali drzewa również zdawały się ignorować wichurę, jaka hulała na otwartej przestrzeni. Jednak im bliżej Świetlista Skóra się przybliżała do ściany drzew, tym jej zdziwienie rosło. Liście zdecydowanie NA PEWNO poruszały się. Ba! Drzewa uginały się pod siłą wiatru! Medyczkę dobiegł również przyjemny szum lasu i, zagłuszając intuicję, która podpowiadała jej, że coś jest nie tak, uspokoiła się odrobinę, zaczynając czuć się znów jak w domu. Nieważne jednak jak blisko drzew, a tym samym obozu klanu była, coś wewnątrz niej próbowało krzyczeć i pokazać to, co na nią czyha i czeka tylko, aż kotka straci czujność, by wtedy zaatakować.

Świetlista Skóra zmusiła się do zatrzymania, nie mogąc w pełnym biegu spokojnie myśleć. Kiedy już zdołała zahamować, łapy nieprzyjemnie ją łaskotały, jak gdyby podpowiadały, że nie powinna bezczynnie stać i wpatrywać się w powoli rozświetlaną Nowym Słońcem łąkę. Kotka rozejrzała się ponownie, tym razem znacznie wolniej. Trawa nawet drgnęła. Nawet jeśli mróz pokrył ją naprawdę grubą warstwą szronu, powinna się jednak choćby delikatnie poruszać, zwłaszcza przy tak potężnym wietrze, jaki prawie zwalał kotkę z nóg. Ale łąka była nieporuszona, ignorowała wściekłą wichurę.

Ciemność zdawała się krwawić. Niebo zamiast szaro-niebieskiego odcieniu przybrało kolor zaschniętej krwi. Świetlista Skóra zerknęła w górę, z nadzieją dojrzenia choćby pojedynczej gwiazdy. Zawiodła się. Koty Klanu Gwiazd ukryły się przed nie tylko jej wzrokiem, a przed oczami wszystkich niewierzących w nich kotów. Gwiezdny Klan nie mógł istnieć bez ich wiary. Nie było sensu, by Gwiezdni Wojownicy służyli kotom, które nie pamiętają o oddawaniu im czci, a nawet nie zdają sobie sprawy z istnienia swoich przodków.

Świetlista Skóra spuściła głowę z cichym westchnieniem. Czy tylko ona jedna wciąż wierzyła w Gwiezdny Klan? Czy tylko ona jedna pamiętała? Nawet pozostali medycy zdawali się ignorować swoje obowiązki. Medycy byli pośrednikami pomiędzy Gwiezdnymi Wojownikami a kotami w klanach. Ich zadaniem było leczyć chore koty, tłumaczyć członkom swoich klanów wolę Gwiezdnego Klanu, interpretować znaki przez nich zsyłane. I nawet taka bliska więź z przodkami zatarła się!

- Jak mam ocalić to, co z was zostało, skoro nie dajecie mi żadnego znaku? - szepnęła, wpatrując się w swoje łapy. Nagła gorąca fala gniewu zalała ciało Świetlistej Skóry, sprawiając, że jej pazury same się wysunęły i wbiły w ziemię, a mięśnie napięły ze wściekłości. Machnęła ogonem w czystej furii. - Jak?! - Warknęła do nieba najgłośniej, jak potrafiła. Sama już nie wiedziała, czy czuje złość, bo Gwiezdny Klan zrezygnował nawet z niej, czy może czuje zwykłą bezsilność.

- Wybraliście mnie. Daliście potęgę! A teraz zostawiacie bez znaku! Bez słowa! - skoczyła do przodu w wyższą trawę i zaczęła ją wyrywać z ziemi. - Skoro wam nie zależy, zniszczę tę ziemię razem z wami!

Wojownicy: Wizje nieba || Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz