Od kilku dni nieprzerwanie lały deszcze. Drzwi otworzyły się z hukiem tłumionym kroplami deszczu spadającymi na niegruby dach karczmy. O tej godzinie nie było wielu gości. Jedynym źródłem światła w, niedużym i wyjątkowo niewysokim budyneczku były 2 zapalone świeczki stojące na jedym ze stołów przy którym siedziała postać w kapturze opatulona starym płaszczem pełnym dziur przez które niewątpliwie uciekało ciepło - ciepło o która postać walczyła, co kilka sekund poprawiając płaszcz i kuląc sie z zimna. Za nieoświetlonym barem stał młody mężczyzna. Wyglądał jakby dopiero kończył okres dorastania młodzieńczego. Jego twarz pokrywała masa wyprysķow a przetłuszczone włosy spadały na czoło. Nie mógł sam prowadzić tego miejsca. Pewnie syn karczmarza. Tyle udało się dostrzec w ciągu pierwszej sekundy od wejścia do rozpadającego się, nawet bez dni ulewy, przybytku na obrzeżu miasta. Postać która właśnie weszła do środka zdjęła płaszcz. Czarny, znoszony i doszczętnie przemoczony. Ale nie powiesił go na stojącym przy drzwiach stojaku. Wziąwszy go pod pachę usiadł przy jednym ze stabilniej wyglądających stołów, wyciągnął z małej torby prostą fajķę, napchał ją żywo zielonym zielem. Zakrył ją obiema dłońmi i dookoła niego pojawił się delikatny, pachnący wanilią biały dym. Po chwili upajania się dziwnym dymem podszedł chłopak stojący wcześniej za ladą.
-Coś panu podać.
-Panu? - siedzący mężczyzna zaśmiał się charkliwie. Przysunął się do stołu ukazując twarz przeciętą długą blizną od prawej skroni, a chowającą się w głębiach narzuconych na niego ubrań.
-Ta-ak... -chłopak zająkał się. -Ojciec kazał mi tak mówić... do gości.
-Przynieś najsłabszego piwa. -machnął ręką na chłopaka oddając się paleniu fajki. Odchylił się na krześle chowając twarz w półmroku.
Po chwili wrócił młodzieniec z kuflem złoto-bladego trunku. Postawił na kancie stołu szybko cofając rękę.
-Za-zapalić panu... świeczki? - wydukał?
-Nie, dziękuję, jakoś sobie poradzę. - dotknął palcem lontu świeczki i powolutku pojawił się tlący płomyk.
-A... no to w takim razie... jeśli będę mógł w czymś... pomóc to... jestem. - chłopak szybkim krokiem poszedł za ladę w głąb baru.
Wszystkiemu przyglądała się druga postać siedząca w karczmie.
Naprzeciwko baru, przy oknie za którym było widać pojedynczych ludzi przebiegających uliczką. Gdy chłopak schował się w głebi zaplecza wstał, zgasił dmuchnięciem świeczki i poszedł do mężczyzny.
-Mogę usiąść?
Odpowiedziało mu spojrzenie i kiwnięcie głową.
-Nazywam się...
-Cii.. nie chcę wiedzieć jak się nazywasz. Nie obchodzi mnie to. Czego chcesz? -odpowiedział spokojnym głosem
-Widziałem co robisz z palcami. Umiesz zapalić coś samym dotykiem. Jak?
-Słyszałeś kiedyś o tym że człowiek rodzi się pustą kartą? Gdyby tak było moja byłaby nadpalona, przecięta i wypluta.
-Nie rozumiem... ale czuję że kryje się tu jakaś historia. - zrzucił z głowy kaptur ukazując twarz dwudziestokilkulatka. - mogę postawić ci piwo albo nawet dwa jeśli mi ją opowiesz - puścił oko do siedzącego rozmówcy.
-Eh. Siadaj młody. Piwo możesz sobie darować. Nie sądzę że uwierzysz w chociaż połowę ale to ty tego chciałeś. Zacznijmy od początku.
CZYTASZ
Samotny Ogień
FantasyHistoria człowieka który urodził się inny w czasach w których inność szybko jest korygowana. Historia dziecka odrzuconego ze względu na dar. Odrzuconego w brutalnym świecie.