2. Początek

44 6 3
                                    

-Wychodzi! Proszę przeć mocniej. Wendy więcej wody!
-Aaa! To tak bardzo boli!
-Jeszcze chwila panienko. Jeszcze chwila...

W sypialni rozległ się kolejny głośny krzyk, po którym zaległa cisza. Ciszę tę przerwał płacz nowonarodzonego dziecka i wesoły krzyk starej służebnej:
-Oh, urodził się panience śliczny chłopiec!
-Tak... chłopiec... -uśmiechnęła sie świeżo upieczona matka. Spojrzała na dziecko które jedna ze służebnic położyła przy jej piersi.
-Jak cię nazwać...? Może poczekamy z wyborem imienia do powrotu twojego taty, co? -mówiąc to wyczerpana rodzeniem wyciągnęła lewą pierś i zaczęła karmić dziecko.

***

-Panienko! Szlachetny pan wrócił!
-Nanny poproś go do mojej sypialni. Mamy przecież coś bardzo ważnego do oznajmienia - uśmiechnęła się ocierając kroplę mleka z ust niemowlęcia.
N

a korytarzu po chwili słychać było kroki. O wiele cięższe od tych które robiła stara Nanny.
-Kochana... -zamarł w połowie. - Czy to... nasze dziecko?
Kiwneła głową uśmiechając się.
Mężczyzna stał jeszcze w progu nie wierząc że stał się ojcem a on był w tym czasie na polowaniu razem z innymi mieszkańcami wioski.
Powoli ściągnął pas, do którego przypięta była pochwa z mieczem. Odłożył go na stolik stojący w kącie pokoju.
-Czy... dałaś mu już imię?
-Nie kochany. Czekałam na ciebie. To twój syn. Nadaj mu imię.
-Eryl. Po pradziadku. Myślisz że to odpowiednie imię?
-Tak. Myślę, że mu też się podoba.
Spojrzeli oboje na śpiący już owoc ich krótkiego małżeństwa.

***

-Synu. Już jesteś prawie dorosłym mężczyzną. Czternaście lat wystarcza byś zrozumiał pewne kwestie. Król wzywa wszystkich rycerzy na wyprawę wojenną. Nie mi mówić czy to mądra wojna. Jutro wyruszam stawić się pod moją chorągwią. Podczas mojej nieobecności to ty jesteś tu mężczyzną. Zarządzaj wioską jak przystało na mojego dziedzica. W naszych żyłach płynie szlachecka krew. Pamiętaj o tym. Niedługo wrócę.

***

Ponad wioską w grobowej ciszy przejeżdżał orszak konnych. Ubrudzeni w błocie z chorągwią poplamioną krwią. Włóczyli się wolną północną drogą. Wieśniacy patrzyli przez okna chat i próbowali wypatrzeć wśród nich swojego pana.
Orszak dojechał do najwyżej położonego we wiosce domu otoczonego sadami jabłoni. Była późna jesień i gołe drzewa cicho stukały przy mocniejszym podmuchu wiatru. Rycerz jadący pierwszym zszedł z konia i zdejmując stalową rękawicę uderzył trzy razy pięścią w drzwi. Otworzyła niska, starsza kobieta która na widok rycerzy pobladła.
-O co chodzi...? -zadrżała.
-Czy mieszka tu żona albo dziecko Verna z Wybrzeża?
-Tak.... zawołam.

-Mój mąż wyruszył dwa miesiące temu na wojnę z Cesarstwem na północy.
-Wiemy pani. Właśnie... - rycerz spojrzał w zachmurzone niebo. -Podczas bitwy o Holestrer... jego chorągiew została wysłana na samo czoło walk. Do pomocy naszemu królowi. Wielu rycerzy padło w walce chroniąc władcę. W tym Vern... nie udało nam się znaleźć jego ciała w stosie pozostałym po bitwie. Ale zginął jak bohater...
-Rozumiem... rozumiem -jej usta zadrżały. -Rozumiem... - łza spłynęła po jej bladym policzku. - ...muszę... powiedzieć Erylowi...

Samotny OgieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz