IV

10.8K 667 158
                                    

Nie mogła uwierzyć w to co widzi. Czyżby jej rodzice chcieli, by ich rozłąka trwała jak najkrócej? Przecież ona ledwo wytrzymywała tu niespełna pół godziny, a co dopiero ma wytrzymać do osiągnięcia pełnoletności? Albo do momentu, w którym wuj będzie gotów wziąć ją pod swoje skrzydła.
Stała dalej na podjeździe, przed tym przeklętym pałacem, a nie domem. Nie zdążyła zadzwonić domofonem, gdyż od razu drzwi się otworzyły. W nich ukazała się Emilie, jednak była ona inna niż przy ich pierwszym spotkaniu. Była ubrana w czarne skromne ubranie, jej cera była przeraźliwie blada, a w jej oczach nie było widać blasku.  Mimo to uśmiechnęła się słabo do dziewczyny i gestem zaprosiła  do środka.

Wnętrze dalej było wytwornie urządzone. Ona tam nie pasowała, jak ona ma tam żyć?
Emilie zaprowadziła ja do kuchni, gdzie obie napiły się melisy, czekając na Gabriela.
Mimo iż na co dzień wyglądał raczej na surowego i ułożonego człowieka, tak teraz wyglądał, jak obraz nędzy i rozpaczy. Podkrążone oczy, zawsze nienagannie ułożone włosy sterczały na wszystkie strony, a na miejsce garnitury wskoczyły czarne spodnie dresowe i golf tego samego koloru. Uśmiechnął się słabo do dziewczyny. Skierowali się w stronę salonu, gdzie czekała ich rozmowa, która miała przynieść wiele wyjaśnień. Rozsiedli się na wygodnej kanapie, nie za bardzo było wiadomo jak zacząć tę rozmowę, w końcu ryzyko te podjęła kobieta.

- Marinette... Na początku przyjmij od nas najszczersze kondolencje. Pewnie czujesz się zagubiona, smutna i zła, ale chcemy Ci wszystko wytłumaczyć. Otóż my i twoi rodzice, kiedyś byliśmy bliskimi przyjaciółmi, w sumie byliśmy nimi do końca. - wzięła głęboki wdech. -  Poznałam twoją matkę, kiedy miałyśmy po 20 lat, przyjechała tu tylko na studia, a przynajmniej tak myślała. - mówiąc to kobieta patrzyła w jakiś punkt w oddali i lekko oraz czule się uśmiechała. - Tu spotkała twojego ojca - Toma. Trochę im zajęło, by się spiknąć - zachichotała. - Mimo to, zostali parą, zaręczyli się i wzięli ślub. W tym samym czasie poznałam Gabrysia, cała nasza czwórka trzymała się razem, dopóki ty i Adrien się nie urodziliście. Na początku udało nam się spotkać, wtedy też zawiązaliśmy umowę, że jeżeli którejś parze coś by się stało, to druga zaopiekuje się dzieckiem. Jednak wiesz jak to jest, my zajęliśmy się karierą Gabriela i synem, a twoi rodzice piekarnią i Tobą. Nawet nie wiesz jakie snułyśmy marzenia z Sabiną. Obie się śmiałyśmy, że jeżeli mi się urodzi chłopiec, a jej dziewczynka lub na odwrót, to będziemy się bawić w swatkę. - teraz po policzkach pociekły jej łzy szczęścia pomieszane ze łzami smutku. Potrzebowała chwili by się opanować, jednocześnie zostając czule przytulona przez męża. - No, myślę, że to tyle. Jeżeli masz jakieś pytania to wal śmiało. Dziewczyna przez chwilę się zastanawiała, ale żadne sensowne pytanie nie wpadło jej do głowy.

- No to może pokaże Ci twój pokój? Tylko trochę było za mało czasu, by go przygotować, ale mam nadzieje, że po żałobie nadasz mu charakteru. - powiedziała kobieta posyłając jej pokrzepiający uśmiech, choć jej oczy były pełne cierpienia.

Szyły powoli wyczyszczonymi korytarzami, nie zamieniły ze sobą żadnego słowa. Po chwili dotarły do drzwi, gdzie wisiała tabliczka z napisem "Pokój Marinette". Gdy weszły, Mari uznała, że faktycznie przydałoby się wnieść odrobinę "życia" do pomieszczenia. Pokój był cały szary z białymi akcentami w postaci firanek i biurka. Dla Mari to było to aż nadto, spojrzała się jeszcze raz na panią Agreste. Na jej twarzy można było wyczytać zdenerwowanie, chyba bała się, że dziewczynie nie przypadnie do gustu.

- Faktycznie, przydało by się tu trochę koloru, ale nie jest tak źle. Pani Agreste... Nie wiem jak wam dziękować za pomoc. Wiem, że to wy pomagaliście w pogrzebie rodziców, dziękuję, że przygarnęliście mnie pod swój dach i przepraszam, że przysparzam wam dodatkowych problemów... -  nie dokończyła, ponieważ znalazła się w uścisku Ann.

- Po pierwsze, nie musisz za nic dziękować. Czuliśmy się winni po tylu latach przyjaźni aby pomóc Ci w tych ciężkich dla Ciebie chwilach. Po drugie, to żaden kłopot. Nie musisz przepraszać za to, wręcz Ci zakazuje. Po trzecie, nie mów do mnie "Pani", bo czuje się wtedy staro. Zrozumiano? - dziewczyna pokiwała głową, przez ten cały czas znowu poczuła matczyna troskę, tak bardzo jej tego brakowało, chciałaby bardzo aby wrócili, by mogła się do nich tak przytulić. Niechętnie oderwała się od Emilie.

- Dobrze, to teraz się rozpakuj, a ja niedługo Cię zawołam na obiad. Wszystko się ułoży. - pogłaskała ją po policzku i wyszła. Dziewczyna rzuciła się bezsilnie na łóżko, wyciągnęła rękę do swojej torby i wyjęła zdjęcia jej rodziców.
Pogrążona we wspomnieniach i w słonych łzach zasnęła.

Obudziło ją delikatne pukanie i wołanie. Dziewczyna wstała i chwiejnym krokiem podeszła do drzwi. Uchyliła je i zobaczyła stojącego, lekko uśmiechniętego pana Agreste'a. Jego wygląd poprawił się o tyle, że jego włosy były już jakoś ułożone, a dresy zostały zmienione na czarne jeansy. 

- Marinette, za chwilę kolacja. Wypadałoby abyś coś zjadła. Tylko wcześniej idź troszeczkę się oporządź. - dziewczyna zdziwiona poszła do łazienki, opłukała twarz wodą i ogarnęła włosy. Zdziwiło ją to, że tak długo spała. Choć z drugiej strony, przez ostatni tydzień ledwo udawało jej się zasnąć na 2-3 godziny. Może słowa pani Agreste spowodowały taką chęć na odpoczynek w postaci snu? Nie mogła się nad tym długo zastanawiać, bo przecież domownicy czekali na nią z posiłkiem. Po drodze do jadalni coś ją uderzyło, niczym wodospad lodowatej wody. Przecież tu mieszka też Adrien, prawda? Jak ona ma tu żyć? Przecież ona praktycznie jest już na jego terytorium, wystarczy mu jeden dzień bez rodziców, by się do niej dobrać. Z takimi ponurymi myślami weszła do pomieszczenia. Było ono, tak jak reszta domu, wytwornie urządzona. Na środku i przez całą długość pomieszczenia mieścił się stół, wykonany z ciemnego drewna, na którym były poustawiane przeróżne rzeczy, potrzebne do zjedzenia kolacji. Przy meblu siedzieli Państwo Agreste po jednej stronie, za to po drugiej, Adrien. Mari z duszą na ramieniu weszła głębiej w pomieszczenie, starając się robić to jak najciszej. Na jej nieszczęście Emilie powiedziała aby usiadła obok jej syna, przez co zwróciła na nią uwagę wszystkich osób w pomieszczeniu. Niechętnie usiadła przy chłopaku. Przez cały posiłek, na którym bardzo mało zjadła, mimo próśb blondynki, czuła jego spojrzenie na sobie. Gdy nadarzyła się pierwsza lepsza okazja, wybiegła z jadalni i skierowała się do swojego pokoju, by jeszcze raz oddać się w ramiona Morfeusza.

Następnego dnia wstała o 7:00, mimo że do szkoły nie chodziła już tydzień i tak miała wyrobione nawyki. Przebrała się w zwykłe ubrania i skierowała swoje kroki do jadalni, nim do niej weszła usłyszała rozmowę, a raczej kłótnię Adriena z rodzicami.

- Dlaczego, do cholery nie powiecie mi co ona tu robi?! Kurwa, mam prawo to wiedzieć!

- Adrien! Wyrażaj się i nie krzycz Ona pewnie jeszcze śpi. Tłumaczyliśmy Ci już to wczoraj, musi tu zostać i to od niej należy decyzja czy dowiesz się. - powiedziała jego matka.

- Mam czekać aż łaskawie się zdecyduje? Ja nie mogę, przecież to wy pozwoliliście jej tu mieszkać, więc co ona ma do gadania w tej sprawie?

- Ma to do gadania, że to jest bardzo osobista sprawa i nie łatwo jej o tym mówić, a co dopiero tłumaczyć przed każdym, kto tego żąda. 

- Dobra, jak Księżniczka łaskawie się obudzi to powiedzcie jej by szybciej się decydowała, bo mam swoją cierpliwość.

- Adrien, chyba nie masz zamiaru jej zrobić krzywdy z takiego powodu? - do rozmowy wtrącił się Gabriel. 

- Krzywdy nie, ale wyciągnąć z niej informacje. - uciął i skierował się w stronę wyjścia. Czarnowłosa schowała się za rogiem, żeby blondyn na nią nie wpadł. Jego słowa obijały się o jej czaszkę. Przecież to było do przewidzenia, że nie będzie zadowolony z jej obecności tu, ba,  wściekły. Bała się by nie postanowił się na niej wyżyć, za tą przeprowadzkę do niego. Podczas posiłku nie przyznała się do podsłuchiwania rozmowy. Jednak ogłosiła, że chce, by Adrien znał powód jej zjawienia się tutaj, mimo to że nadal bardzo bolało ją mówienie o tym.


Przepraszam za kolejny nudny rozdział, ale czasami muszą być takie.
Od następnych będą ciekawsze i będzie się więcej działo. I jeszcze jedno, KOCHANI POPRAWIAMY SIĘ. Poprzedni rozdział w porównaniu z resztą jest słaby, wiem, że on dupy nie urywał, ale błagam poprawcie to, bo tracę wiarę w siebie i to opko. Ale mimo to dziękuję, że tu jesteście.

Pozdro!

I hate. No, I love. I don't knowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz