Rozdział Drugi

27 1 1
                                    


Potworny ból przeszył moją głowę, kiedy zaczęłam odzyskiwać przytomność.
,,Gdzie ja jestem?'' pomyślałam otwierając oczy i rozglądając się po wielkiej białej sali.
,,Szpital? Ale... jak ja się znalazłam?'' myślałam kiedy ktoś ścisnął moją dłoń.
- Phoebe? ...Boże kochany nareszcie się obudziłaś – usłyszałam znajomy głos.
Rodrick.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że patrzy na mnie ze smutkiem swoimi brązowymi oczami w których czaiła się nutka srebra.

Na niego też uważaj...

Przez moją bolącą głowę przemknął się znów ten głos.
,,Chociaż teraz się zamknij..." pomyślałam
- Hej... jak ja się tu znalazłam? – odezwałam się po chwili
- Naprawdę nic nie pamiętasz? – spytał
- No...ostatnie, co widziałam to ogromna posiadłość pośrodku lasu...i...- urwałam. Z jakichś przyczyn nie chciałam wspominać o tamtym chłopaku – No to tyle.

- Jaka posiadłość? Phoebe... ty zasłabłaś trzy dni temu w szkole i zemdlałaś... wszyscy się martwiliśmy... - odezwał się zdziwiony
- Trzy dni? – zdziwiłam się – To niemożliwe... przecież miałam wrażenie, że w tym lesie byłam najwyżej z godzinę...
- Panna Phoebe Star? – przeszkodziła nam pielęgniarka wchodząca do sali
- Tak, to ja – odezwałam się niepewnie
- Och, widzę, że w końcu się pani obudziła – oświadczyła kobieta – Już zaczynaliśmy się martwic, że zapadnie pani w śpiączkę... Na szczęście Pani przyjaciel odwiedzał panią i przesiadywał tutaj całymi dniami rozmawiając z panią...

Ooo Książe tylko nie na białym rumaku

Definitywnie mój wewnętrzny głos robi sobie ze mnie jaja.
Rodrick odwrócił nerwowo wzrok, a ja stłumiłam śmiech.
- W każdym razie, cieszę się, że już wszystko z panią w porządku – uśmiechnęła się pielęgniarka
- Czy to znaczy, że mogę już opuścić szpital? – spytałam
- To zależy od zdania doktora – odpowiedziała – przyjdzie panią zbadać za godzinkę – uśmiechnęła się i podeszła aby zmienić mi kroplówkę.
Rodrick puścił moją dłoń i wstał robiąc zielonookiej blondynce więcej miejsca. Nerwowo podrapał się po głowie. Gdy pielęgniarka w końcu opuściła pokój, spoczął z powrotem na krześle.
- Czyli co? Jednak trochę się o mnie martwisz? – zaśmiałam się
Nic mi nie odpowiedział, tylko ponownie odwrócił wzrok. Zapadła cisza.

Gdybyś tylko wiedziała jaka jest prawda...

,,To mi powiedz... „ pomyślałam znów gadając sama ze sobą.

- Cieszę się, że nic ci nie jest. – odezwał się po dłuższej chwili
Spojrzałam na niego ale dalej unikał mojego wzroku. Uśmiechnęłam się i złapałam go za rękę. Niepewnie odwzajemnił uścisk. Wreszcie spojrzał na mnie i również się uśmiechnął. Nagle drzwi otworzyły się i do pokoju wkroczyła dobrze znana nam pielęgniarka z termometrem w ręku.
- Upss... – speszyła się – to ja może wpadnę później ...
Zawstydzony Rodrick puścił moja dłoń i odezwał się do kobiety ubranej całej na różowo :
- Nie, nie szkodzi ja już i tak wychodziłem.
Odwrócił się w moja stronę, nachylił się, cmoknął w policzek i szepnął :

- Do zobaczenia później – po czym wyprostował się i wyszedł z sali.
Albo mam zwidy... albo w oczach Rodricka mogłam dostrzec różowe iskierki.
Pielęgniarka podała mi termometr.

- Gratuluję pani chłopaka – powiedziała – Jest taki troskliwy...

- To znaczy on nie jest moim chłopakiem, proszę pani... –sprostowałam.

- Tak? A szkoda – stwierdziła – Takiego faceta to ze świeczką szukać. Uśmiechnęłam się do niej i wzięłam termometr. Jak się okazało miałam podwyższoną temperaturę i miła Katy (z którą już zdążyłam się zapoznać ) przyniosła cos przeciwgorączkowego i dala mi odpocząć. Leżałam myśląc o całym zdarzeniu ... i ... tak o nim . O jego pięknych szarych oczach.

*

Kiedy się obudziłam ujrzałam Rodricka siedzącego na skraju łózka i jego piękne brązowe oczy, które wpatrywały się we mnie. Uśmiecha się. On naprawdę się uśmiecha . Nie wiem czemu ale lubię jak to robi. Odwzajemniłam uśmiech i przerwałam cisze.

- Hej... długo już tak siedzisz ???

- Wystarczająco długo – powiedział dalej się uśmiechając
- Ej co to ma znaczyć? – wybuchłam śmiechem – no tak... ty i te twoje tajemnicze teksty... – dodałam po chwili.
Uścisnął moją dłoń i już chciał coś powiedzieć kiedy do sali wszedł lekarz :
- Witaj Phoebe , pora na wizytę.
Rodrick puścił moją rękę, uśmiechnął się do mnie nerwowo i wyszedł. Doktor zbadał mnie i powiedział, że jeśli jutro nie będę miała gorączki, to będę mogła wrócić już do domu. Kazał mi odpocząć, po czym wyszedł z pokoju. Leżałam w łóżku i dużo rozmyślałam. O tym wszystkim co się zdarzyło i co ponoć wcale nie miało miejsca. O wielkiej, pięknej posiadłości pośrodku ciemnego, gęstego lasu i tajemniczym chłopaku. ,,Miał takie piękne szare oczy... hymmm ciekawe czy ten pałacyk naprawdę istnieje. Jeśli tak, to jest szansa, że zobaczę te piękne oczy jeszcze raz.''

Nie bądź głupia... nie myśl nawet o tym żeby to sprawdzać!

„Czy ty możesz dać mi chociaż chwilę spokoju?" zapytałam znów sama siebie jednak nie uzyskałam odpowiedzi. Małe zwycięstwo.

Rozmyślałam dosyć długo kiedy zdałam sobie sprawę, że zmęczenie bierze górę i odpuściłam. Zapadłam w głęboki i długo wyczekiwany sen.

*

Znów śnił mi się ten tajemniczy chłopak. Nie wiedziałam nawet jak wygląda. Zapamiętałam tylko jego bezdenne srebrne oczy. Z rozmyślań wybiła mnie roześmiana Katy która weszła do mojej sali

- Mam dobre wieści... – zaczęła

- Taaaak??? a jakie ? – spytałam uśmiechnięta

- Możesz już dziś wyjść do domu

- To super wiadomość – uściskałam ją a ona odpięła mnie od całej tej aparatury(kroplówki igły... Grrr nie cierpię ich)

Będzie jeszcze gorzej kochana...

Westchnęłam cicho.
Kiedy już zostałam od tego uwolniona spakowałam swoje rzeczy i opuściłam to ponure miejsce. Stwierdziłam, że nie będę do nikogo dzwonnic tylko wrócę sama i zrobię wszystkim niespodziankę. Pogoda nie była zbyt ciekawa. Same chmury (jej przez nie jest tak ciemno jakby było około 19 a jest dopiero 14) . Katy odprowadziła mnie do drzwi i wróciła bo miała jeszcze zajrzeć do pewnego chłopca. Wiec udałam się dobrze mi znana droga do domu. Nagle potknęłam się o krawężnik i już myślałam, że upadnę na mokrą od deszczu drogę kiedy złapały mnie czyjeś silne ramiona. Podniosłam głowę, by zobaczyć mojego "wybawcę". Był to wysoki chłopak o czarnych włosach i pięknych szarych oczach. Zdawał się ukrywać emocje. Przełknęłam nerwowo ślinę.
- Dź-dziękuję... – wydukałam w końcu – Gdyby nie ty, pewnie zostawiłabym twarz na chodniku...
- A szkoda byłoby takiej pięknej twarzy – mruknął, jakby sam do siebie.

- Jak ci na imię? – zapytałam. Spojrzał na mnie przenikliwym szarym wzrokiem.
- E-Ethan – powiedział po dłuższej chwili.

- Jestem Phoebe – odparłam, podając mu dłoń.
Uścisnął ją. Jego ręka była dosyć zimna. Co prawda, uścisk trwał tylko chwilę, ale gdy dotknął mojej dłoni, poczułam jakby prąd przeniknął moje ciało.

Uciekaj... Przed tobą stoi śmierć...

Usłyszałam mój głos... nie ukrywam trochę mnie tym przeraziła ale jakim cudem zwykły chłopak mógłby nieść śmierć...

,,Kłamiesz'' warknęłam w myślach na mój wewnętrzny głos.

Stałam wpatrując się w niego jeszcze przez jakąś chwilkę.

- Przepraszam, muszę już iść – odparł i skierował się w drugą stronę.
Rzucił mi jeszcze jedno tęskne spojrzenie, w którym dostrzegłam srebrne iskierki. To dziwne, ale wydawało mi się, że kiedyś już się spotkaliśmy...


Hej wszystkim :) 
Oto kolejny rozdział naszej opowieści :) 
Jak wam się podoba. Bardzo prosimy o wasze opinie. 

Mile widziane gwiazdki i komentarze, dla was to chwilka a nas
to bardzo motywuje do dalszej pracy ;)
Dziękujemy bardzo za pierwsze gwiazdki od TheBalladOfRain ;*
Do następnego rozdziału 

~Vivianne

Tajemnicza KołysankaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz