Pociąg

107 17 9
                                    

   Nic nie dzieje się bez przyczyny... przynajmniej za sprawą ostatnich wydarzeń doszłam do takich wniosków. Ale czy to dobrze, czy źle, będziecie mogli osądzić sami.

   Druga połowa maja, piękny, słoneczny dzień, a jednak jak zwykle coś musiało mi go nieco popsuć. Z racji, iż zajęcia na uczelni znowu się przedłużyły - wykładowcy chyba myślą, że wszyscy studenci mieszkają w akademikach i kilka czy kilkanaście minut nie może zrobić im różnicy - postanowiłam tym razem wybiec z budynku jak najszybciej, by zdążyć na pociąg. Niestety, za chwilę światła zaczęły udaremniać mój plan! A jak miałabym przechodzić albo jeszcze przebiegać na czerwonych, skoro w pobliżu znajdował się wydział prawa? Tak więc stojąc i obserwując pustą jezdnię, rozumiałam doskonale, że wyścig z czasem jest już raczej przegrany. Kiedy wreszcie po całych latach świetlnych ujrzałam nieskazitelnie szmaragdowy kolor, rzuciłam się wszakże do biegu, wiedząc, iż mam dokładnie minutę do planowanego odjazdu.

   Niestety, przejście do stacji było dość zatłoczone, ale przynajmniej miałam okazję wykorzystać wiedzę zdobytą z filmów o Bondzie. Niczym Daniel Craig stosowałam uniki i odpowiednie manewry tak, by jak najszybciej wybrnąć z tej ludzkiej masy. Jednak to, co ukazało się na schodach... to już była apokalipsa. Z jednej strony babcia z torbami, z drugiej mężczyzna z rowerem, a po środku wycieczka szkolna, którą pewnie jakaś opiekunka uciszała i sprowadzała na ich prawą stronę. Reszta to przeważnie niespieszący się nigdzie ludzie, choć co jakieś parę sekund wyłonił się ktoś sprintem z tego odmętu. Ja również miałam rozpychać się łokciami, przeprosiny na nic się tu zdawały - to była istna walka o każdy centymetr sześcienny!

   Kiedy już dotarłam na szczyt, mój upragniony cel czyli pociąg właśnie odjeżdżał. I czekaj teraz ponad godzinę! Miałam już schodzić ze zrezygnowaniem i udać się na poczekalnię - schody rzecz jasna teraz się opróżniły - gdy usłyszałam szybkie kroki. Młody, zdyszany blondyn w okularach przeciwsłonecznych krzyczał, by zatrzymać pociąg. Jako, że mój już odjechał, a zamykały się właśnie drzwi pojazdu na drugim torze, podbiegłam do tego i wcisnęłam gwałtownie guzik. W ten sposób opóźniłam odjazd, a młodzieniec wskoczył rozpędzony na pokład, podziękowawszy skinieniem głowy.

   Teraz mogłam już ruszyć ze spokojem sumienia na poczekalnię, aby poczytać "Wiersze wybrane" Tomasza Kajetana Węgierskiego. Jednak nagle się przekonałam, iż za nic nie skupię się teraz na poezji. Na korytarzu obok kasowników do biletów zebrała się barwna grupa społeczeństwa, tj. typowi przechodnie, ale i obsługa dworca. Jakiś brunet wykrzyknął:

   - Ja medycynę studiuję, rozstąpcie się!

   Wtedy ujrzałam, jak ktoś inny nieumiejętnie próbuje sprawdzić tętno leżącego, ubranego w garnitur, zakrwawionego mężczyzny w średnim wieku. Ofiara niewątpliwie wyglądała, na kogoś, kto został niedawno postrzelony. Student przejął na siebie czynności ratownicze, ale ja musiałam przenieść wzrok gdzieś indziej i nieco się oddalić - by mnie nie staranowano - gdy coś sobie uzmysłowiłam... Uciekający mężczyzna, prawie doskonale dopasowany pociąg. Właśnie, prawie, a to oznacza, iż jego cel musiał się stawiać. Zaczęłam przepychać się, by z powrotem zbliżyć się do mężczyzny w garniaku. Teraz nie było to już takie proste ze względu na przybyłych funkcjonariuszy policji. Nie mogłam jednak dać za wygraną.

   - Przepuście mnie, jestem dziennikarką - krzyknęłam do grupki starszych pań, niewiele się namyślając. O dziwo podziałało. Wyostrzyłam maksymalnie swój wzrok koncentrując go na paznokciach ofiary. Prawa ręka była cała zakrwawiona, zapewne by tamować upływ krwi z rany. Natomiast na lewej końcówki paznokci palców; wskazującego, środkowego i serdecznego wydawały się być czerwone. Tyle mi wystarczyło, wycofałam się z tłumu, gdyż i tak policja nakazała się rozproszyć. Nagle z lekkiego odrętwienia wyrwały mnie słowa jednej ze starszych pań, które mnie przepuściły.

   - I jak, czegoś się pani dowiedziała?

   - Bronił się - odrzekłam przytłumionym głosem.

   - A kto by się nie bronił? - spytała retorycznie z lekkim wyrzutem, iż nie dowiedziała się ode mnie niczego konkretnego.

   Oddaliłam się bez słowa i oparłam o ścianę. Dla tej kobiety moje słowa faktycznie miały prawo nic nie znaczyć, ale mnie napawały coraz większą pewnością, że i ja mogę być winna... Czy właśnie przed chwilą ułatwiłam komuś ucieczkę z miejsca zbrodni?

   Teraz stały przede mną dwie opcje. Wyznać zaraz wszystko policji i zostać tym samym być może wmieszana w sprawę czy udawać, że niczego się nie domyślam i robić dalej swoje? W drugim przypadku istniała jednak ewentualność, iż ktoś z tamtego pociągu coś wywnioskuje (kamer na torach nie ma, a ta na korytarzu rozbita, co na pewno zostało skrupulatnie i rozsądnie zaplanowane), chociaż mogę wtedy udawać głupią i powiedzieć, że przez myśl nie przeszło mi, kim mógł być ów blondyn, po zobaczeniu ciała mężczyzny w garniturze. Stało się bowiem pewne, iż moim okrzykiem, jakobym była dziennikarką, ściągnęłam na siebie spojrzenie jakiegoś funkcjonariusza, nie mówiąc o innych świadkach. Zatem udawać słabo domyślną postać czy przyjąć możliwe konsekwencje?

   - Już nie żyje - odrzekł nagle donośnym głosem student medycyny.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 08, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

KosodrzewinaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz