Wystarczy jeden by wszystkich ocalić.
To, jak wpakowali się w tak cholerne gówno, pozostawało tajemnicą. Żadne z nich nie potrafiło powiedzieć, kiedy dokładnie sprawy zaczęły się pieprzyć, a cała sytuacja walić na łeb na szyję. Czy wtedy, gdy Luffy pognał za dzikim wieprzem zostawiając ich samych na skąpanej w słońcu plaży? Albo w momencie, w którym Zoro i Sanji znów skoczyli sobie do gardeł? Kiedy Robin zajęła się badaniem jakiś archeologicznych szczątków cywilizacji? Gdy Nami rozłożyła leżak, mając w planach zażywanie słonecznych kąpieli? A może punkt zapalny znajdował się zupełnie gdzie indziej? Do tego raczej już nie dojdą.
Tak czy inaczej, ważniejsze były skutki całego tego bajzlu.
A one z cała pewnością nie prezentowały się różowo dla załogi Słomianych Kapeluszy.
Cała ósemka krnąbrnych piratów siedziała właśnie, w celi jednego z pomniejszych oddziałów Marynarki, skuta, pozbawiona broni i jakiejkolwiek szansy na ucieczkę.
Normalnie okoliczności nie do pozazdroszczenia, dla wszystkich żeglujących po Grand Line.
-Kurwa – mruknął pod nosem Sanji, próbując jednocześnie wykonać swój osławiony kop. Zyskał tyle, że po pomieszczeniu przetoczył się szczęk łańcucha a jego biodro stało się, w jednej chwili, siedliskiem rwącego bólu.
No i obudził Zoro.
Szermierz uchylił powieki, jednak widząc, iż źródłem hałasu jest kamrat a nie wróg, ponownie je zamknął wracając do przerwanego snu.
Fali bluzgów, jaka w tym momencie zalała umysł kucharza okrętowego nie powstydziłby się żaden szewc.
Sanji nie mógł zrozumieć jak, w tak niesprzyjających okolicznościach, ten pierdolony glon, może sobie najzwyczajniej w świecie ucinać drzemkę. Choć, z drugiej strony, jego własne nerwy na niewiele się zdawały i jak na razie nie zyskał nimi nic, poza kilkoma dodatkowymi siniakami i przeskokiem, o kilka pól, w drodze do wrzodów żołądka.
Zrezygnowany zerknął na trzymające go w uwięzi łańcuchy. Jedno trzeba było przyznać tym zjebom, które ich złapały. Znali się na rzeczy, nie patyczkowali się i... woleli nie ryzykować. Co po ostatnich wydarzeniach w Enies Lobby , było nad wyraz zrozumiałe. Każdy z załogi dostał swoją własną parę gustownych kajdanek z... kairoseki. Oczywiście ten fakt najbardziej odbił się na Użytkownikach, jednakże zwykli ludzie, jak na przykład on i Nami-san, też mieli nie lada problem. Zniszczenie tego cholernego metalu było po prostu niemożliwe, o czym dane im było ostatnio się przekonać. Bez kluczy się nie uwolnią, a żeby je zdobyć musieliby wyjść z celi, zarżnąć z setkę ludzi i wparować do pokoju dowódcy. Błędne koło.
Pozostawało im jedynie czekać, wypatrując okazji do kontrataku. Co wcale nie zapowiadało się tak prosto jak można by się spodziewać. Skoro do tej pory Marynarka zadała sobie tyle trudu to raczej próżno mieć nadzieję, że nagle mózg im przeżrą robaki i dadzą uciec ósemce, która wydała wojnę Światowemu Rządowi. A nawet, jeśli, jakimś cudem, któryś z żołnierzy byłby na tyle głupi, to ich główna maszynka do robienia rozpierdolu w marynarskiej hołocie, właśnie dogorywała przy kratach, wymęczona po ostatnim napadzie szału. Luffy jak zwykle zapominał, że kairoseki pozbawia go mocy. Pozostali Użytkownicy mieli się zdecydowanie lepiej, prawdopodobnie dzięki zachowanemu spokojowi i zimnej krwi. Których gumiakowi brakowało.
-Sanji-kun?
-Tak, Nami-san? – Słysząc słowiczy głos nawigatorki na chwilę porzucił rozważania na temat głębokości dupy, w jakiej się znaleźli i posłał kobiecie swój firmowy uśmiech numer pięć.
CZYTASZ
Poświęcenie
FanfictionAkcja ma miejsce niedługo po wyruszeniu Luffiego i spółki z Water 7. Kontynuując swoją wyprawę ku Raftel, Załoga Słomiany Kapeluszy przybija do brzegów nieznanej sobie wyspy. Piraci niemal od razu trafiają w ręce Marynarki. Lecz zamiast wysłać ich...