Rose:
Pani Smith dala mi tydzień wolnego. Znaczy miałam od czasu do czasu przychodzić do niej i "podglądać" co ona robi. Jedzenie tez jej przynosiłam. Jednak dzięki niej mam dach nad głową. A co do minionego tygodnia...
26 październik- John zabrał mnie do miejsca gdzie się poznaliśmy. Stara piekarnia w miasteczku obok mojego. Właśnie tam co godzinę grała muzyka i każdy musiał tańczyć. John wtedy "porwał" mnie do tańca. I tak zostało. Tańczymy ze sobą już długo. Żeby tylko do końca naszych dni! Znów przyszło mi na wspomnienia... Znów zatanczylismy. Przy tej samej muzyce. Tylko zmieniło się trochę. Nie było moich koleżanek uśmiechających się do mnie, starszego pana przy fortepianie i tej radosnej admosfery. Pomimo tego wszystkiego co przygotował w piekarni, wciąż pamiętam o tym, że za tydzień idzie na walkę dobra i zła.
27 październik- miejsce, gdzie byliśmy na pierwszej randce. Kino. Znów John się wykazał. Zamówił specjalny seans filmu, który właśnie leciał na naszej randce. Miło było popatrzeć z nim. Wrócić do tego co kiedyś było. Tytułu filmy nie pamiętam, bo jak na pierwszej randce, byłam oczarowana mężczyzna który siedział obok mnie- Johnem.
28 październik- dzień mola. John zaprowadził mnie do ogromnej biblioteki. Piękny widok. Cały stosy książek. Można było "poczuć zapach" liter. Mogłam wygrać książkę, którą chciałam przeczytać. Dawno nie miałam w rękach literatury angielskiej. Brakowało mi tego. Uwielbiam czytać. Ze wszystkich możliwych książek wybrałam "Sherlocka". Usiadłam z Johnem w kącie biblioteki. On wybrał książkę "Angielska historia królów". Cały John. Uwielbia historie naszego kraju. Mógłby o niej gadać cały czas, a co dopiero czytać... W samej bibliotece spędziliśmy kilka godzin. Może to głupie, ale ta cisza co była między nami przybliżyła nas do siebie.
29 październik- uroczysta kolacja wraz z panią Smith. Kochana staruszka zarezerwowala nam stolik w drogiej restauracji, o droższej brzmiącej nazwie "sjsja". Jednak jak by tu zostawić tak samą panią Smith? Zabraliśmy ją ze sobą. Przecież trzeba jednak korzystać z takiej kolacji! Nieczęsto się to zdarza. Cały wieczór gadaliśmy, śmialismy się i to vo najważniejsze- jedliśmy. Pierwszy raz jadłam homara. Był przepyszny! Na deser było zwykle ciasto czekoladowe. Po kolacji zaprowadzilismy panią Smith do jej domu. Zaprosiła nas nawet na noc. Nie zgodzilismy się, bo i tak dużo zrobiła dla nas tego jednego wieczoru, a długi spacer przy gwieździstym niebie z osobą, którą się kocha to jedno z milszych wspomnień.
30 październik- odwiedziny starego miasta. Jeszcze wczesnym rankiem wyruszyliśmy do Londynu, by odwiedzić rodziców Johna. To tylko pół godziny drogi pociągiem. A spotkanie się z jego rodzicami to jednak ciężkie przeżycie. Gdy tylko otworzyła drzwi jego matka, widać było po niej smutek. Czekała na pożegnanie się z nim. Chciała przytulic pierworodnego syna zanim wyruszy do piekła. Nawet jego ojciec płakał jak dziecko. Mężczyzna po 50-tce. Było to trudne przeżycie dla nich. Przecież może już nigdy nie wrócić. Cały dzień jego mama była przemiła. Nie chciała naszej pomocy w kuchni. Chciała tylko żebyśmy porozmawiali z jego tatą. Po obiedzie od razu musieliśmy wracać do domu. Zaproponowano nam nocleg, ale pożegnanie syna nie mogło trwać wiecznie. Wieczorna podróż była męcząca. Od razu gdy wróciliśmy do domu, położyłam się spać. Zmęczenie dało mocno mi się w kości.
31 październik- dzień spacerowania. Cały dzień spędziliśmy na spacerowaniu do naszych ulubionych miejsc. Zaczęliśmy od parku niedaleko naszego małego mieszkanka. Pomimo ponurej admosfery, która krążyła wokół nas, dużo ludzi wyszło żeby nacieszyć się jesienią. Dzieci bawiły się ze sobą, młodzież wracała do domów,
starsi ludzie rozmawiali o dawnych czasach, a reszta rozmawiala o wojnie. Jednak wciąż to "gorący" temat do rozmów. Gdy zegar na wierzy kościelnej wskazał 12.30, skierowalismy się do portu. Chciałam zobaczyć jak odpływa ostatni tego dnia statek do Francji. Pomimo wielkiego zagrożenia we Francji, duża część ludzi właśnie się wybierała do owego państwa. Przeszły mnie dreszcze, na myśl o nadchodzącym dniem. Dniem, który jest dla mnie najsmutniejszy. Spojrzałam na Johna. Z jego wyrazu twarzy mogłam jedynie odczytać smutek. Jednak on będzie daleko od tego co kocha. Ostatni raz, przed podróżą widzi zachodzące słońce nad naszym miastem. A co potem?
1 Listopad- no tak. Nazywam dzisiaj ten dzień czarną środa. John miał wstawić się punktualnie o 12.30 przy głównym wejściem na port. Od rana czułam się jakby ktoś mi umarł. Gdyby moje serce potrafiło mówić, krzyczało by z żalu. Zrobiłam na śniadanie ulubione danie Johna. Omlet z przepisu jego mamy. Do tego kupiłam najdroższą kawę jaka była w sklepie. Nie śpiesząc i w ciszy zjedliśmy śniadanie. Wolałam nie zaczynać rozmowy. Pomimo tego ta cisza nie była jakaś niezręczna. Była nam potrzebna. O 11.30 wyszliśmy z domu, by móc iść jego wyjazd.
- No to John... nadeszła ta chwila. Zaraz wejdziesz na pokład tego statku- pokazuje na ogromny okręt- i zobaczę cie dopiero po wojnie albo nawet nie...- sposcilam głowę w dół.
- Hej, hej, hej.- przyciągnął mnie do siebie. - Nawet tak nie mów. Wojna szybko się skończy. Wrócę zanim dobierz 25 lat!
- Mam taką nadzieję.
- Proszę wsiadac!- wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna krzyknął w kierunku wszystkich mężczyzn, którzy stali na porcie.
- Muszę już iść.- John uśmiechnął się delikatnie.
- Kocham cie wiesz? Uważaj na siebie.
John położył dłonie na moich biodrach, ja złapałam go za ramiona. Namiętnie pocałował mnie. Czułam się jakby to był nasz pierwszy pocałunek. Znów świat wirowal wokół nas. Nic nie istniało prócz nas. John oderwał swoje usta od moich.
- Kocham cie Rose. Pamiętaj o tym.
Podniósł swój plecak i szybko pobiegł na statek.
- Do zobaczenia kochany.- wyszeptałam sama do siebie.
CZYTASZ
Kartki z życia
Ficção HistóricaII wojna światowa. Prawie wszystkim w tym okresie kojarzyła się tylko z krwią, bronią, wojskami, etc. Ale nie im. John i Rosa. Mają przed sobą świetlną przyszłość. Każdy z nich miał swoje plany. Ale wszystko niszczy im wojna. Pomimo kilometrów dziel...