Ostatnie chwile

11 3 0
                                    

Gdy znalazłyśmy się w domu potrzebowałam zaledwie kilku minut, by zapaść w głęboki sen na kanapie w salonie. Luna nie była gorsze, już po dziesięciu sekundach usłyszałam jej głośne, miarowe chrapanie. Przyjemnie było zasnąć w rytm jej oddechu...

Po pewnym czasie ze snu wyrwał mnie odgłos mojego telefonu. Powoli podniosłam głowę rozglądając się dookoła. Luna wciąż leżała na w tym samym miejscu, choć również podniosła pyszczek. Wstałam poświęcając chwilę na rozciągnięcie obolałych pleców. Podeszłam do telefonu i uniosłam słuchawkę.

-Halo?- ziewnęłam.

Po chwili ciszy usłyszałam mojego wujka, Alberta.

-Ela?- jego głos był roztrzęsiony.

-Tak...- wydawał się czymś zmartwiony, więc nawet nie zwróciłam uwagi na to jak wymówił moje imię.- Coś się stało?

-No... wiesz.- wujek westchnął głęboko.- Po pierwsze chciałem ci podziękować za kierowanie zaprzęgiem... Zebrałem za to furę oklasków...

-A po drugie?- stan mojego wujka zaczynał mnie trochę niepokoić. Zwykle potrafił przechwalać się swoimi sukcesami, aż miało się go naprawdę dość.

-Chodzi o Gizma.- oznajmił powoli.- Okazało się, że zachorował na zapalenie płuc. Dlatego nie mógł stanąć wczoraj w zaprzęgu... Będę musiał go uśpić.

O mało nie upuściłam słuchawki. Co prawda Gizmo nie był moim psem, ale często z nim podróżowałam i zdążyłam się do niego przyzwyczaić, choć czasem człowieka denerwował. Ale biorąc pod uwagę fakt, iż mnie denerwował prawie każdy, był z niego całkiem fajny pies. Dla wujka był częścią rodziny. Każdy czworonóg, który stawał w zaprzęgu, spędzał w jego domu całe życie. Wujek był drugą osobą w miasteczku, która naprawdę ceniła sobie psy, choć nigdy by się do tego nie przyznał.

-Przykro mi...- ledwo zdołałam wykrztusić te słowa.

-Nie ma sprawy.- wiedziałam, że to nie prawda. Wujek był załamany.- Rzecz w tym, iż chciałbym, żebyś tam była. Wiesz, kiedy...

-Jasne.- nie przepadałam za wychodzeniem w miasto, ale to był wyjątkowy moment.- Kiedy to będzie?

-O dwunastej u Dany'ego...Trzeba to zrobić jak najszybciej. Nie chcę, żeby cierpiał.-Albert starał się, by jego głos brzmiał jak zwykle, ale ja nie dałam się oszukać.

-Dobrze. Stawię się na czas... I naprawdę... Bardzo mi przykro.- westchnęłam spoglądając na Lunę. Co ja bym czuła gdyby coś się jej stało?

-Do zobaczenia.- pożegnał się wujek.- Jeśli chcesz zabierz Lunę. Moje psy też będą...

Rozłączył się. Minęła długa chwila nim ja też to zrobiłam. Odkładając słuchawkę, czułam jak drżą mi ręce. Gizmo ma odejść... Spojrzałam na zegarek. Ma odejść za dwie godziny... I nic o tym nie wie. Nie ma pojęcia co go czeka...

***

Stanęłam przed szarym budynkiem imitującym szpital dla zwierząt około godziny 11:50. W kamienicy mieściło się mieszkanie Dany'ego Free, który uchodził za tutejszego weterynarza, mimo, że nigdy nie ukończył studiów. Luna latała obok mnie machając radośnie ogonem. Lubiła jak coś się działo, szkoda, iż nie wiedziała po co tym razem opuściliśmy dom.

Starałam się nie zauważać ciekawskich spojrzeń mieszkańców miasteczka, które posyłali mi, gdy koło nich przechodziłam. Mogłam wręcz poczuć ich szczere zdziwienie. Usłyszałam nawet jak jedna z kobiet mówi do swojej koleżanki: ,,Patrz! To ta Raycod! Kiedy ona ostatnio wychodziła?". Podobnie ludzie reagowali na starego Zygmunta, obcokrajowca, który jako dziecko przeprowadził się na Alaskę, a dom opuszczał mniej więcej raz na kilka lat. Nie obchodziło mnie to. Od dawna nie interesowała mnie opinia innych, zwłaszcza teraz, kiedy miałam do załatwienia coś naprawdę ważnego. Pożegnanie.

Zagwizdałam na Lunę, po czym weszłyśmy razem do budynku. Wdrapałyśmy się po schodach na drugie piętro i zapukałyśmy w drzwi mieszkania, które służyło Dany'emu za gabinet, lub sale operacyjną, w zależności od dnia i potrzeby. Otworzyła nam jego żona, Klara, jeśli dobrze zapamiętałam jej imię...

-Och dzień dobry!- zawołała wycierając ręce w kwiecisty fartuch.- Zapraszam. Twój wuj na ciebie czeka...

Razem, z moją suczką wkroczyłyśmy do środka. Uderzyła mnie silna woń leków i specyfików na pchły. Weszłyśmy do jednego z pokoi, z którego dochodziły głosy Dany'ego i wujka Alberta. W środku czekał na nas Gizmo leżący wygodnie na podłużnym stole z wyciągniętymi łapkami. Luna chciała do niego doskoczyć, ale ją powstrzymałam. Reszta psów stojących w zaprzęgu wujka ustawiła się wokół stołu spoglądając niepewnie na swojego towarzysza.

-To jego chwila. Potrzeba mu spokoju...- wyszeptałam.

Wujek zwrócił się w moją stronę. W jednej ręce trzymał łapkę Gizma, a w drugiej długą, spiczastą igłę. Podał ją Dany'emu i złapał moją dłoń.

-Cieszę się, że przyszłaś.- powiedział. Wiedziałam, iż nie był pewien, czy będę w stanie wyjść do miasta. Mimo wszystko trochę mnie to zabolało. Uważał najwidoczniej, że mogłabym, opuścić tak ważną chwilę.

-Nie ma sprawy.- odparłam cicho. Tak jak on złapałam drugą łapkę leżącego na stole pieska. Dany spojrzał na nas ze współczuciem.

-Zaraz zaczynamy.- oznajmił delikatnie.

Luna, ignorując moje starania, wskoczyła na stół i ułożyła się obok Gizma. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ona jednak wie co się stanie. Być może to poczuła, albo zrozumiała o czym mówimy... Nie odsunęłam więc jej od niego. Tylko pogłaskałam czule ich oboje, skupiając wzrok na Giźmie.

-Wszystko będzie dobrze. -zwróciłam się do pieska. Wujek posłał mi wątły uśmiech.

-Masz rację.- rzekł. - Możemy zaczynać.- powiedział do Dany'ego.

Zamknęłam oczy. Słyszałam jak igła powoli wchodzi pod skórę pieska, który nawet nie drgnął. Niedoszły weterynarz nacisną na strzykawkę. Luna zastrzygła uszami słysząc dźwięk poruszającego się płynu, ale Gizmo tego nie zrobił. Leżał spokojnie, a ja czułam jak powoli uchodzi z niego życie. Nim zamknął oczy, wujek zdążył jeszcze wyszeptać: ,,Powodzenia staruszku..."

***

Gdy wszystko stało się jasne psy należące do wujka wydały z siebie cichy, żałosny skowyt podobny trochę do wycia. Lena również do nich dołączyła, nawet wujek im zawtórował wciąż trzymając rękę martwego Gizma... Ale ja nie mogłam. Nie wiedząc co czynię wybiegłam z pokoju zostawiając za sobą psy, wujka i Dany'ego. Nim żona naszego weterynarza zdążyła zadać mi jakieś pytanie, otworzyłam drzwi wejściowe i opuściłam budynek. Wybiegłam na ulicę powstrzymując łzy zbierające się w moich oczach. I wtedy go zobaczyłam...

Mark stał koło jednego z przydrożnych barów cały brudny i przemoczony, ale to mnie nie obchodziło. W jednej chwili stałam pod gabinetem Dany'ego, a w drugiej ściskałam mocno Marka, tuląc się do jego pokrytej śniegiem kurtki. Jego zwichnięta ręka leżała na temblaku, ale drugą zdołał mnie mocno objąć.

-Cicho, El...- powiedział, a ja zorientowałam się, że płaczę. Dawno mi się to nie zdarzało, zapomniałam już jakie to uczucie... Teraz poczułam jak uchodzi ze mnie cały ciężar ostatnich chwil pewnego wiernego, silnego pieska...

Psia WiernośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz