Huragan

25 4 0
                                    


Luna położyła swoją głowę na moich kolanach. Poczułam ciepło jej futra i równego oddechu. Moja psina spoglądała na mnie swoimi wielkimi, błękitnymi oczami, coś ją trapiło, ostatnio źle się czuła. Byłam z nią już kilka razy u weterynarza i nic. Nie wiadomo było co się z nią dzieje. Luna należała do rasy haskich, była bardzo wytrzymała, mój wuj, Albert często wykorzystywał ją w swoich zaprzęgach, którymi powoziłam. Tym bardziej się o nią bałam. Odkąd kilka dni temu przestała jeść, stała się wyjątkowo markotna. Być może wcale nie chodziło o ból fizyczny... Może tęskniła za naszymi dawnymi spacerami? Gdy zaczęła biegać w zaprzęgach coraz rzadziej z nią wychodziłam. wykorzystałabym każdą możliwość, by jak najdłużej siedzieć w domu. Zawsze, kiedy pojawiałam się na zewnątrz, przytłaczała mnie obecność tylu ludzi, pojawiających się dookoła. Nawet Nasze Miejsce stało się dość zaludnione, odkąd rozpoczęły się wakacje. Nigdy bym nie przypuszczała, że na Alasce pojawi się, aż tylu turystów. W większości byli to zawodowi wspinacze, ale pojawiali się też zwykli mieszkańcy cieplejszych krajów, którzy szukali tutaj czegoś nowego, albo po prostu chcieli pochwalić się znajomym, iż odwiedzili tak mroźne miejsce. Lubiłam nazywać ich pazernymi, ponieważ ilekroć gdzieś ich widziałam wpatrywali się zachłannie w otaczający nas krajobraz, jakby chcieli zachować każdy szczyt i każdy ładniejszy domek w pamięci. Pewnie tak właśnie było i zapewne nie uważałabym tego za nic złego, gdybym tu nie mieszkała, to był mój dom i uważałam, że tylko ja i inni mieszkańcy naszej wioski mamy prawo do podobnych zachowań.

Nagle Luna podskoczyła gwałtownie wywracając mnie na krześle. Gdy podnosiłam się z podłogi masując obolałe skroni, suczka zaczęła szczekać. Luna rzadko to robiła, chyba, że wyczuwała, iż ktoś podchodzi do drzwi. Odstawiłam krzesło na miejsce i ruszyłam w ich stronę. Gdy byłam w połowie drogi usłyszałam pukanie. Stuk, stuk, stuk, stuuuuuk!- już wiedziałam, kogo się spodziewać. Tak pukał tylko mój wujek. Lubiłam go, choć rzadko zdarzało mi się z nim rozmawiać, nie przepadałam za tym. Po chwili dołączyła do mnie Luna skacząc radośnie i wyjąc, czasami jej się to zdarzało. Kiedy uchyliłam drzwi, tak by suczka nie wyskoczyła i nie przewróciła wujaszka, poczułam woń karmelowych ciasteczek. Wuj wiedział, iż to moje ulubione i przynosił je zawsze, gdy czegoś ode mnie potrzebował, czyli najczęściej, kiedy brakowało mu kogoś do powożenia jego zaprzęgiem.

-Co tam porabia moja ulubiona bratanica?- zapytał radośnie. Wiedziałam, że to tylko pozory, wuj był raczej ponurym człowiekiem.

-Nic specjalnego...- westchnęłam.- Czy czegoś ci potrzeba?

-Naturalnie! Chciałem zobaczyć moją Elę!- uśmiechnął się złośliwie, wiedział, że nie lubię, gdy tak się mnie nazywa.- No i... Niedługo zacznie się burza i poproszono mnie, bym wyruszył z psami i zawiadomił o tym jakąś bezmyślną rodzinkę, która wyruszyła na spacer nic sobie nie robiąc z pogody.

Tak... To często się zdarzało. Turyści jak widać lubili nie słuchać ostrzeżeń mieszkańców i prognoz pogody. Rano co prawda miało świecić słońce, ale zbliżało się już południe i większość osób zapewne wiedziała, że za chwilę może zacząć się huragan.

-W porządku.- odparłam.

-Świetnie!- ucieszył się wuj.-O! I zabierz Lunę. Gizmo się rozchorował i potrzebny mi pies zastępczy.

Spojrzałam na moją suczkę. Aż się paliła do tego, by nareszcie opuścić nasz domek.

-Ok.- powiedziałam przeciągle.- Chyba się ucieszy.

-Chyba!- zaśmiał się wujaszek.- Będzie skakać z radości, jeśli już nie skacze... A ta nasza nieszczęsna rodzina udała się południowym szlakiem. Powinni być niedaleko.

Psia WiernośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz