Rozdział 6

155 16 4
                                    


  Ciemność i ulga znów zaczęło się zmieniać w ogromny ból i strach ... Czułam jakbym spadała w dół, w czarną, nie kończąca się przepaść. Gdy zaczęłam odzyskiwać świadomość byłam przerażona. Mój zmył węchu został potraktowany intensywnym, bardzo specyficznym zapachem, próby otwarcia oczu przerywało zbyt ostre światło, a ruchy ograniczał przezywający ból. -Gdzie ja do cholery jestem? Co się dzieje, stało?- Przez moją głowę przemykało mnóstwo pytań bez odpowiedzi.
Nagle rozległ się huk drzwi, Nie był zbyt głośny, ale wystarczył, aby się wystraszyła; drgnęłam na łóżku. Ktoś do mnie podszedł, przekręciłam głowę stronę z której dochodziły mnie jakieś dźwięki i powoli otworzyłam zmęczone oczy.


  'Wrzesień...

Wyjaśniło się, Szpital, ratowanie życia. Rodzice załamani, Natalia też. Braian się nie pokazał .. i dobrze, chyba. Po kilku dniach wyszłam... Mam umówioną wizytę u psychologa, nie chce. Znów będzie gadał i ciągną hajs, a nic nie pomoże."  

  Pięć dni później było już lepiej, z moim stanem fizycznym. Z psychicznym... to tylko gorzej. Każdego dnia powoli przypominałam sobie całe to chore zdarzenie.
Przez te dni odwiedzali mnie rodzice i Nata, Braiana nie było. Nikt o nim nawet nie wspominał, Nata także, co mnie zdziwiło. Z jednej strony było mi trochę przykro, jednak z drugiej, przeważającej, cieszyłam się, że nie widział mnie w takim stanie. Nie wiem czy wie o tym wszystkim, chociaż pewnie tak.
-Teraz już na pewno jestem skreślona w jego oczach, jestem zerem dla niego. Jak ja teraz się pokaże u Natalii, jak ja na niego spojrzę...- krążyło mi tylko to w myślach, nic więcej. Bałam się z kimkolwiek poważnie rozmawiać, o cokolwiek pytać. Mama mówiła, że mam umówioną wizytę u psychologa. Bez sensu. Znowu nic to nie da, tylko wyciągnie pieniądze i tyle. Ale nic się na ten temat nie odezwałam, nie wiedziałam jak mam zaprzeczyć, jak reagować na wiadomości jakie dostaje. Ciągle miałam obojętny wyraz twarzy, nie patrzyłam nikomu w oczy, mimo, że uwielbiam to robić...

Po tych piekielnych pięciu dniach mogłam wrócić w końcu do domu.
Siedziałam na szpitalnym korytarzu przed dyżurkom pielęgniarek i czekałam na wypis. Byłam sama, rodzice w pracy, Nata w szkole. Obiecali mi, że ktoś po mnie przyjedzie, więc czekałam.
Wpatrywałam się w ścianę na przeciw mnie, była trzech kolorach z nalepkami w kształcie motylków, w końcu oddział dziecięcy. Słyszałam tylko echo pikania różnych urządzeń. Przewozili jakiegoś maluszka na łóżku do windy, pewnie na operacje, biedactwo. Chłopczyk miał może z sześć lat. Patrzyłam się na niego i 'eskortę' wokół jego łóżka pchanego przez dwie pielęgniarki, aż łzy mi stanęły w oczach. Zamyśliłam się głęboko...
Z rozmyśleń wyrwała mnie pielęgniarka, która przyniosła mi wypis. Dała mi go w rękę i z uśmiechem kazała na siebie uważać jak będę wychodzić. Wstając zerknęłam jeszcze na tego malucha, patrzył na mnie smutnymi oczami i przytulał pluszowego misia, uśmiechnęłam się lekko do niego i zeszłam po schodach. Szłam powoli, stopień po stopniu, już byłam prawie na parterze, ale coś kazało mi wrócić. Nie wiem czemu, ale zawróciłam i przyspieszyłam kroku. Wróciłam na korytarz , widziałam zamykającą się windę z tym chłopczykiem, spojrzałam w stronę pielęgniarek, widziałam smutek. Na krześle leżał miś tego chłopca. Podeszłam do krzesła, wzięłam misia i przytuliłam. Poleciały mi łzy. -To ja powinnam być na jego miejscu, ten maluch niczemu nie zawinił- mówiłam do siebie w myślach.
-Znała pani tego chłopca? - usłyszałam ze sobą kobiecy głos, odwróciłam się do kobiety, kiwnęłam głową na nie i oddałam jej pluszaka
-Przepraszam- szepnęłam i odeszłam ze spuszczoną głową.
Usiadłam na ławce przed szpitalem i płakałam i znów ktoś do mnie podszedł. O nie tylko nie on... Przeraziłam się gdy zobaczyłam kto to.  

Cyrkle temperówki i inne zabawki...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz