Rozdział 1

33 4 0
                                    

Słyszał w głowie szum, najpierw cichy, potem coraz głośniejszy. Rozmyte dźwięki zaczęły się składać w śpiew. Coraz wyraźniej słyszał chór. Znał ten język. Znał go, ale nie rozumiał słów. Zlewały się ze sobą, nieco przypominają nucenie. Przez chór przebijał się rozradowany śmiech. Echo niosło miękkie dźwięki. Głosy nakładały się na siebie, szumiały kroki. Widział światło, które stawało się coraz jaśniejsze. Śmiechy i śpiew były coraz bliżej, tuż obok niego. Czuł zapach deszczu, wiatr i ciepłe krople na skórze. Ktoś trzymał go za rękę, ciągle obok niego brzmiał chór. Na początku widział przed oczami tylko oślepiające światło,ale potem przez biel przebijać się zaczęły rozmazane kształty - postać kobiety. Obraz stawał się coraz bardziej wyraźny. Dźwięk też. Z szeptu wyłowił swoje imię.

Kobieta była młoda. Ciemnobrązowe włosy miała rozpuszczone, mokre od padającego deszczu. Patrzyła prosto na niego i uśmiechała się delikatnie. Jej oczy przypominały mu las, zacienioną ścieżkę, która prowadziła na zalaną słońcem polanę. Tęczówki były ciemnozielone na brzegach i coraz jaśniejsze wewnątrz, aż przechodziły w niesamowity, złoty odcień, tworzący poszarpany pierścień wokół zierenicy.

Znowu rozległ się śmiech. Dziewczyna, cały czas patrząc na niego, cofnęła się kilka kroków i zaczęła tańczyć w rytm nuconej przez chór melodii. Wyraźnie widział wodę, spływającą po jej skórze i długiej, białej, całkiem przemoczonej sukni. W jej ruchach było coś hipnotyzującego. Nagle zauważył, że spływające po materiale krople stały się szkarłatne i barwiły szatę na płomienną czerwień. Śpiew zmienił się w przeraźliwy krzyk, przez który przebijał się złowieszczy chichot. Kobieta wciąż tańczyła, a czerwień spływała z jej ciała na ziemię, tworząc u jej stop kałużę krwii. Wydawało mu się też, że w oddali widzi zarys gór. Znów pojawiły się szepty. Najpierw zamazane, niewyraźne... Połączyły się z chórem. Ktoś wciąż śmiał się złowieszczo. Dźwięki stapiały się w jedno słowo: krew, krew, krew...

Obudził się z krzykiem, zlany zimnym potem. Znał ją. Widywał w snach jej twarz. Oddychał głęboko, starając się uspokoić myśli. Po głowie wciąż plątała mu się nucona przez liczne głosy melodia. Kerian pochylił się, zaciskając powieki. Skoncentrował się na otaczających go odgłosach. Na początku była tylko cisza. Później, przez śpiew ze snu zaczęły się przebijać inne odgłosy. Słyszał swój chaotyczny oddech, przyśpieszone jeszcze bicie serca, wiatr smagający mury zamku. Odgarną z czoła sklejone potem, ciemne włosy. W pokoju panował mrok. W oknach wisiały ciężkie zasłony.

Wstał z łóżka i lekko odsunął grubą tkaninę. Na wschodzie niebo nad horyzontem zmieniało barwę z czarnej na szarą. W świetle latarni oświetlających wewnętrzny dziedziniec widział płatki śniegu, które wirując na wietrze spadały na uśpiony jeszcze zamek. Rozsuną ciemne kotary i otworzył okno. Do pokoju wtargną zimny powiew, niosąc ze sobą lodowe drobinki. Narzucił na ramiona czarną pelerynę i wsuną na głowę kaptur. Wskoczył na wysoki, okienny parapet i z gracją odbił się od niego, by w półprzysiadzie wylądować na dachu budynku obok. Alavijski pałac nie był bowiem jedną, zbitą budowlą. Przypominał bardziej miasto. Tworzyły go liczne wieże i budynki połączone schodami, mostami i wąskimi uliczkami. Kerian rzadko używał jednak tych przejść. Wolał poruszać się podziemnymi korytarzami lub ponad głowami mieszkańców. Biegł, przeskakując przeszkody i wspinając się po oblodzonych murach. Chciał zapomnieć. Wyrzucić z pamięci zielonooką kobiete w białej sukni. Zatrzymał się i ostrożnie usiadł na stromym dachu. Niebo zdawało się uginać pod ciężarem chmur. Kerian wyciągnął rękę przed siebie. Na jego otwartą dłoń spadały płatki śniegu. Lodowe kryształki roztapiały się od ciepłej skóry. Krople wody spływały z rozłożonych palców. Czekał na zbliżający się świt.

We mgleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz