We can kill them if we try, Shoot up everything we see

792 71 102
                                    

Powoli otworzyłem oczy. Przez chwilę patrzyłem w sufit, nagle zdaję sobie sprawę że dzisiaj poniedziałek - pora do szkoły.

Zwlokłem się z ciepłego, miękkiego łóżka - przykrytego w moim mniemaniu bardzo gustowną kołdrą w dojrzałym, jak przystało na ucznia drugiej klasy liceum wzorze - znajdowało się na niej wielkie logo Star Wars, a pod nim niezliczone ilości gwiazd, kosmicznych statków i innych takich.

Kieruję się w stronę łazienki, słyszę że ktoś bierze prysznic.

Cholerny Mikey, pieprzona księżniczka. Też muszę się umyć.
- Mikey! Wpuszczaj mnie do kurwy nędzy, za 20 minut mam wyjść!
- Myję się,nie pójdę z tłustą głową, jak się spóźnisz to nic się nie stanie, z resztą - nic nowego.
Zrezygnowany odchodzę od drzwi. Postanowiłem zająć się resztą "porannych spraw". Poszedłem do swojego pokoju, panował w nim idealny porządek, ciemne ściany poobwieszane plakatami różnych zespołów. Poprawiłem łóżko tak, aby nie było na nim żadnego wybrzuszenia, sprawdziłem czy wszystkie poduszki są ułożone dokładnie tak, jak chciałem - było ich siedem. Poskładałem jeszcze raz rysunki w idealne stosy, piętnaście na kupce nieskończonych i trzydzieści cztery na tej w której znajdowały się skończone. Anafranil,pięćdziesiąt miligramów rano i wieczorem. Biorę tabletkę, popijam, ocieram usta rękawem piżamy. Wlokę się do szafy, wybieram cokolwiek,i tak nikt nie zwróci na mnie uwagi. Myślę, że czarna koszulka z logo Iron Maiden i obcisłe, czarne spodnie będą okej. Mikey w końcu zwolnił łazienkę.

- Gerry! Jak chcesz wziąć prysznic to wolne! - krzyczy blondyn,zalewając płatki mlekiem.
- Niezły zapłon, młody! - odwrzeszczałem w momencie, gdy niesamowicie zimna woda poleciała z prysznica na moją głowę.

- MIKEY ILE RAZY CI MÓWIŁEM?! NIE ODKRĘCAJ GORĄCEJ WODY W KRANIE, KIEDY KTOŚ SIĘ MYJE! - krzyknąłem, zgrzytając zębami i czując jak pojawia się gęsia skórka.
Chwilę później, w końcu poleciała ciepła woda. Myłem się dokładnie pięć i pół minuty. Spojrzałem na telefon, siódma czterdzieści pięć.

Gratulacje Gerardzie, znów zjebałeś. Nie potrafisz nawet zdążyć do szkoły. Staję na wagę. Pięćdziesiąt sześć kilo.

Przytyłem już trzy kilogramy,przez te pierdolone prochy. Nie chcę odstraszać ludzi jeszcze bardziej. Nie dość że bezwartościowy i zjebany to jeszcze gruby? O nie nie nie, tak się nie bawimy.
Myję zęby i podkreślam oczy eyelinerem, wycieram włosy bardzo dokładnie. Schodzę na dół, na stole leży opakowanie płatków i butelka mleka. Mikes pewnie jest już w drodze do szkoły.

Nie jedz dziś śniadania, skądś te kilogramy się biorą.

Wracam na górę, biorę plecak sprawdzając czy wszystko mam. Klucze, telefon, słuchawki (po co słuchać tych idiotów na korytarzach?) jakieś drobniaki, szkicownik, dwa ołówki, zeszyty i książki. Jak zwykle. Wychodzę z domu, zamykam go i sprawdzam czy zapasowy klucz jest tam gdzie powinien, czyli pod doniczką, drugą od lewej spośród pięciu. W tej akurat rósł sobie storczyk. Całkiem ładny. Będąc w jednej trzeciej drogi wracam się, na pewno zamknąłem dom? Tak, zamknięty. Wkładam słuchawki do uszu, by nie musieć słuchać rozmów mijanych na ulicy ludzi.

Ciekawe, co myślą o mnie. Może jestem dla nich niedorobionym emo ćpunem? Albo może kryminalistą..

Zbliżam się do szkoły, ósma siedemnaście, świetnie. Na pewno zamknąłem dom?

Zaczynamy od WF-u, idealnie. WF jest tą lekcją z której urywam się trzech czwartych przypadków - nie uśmiecha mi się przebierać w jednej szatni z umięśnionymi, lubianymi chłopakami, samemu będąc bladym, niegdyś chudziutkim, nieszczególnie lubianym emoskiem z oczami pomazanymi eyelinerem. Tym bardziej, że czasami "przez przypadek" jeden z nich mnie popchnął, wymusił oddanie tych kilku groszy które miałem przy sobie, czy też moja twarz zaliczała namiętną randkę z pięścią któregoś z osiłków. Skoro nie miałem nic lepszego do roboty, usiadłem na ławeczce w pobliżu szkoły, wyjąłem ulubione, czerwone Malboro i odpaliłem. Przez chwilę delektowałem się smakiem używki, jednak usłyszałem pukanie w szybę. Odwróciłem się, oczywiście, sprawcą hałasu był nie kto inny, jak Bob Bryar. Nie jest zbyt umięśniony, jednak przez swój charakter idealnie wpasowywał się do szkolnej bandy popularnych idiotów. Blondyn, niebieskie oczy, starał się wyhodować jakiś zarost, jednak próby spełzły na niczym i jego twarz pokrywała jedynie żałosna kępka cienkich włosków. Był na drugim piętrze, w sali od historii, cóż być może nawet takich półgłówków warto edukować. Widziałem ten złośliwy uśmieszek na jego twarzy, który chętnie usunąłbym łokciem, kolanem czy pięścią, jednak zawsze była w pobliżu jego banda, a ja zbyt silny nie jestem. Starałem się nie zwracać uwagi na Bryara i zamyśliłem się nad jakąś istotną rzeczą typu : czy na pewno wziąłem ołówki miękkości HB i H? O tak, nerwica natręctw to cudowna sprawa, w szczególności połączona z depresją. Z zamyślenia wyrwał mnie filtr papierosa który zaczął się palić,parząc mi palce. ósma trzydzieści pięć, do przerwy tylko dziesięć minut. Ciekawe jak bardzo będę miał przejebane u tych idiotów bo raczej to, że Bob zainteresował się moją osobą, nie zwiastowało nic dobrego. Cóż, takie życie. Usiadłem przed salą od fizyki, nikogo jeszcze przed nią nie było.

Na pewno zakręciłem wodę? Czy nie zostawiłem na ławce telefonu?

Kurwa, przez te cholerne myśli ciągle się spóźniam, to niedorzeczne - sprawdzać coś trzy razy i nadal uważać że czegoś zapomniałem! Jednak myśli nie odchodzą. O, powoli uczniowie zaczęli się zbierać pod klasą. Jest już Jamia i Lynn - szepczą o czymś. Lub kimś. Może o mnie? Jebany odludek bez przyjaciół.

Ósma pięćdziesiąt - koniec przerwy. Wszyscy stoją lub siedzą już pod salą. Wszyscy ze znajomymi i przyjaciółmi.

Oprócz mnie. 

Do klasy wszedł Pan Bayley, lekko już podstarzały nauczyciel, z głową ogoloną na łyso, który wyglądał jakby już wiele lat temu ktoś wyssał z niego całą radość i szczęście.

Usiadłem w ławce z tyłu, niespodzianka - sam. Piszemy temat "indukcja i fale elektromagnetyczne" bardzo ciekawe. Tak bardzo, ze pewnie nawet nie powtórzę tego tematu ani razu, nie przejmując się zbliżającą wielkimi krokami kartkówką. Wszyscy obiecują sobie i innym że "od tego roku będę się uczył" - gówno prawda, i tak nic nie zmienicie. Ja się już z tym pogodziłem. Wyjmuję szkicownik, i perfekcyjnie zaostrzone ołówki, H i HB. Szkicuję, staram się kreślić w miarę prosto, ale ręce trzęsą mi się dziś bardziej niż zwykle. Rysuję postać, leży na ziemi, wokół niej panuje ciemność. Odpływam, staję się nieobecny na lekcji - cóż, przynajmniej duchem. Nagle, obrywam czymś dość mocno w ramię. Długopis owinięty karteczką. Rozwijam " jebany Way, omijasz WF, co? Przydałaby się nauczka :-)" Czuję na sobie spojrzenia - Brendon Urie, jeden z członków szkolnej bandy patrzył się na mnie niezbyt przyjemnym wzrokiem. Miał już osiemnaście, prawie dziewiętnaście, raz nie zdał. Czarne włosy, oraz niewyobrażalnie wysokie czoło, dość tępy wyraz twarzy.

Mam ochotę zabić ich wszystkich, zastrzelić,wypatroszyć - to całe łajno jakie chodzi po tej szkole.

Dzwonek, czyżby czas sądu ostatecznego nadszedł? Raczej słabo by było, gdyby przyjebali mi twarz za szkołą, czy też na korytarzu gdzie inni mogliby sobie popatrzeć, oczywiście zanim dobiegłby nauczyciel, który i tak miałby wszystko w dupie - byłoby już po wszystkim. Wyszedłem z klasy przed wszystkimi, i pobiegłem najszybciej jak się da do szkolnej toalety, zamknąłem się w kabinie i podciągnąłem nogi pod siebie, żeby dawać jak najmniej znaków, że tam jestem. Czekam. Mija pierwsza, druga i piąta minuta. Ciekawe, kiedy mnie znajdą. Ktoś jest w łazience, wszedł chwilę po mnie, nie rozpoznaję tego głosu, jakiś nowy w szkole? Przyglądam się dokładnie każdej osobie, więc powinienem go już skojarzyć. Prowadził dość żywą rozmowę przez telefon, kłócił się.
Nagle ktoś otwiera drzwi, uderzają o ścianę. Słyszę głos Urie, Bryara, Pelissera i Hemmingsa.
Cześć, Frank - jest tu ktoś jeszcze? - zapytał Matt z jadem w głosie.
Nie wiem, Pelisser, nie zwróciłem uwagi - odrzekł niejaki Frank i wrócił do rozmowy telefonicznej.
Kurwa, zaraz mnie znajdą, dobrze że przynajmniej ten Frank się nie połapał ze ktoś niechcący podsłuchuje jego rozmowę.
Z tego co słyszałem, zaczęli szarpać za drzwi każdej z kabin. Serce zaczęło wprost wyrywać się z piersi, biło jak oszalałe. Nagle ktoś złapał za klamkę od tej w której się znajdowałem, drzwi stawiają opór - w końcu je zamknąłem. Patrzę w górę i widzę twarz Luke'a, najwyraźniej wlazł na kibel.

- Chodź do nas Gerard, pobawimy się.

_____________________

Boże, nie wierzę że skończyłam ten rozdział w końcu, cóż, najlepsze to nie jest - choć mam nadzieję że komuś się spodoba.

Czy pisanie fanfiction, dlatego że skończyły mi się frerardy to już bycie psychofanką?
Szjet, ile tu było powtórzeń XDDD

Xoxo

Headfirst for Halos Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz