We can live forever if you've got the time

382 64 41
                                    

Gdy minęły dwie lekcje, (Geografia i chemia) skierowałem swoje kroki na stołówkę. Kiedy ja tam byłem ostatnim razem?
Ah tak, nie wziąłem nic do żarcia.
Szybkim tępem idę w stronę sklepiku szkolnego. Sklepikarka nie wyglądała na zbyt przyjazną - tłuste tlenione blond włosy, najpewniej spalone na siano, z odrostami. Bardzo rzadkie, prawie niewidoczne brwi, ściągnięte w wyrazie niezadowolenia, co tworzyło między nimi zmarszczkę.
Czekam minutę w kolejce, zaczynają pocić mi się dłonie.
Czy ja się denerwuję lunchem?
- Poproszę kanapkę z serem i ketchupem.
Sprzedawczyni odburknęła "3,50", A ja zadowolony z dokonanego zakupu zmierzałem do miejsca docelowego.
W momencie przekroczenia progu stołówki, uderzył mnie niesamowity hałas wszystkich rozmów wymieszanych razem. Kątem oka dostrzegam, że ktoś wlazł na stolik, brawo - witamy w liceum.
W miarę gdy zagłębiam się w stołówce widzę Raya - trudno nie zauważyć tej burzy loków, nawet w tłumie.
Kiedyś mu je zgolę i zrobię sobie góralski kożuszek. Ta stołówka była naprawdę duża, oprócz stołów przeznaczonych do jedzenia obiadów, a raczej niezidentyfikowanej brei, którą zapewnie już ktoś żuł, (Nic dziwnego, że część uczniów przynosiła swój własny) Znajdowały się też automaty z niesamowicie drogimi przekąskami.
- Gerard, siadasz czy będziesz stał, i patrzył się w przestrzeń? - Ray odsłonił w uśmiechu rządek zębów.
Czy ja stojąc przy ich stoliku, rozmyślałem o szkolnej, obiadowej brei?
Dosiadam się do Raya, Jamii i Franka. On, w sensie Frank, nie powinien jeść otoczony wianuszkiem dziewcząt, i  "przyjaciół"?
Rzucam im uśmiech, chciałem wyjść
nonszalancko, jednak wyszło jakbym miał tik nerwowy.
- Lubisz Audrey Hepburn, Gerard?
Skąd się w tym jego lokowanym łbie biorą takie pytania?
- Całkiem, "Śniadanie u Tiffaniego" było naprawdę dobre. (Mam nadzieję, że nie pomyliłem filmów)
- A trenujesz karate?
Boże, Ray.
- Nie, a powinienem?
Ray znów postanowił pokazać mi swoje zęby, po czym wziął solidnego gryza jednego ze swoich ciasteczek. Skąd u niego takie pokłady pozytywności i chęci do życia?
- Ziemia do Gerarda! - Jamia trąciła mnie w ramie.
Najwyraźniej znów odpłynąłem, wpatrując się w jeden punkt.
- Frank, jak tam wrażenia po filmie? - To zdanie wydobyło się z moich ust zanim zdążyłem się porządnie zastanowić. Zrobiłem źle, dobrze? Źle?
- Poza tym, że spałem mniej niż 2 godziny, to świetnie. - Frank posłał mi promienny uśmiech, po czym kęs kanapki znalazł się w jego ustach.
Chyba też powinienem zacząć jeść?
- Powinniśmy obejrzeć jakiś wspólnie! No wiecie, ale nie jakieś komediowo, romantyczno, chuj wie co - ale horror! Nie wiem, czy jest to dobry pomysł, Jamia.
- Możemy u mnie, dzisiaj nie ma starszych, Matka ma jakiś wywiad, a ojciec w delegacji - Frank mówiąc to, żuł kanapkę i zasłaniał dłonią usta.
Jeju, jakie to było urocze.
Zaraz, urocze? Chyba Jamia powinna być dla mnie urocza, albo nie wiem, Lynn? Ale na pewno nie ten niski brunet, zajmujący miejsce naprzeciw mnie.
- Świetnie! W takim razie, co będziemy oglądać? - Ray chyba serio się tym przejął.
Czekajcie, ja? Ja, w domu Franka Iero?
Ręce mi się trzęsą, jak u staruszka z Parkinsonem.
- Dobra, ja coś wybiorę. Wpadnijcie o 18.
Odezwał się dzwonek, koniec przerwy.
A ja nawet nie odpakowałem kanapki.

Siadam na łóżku, 16:32. W co ja się ubiorę? Nie, zostanę w tym dzisiejszym stroju, żeby nie było że się jakoś specjalnie szykowałem. Może mam brać piżamę? Gerard, idioto, to nie jest piżamowa impreza podstawówki. Dobra jakoś to będzie. Do kieszeni wsuwam 20 dolarów, paczkę malboro, i tabletkę leku, nie mogę pominąć dawki przed snem. Biegnę do łazienki, rozczesuje skołtunione już, czarne włosy do ramion, poprawiam eyeliner.
Zajęło mi to 20 minut, wracam już spokojniej do pokoju. Mój telefon wydaje z siebie piknięcie charakterystyczne dla messengera.
Frank Iero
Gerard, nie mam twojego numeru, i nawet nie znasz mojego adresu sieroto. Bakery street 17.
Nawet o tym nie pomyślałem. A adres chyba jest istotny, gdy chce się kogoś odwiedzić.
- 064 536 001
Odpisuje krótko, żeby go nie zrazić, że Gerard psychopata podnieca się, że ma jego adres. A może za krótko?
Sprawdzam jeszcze dwa, trzy razy czy mam wszystko, i siląc się na spokój schodzę na parter.
- Mikeyy wychoodzę! Może nie być mnie na noc! - krzyczę stojąc przy otwartych drzwiach.
- Gerard! Pamiętaj o gumkach!
Słysząc to zamykam za sobą duże, żółtawe drzwi mojego domu. Wyjmuję telefon, włączam Google Maps. Bakery street 17. Planowane dotarcie na miejsce : 17:40
Czyli nie mieszkamy daleko od siebie.
Chyba to musi być zabawny widok, siedemnastoletni, wymalowany emo, trzymający w rękach telefon, który mówi "Skręć w lewo za 50 metrów" "Idź prosto przez 450 metrów"

"Idź prosto przez : Bakery street. Cel znajduje się po prawej stronie"
Patrzę na duży, nowoczesny, biały dom. Otoczony murkiem, na którym znajdowała się tabliczka - Bakery street 17. Mój palec chwilę później znalazł się na domofonie, słyszę piknięcie, otwieram furtkę. Idę powoli chodniczkiem z jasnoszarych kamieni, otoczonym różnymi krzaczkami, kwiatkami i innymi takimi.
Drzwi otwiera mi znajoma mi postać - drobny chłopaczek, który związał włosy w małego koczka z tyłu głowy.
- Hej Gerard, pośpieszyłeś się trochę. - Frank mówiąc to uniósł kąciki ust.
- No wiesz, nie wiedziałem że Google maps jest takie skuteczne. - Odwzajemniłem uśmiech.
- Problem w tym, że nie mam nic na wieczór, czyli idziesz ze mną do sklepu - mówiąc to zaprosił mnie gestem ręki do środka, a ja przeżyłem szok.
Ogromny dom, tak samo biały w środku, jak na zewnątrz, wszystko było w nim poukładane i sterylnie czyste, ani grama kurzu.

Droga do sklepu minęła nam sympatycznie, rozważaliśmy jaki film obejrzymy. Bardzo szybko ukazał nam się malutki, osiedlowy sklepik. Frank mówiąc uprzejme dzień dobry starszemu panu na kasie, podszedł do jednej z półek, tej z chipsami, słodyczami i innymi zdrowymi rzeczami. Mnie jednak interesował inny dział.
Już po chwili ja i brunet, staliśmy przy kasie. On - z trzema paczkami chipsów, kilkoma żelków i ciastkami, Ja - z ośmioma butelkami piwa, i małą wódką.
- No, widzę że mamy różne upodobania. - Znów się uśmiechnął, jeju.
Modliliśmy się, żeby kasjer nie poprosił nas o dowód, jednak wszystko poszło gładko. Co jest dziwne, bo Frank wygląda na dużo młodszego niż ja.
Droga powrotna minęła nam znacznie szybciej, i rozmowa była ciekawsza. Zwłaszcza, że już trochę się ośmieliłem, (co nie zmienia faktu, że moje ręce to jedna, wielka kałuża)

Weszliśmy do pokoju Franka.
Tutaj nastąpił szok numer dwa. Jego pokój różnił się od reszty domu o 360 stopni. Ciemne ściany, obklejone plakatami, zdjęciami ze znajomymi, i różnorakimi pamiątkami, typu bilety z koncertów. Miał duże, dwuosobowe łóżko, przykryte białą, puchatą narzutą. Frank usiadł na nim, wyjmując laptopa z pod poduszki. Usiadłem obok niego, zaczęliśmy przeglądać różnego rodzaju strony z recenzjami horrorów. Po dziesięciu minutach, wybraliśmy - "Zanim zgasną światła" W mojej opinii, to nawet obok horroru nie stało, ale chłopak był przerażony.
Czy ja jestem sam na sam z Iero, w jego pokoju?
Mam wrażenie, że zaraz mnie ktoś uszczypnie, i wrzaśnie do ucha "Gerard, pobudka!"
Wpadłem w takie zamyślenie, że nie zauważyłem gdy mój towarzysz wyszedł z pokoju, i wrócił po mniej - więcej dwóch minutach, z miską chipsów, żelków i paczką ciastek.
- No, 18:10, Gdzie oni są? - Odkładając miski, sprawdził godzinę na telefonie.
Minęło kilka minut zanim przenieśliśmy wszystkie graty, alkohol, i laptopa, do sali kinowej Franka.
Jezu jaki on musiał być bogaty.
Podłączyliśmy ogromny ekran telewizora do laptopa, i załadowaliśmy film. Wszystko było gotowe, i czekało na spóźnionych już, Raya i Jamię.

Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Zbiegliśmy na dół po białych, marmurowych schodach. Chłopak kliknął guzik obok słuchawki, i staliśmy obok drzwi, czekając na resztę towarzystwa.
Oni potraktowali to zbyt lekceważąco, czy ja zbyt poważnie?
- Cześć chłopaki! Mówiąc to, dziewczyna ucałowała mnie i "gospodarza" w oba policzki. Ray pod pachą miał również kilka piw, wieczór zapowiadał się nieźle.
Za chwilę znaleźliśmy się już w pokoju kinowym. Na dworze było już ciemno od jakiegoś czasu, co dodawało klimatu.
Włączyliśmy film, i piwo automatycznie powędrowało do naszych rąk.
Frank i Jamia co jakiś czas wydawali z siebie odgłosy przerażonych dziewczynek.
Nie minęło zbyt wiele czasu, a w obieg poszła również cięższa artyleria, chipsów również było coraz mniej. Minęło może 3/5 filmu, a Ray już nieśmiało obejmował dziewczynę ramieniem. W sumie tworzyli ładną parę. Kolejna straszna scena. Na ekran wyleciała straszna, poszarpana morda. Frank złapał mnie kurczowo za przedramię, a drugą ręką zakrył oczy. Przyznam, moje serce również przyśpieszyło tętno. Tylko nie jestem pewien, czy to przez film, czy tego szesnastolatka, zajmującego miejsce obok mnie. Odczułem niezły szum w głowie, alkohol się odezwał.
Film dobiegał już końca, gdy poczułem, że coś ciąży na moim ramieniu. Odwróciłem głowę, czy Frank zasnął?

_______________
Sorki że nie było rozdziału, ale jestem na Ukrainie i mam troszkę urwanie głowy.
Buziaki

Headfirst for Halos Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz