Rozdział 20.

2K 177 8
                                    

 Ale również następnego dnia odpowiedź nie przyszła.

— Działaj — polecił Voldemort w godzinach popołudniowych.
Katharina pojawiła się nieopodal zardzewiałej budki telefonicznej — wejścia do Ministerstwa Magii. Miała na sobie swoją czarną szatę, więc starała się trzymać jak najdalej od ulic, by nie przyciągnąć uwagi swoim wyglądem. Skręciła w alejkę pomiędzy opuszczonymi domami, wskoczyła na szeroki, metalowy śmietnik, stojący tuż pod ścianą, złapała się krawędzi parapetu i z łatwością wspięła na dach. Zdziwiła się, ponieważ przygnębiająca mgła, która piętrzyła się nad mugolskimi miastami nie dotarła tutaj, a powinna.
"Pewnie ministerstwo zdziałało coś w tej sprawie" — pomyślała.
Przeskoczyła na sąsiedni dach i wtedy ujrzała sporej długości most. Stanęła blisko krawędzi budynku, by widzieć go najlepiej, jak potrafiła, po czym maksymalnie skupiona, wyobraziła sobie jak wielkie, żelazne bele podtrzymujące konstrukcję topią się na złączeniach, a liny rwą się niczym zwykłe nitki. Huk utwierdził ją w przekonaniu, że nie były to tylko wyobrażenia. Skrzywiła się na samą myśl, ile samochodów musiało właśnie utonąć. Zwiesiła się z krawędzi budynku i ostrożnie zeszła w dół. Nie wiedząc czemu, ruszyła tą samą drogą, którą tutaj dotarła. Nie zaszła jednak daleko. Jakiś kształt wyłonił się zza rogu, stukając cicho. Nie zdążyła zauważyć niczego konkretnego, gdyż jej obraz natychmiast jął się rozmazywać. Po chwili Katharina padła nieprzytomna na chodnik.
Ocknęła się, leżąc na twardej, kamiennej posadzce. Nie było tu zimno, ale zdecydowanie wolałaby się czym prędzej pozbyć nieprzyjemnego zapachu kurzu i stęchlizny. Powierciła się i ze zdumieniem zauważyła, że jest związana. Nie mogła niczego zobaczyć, gdyż było tu strasznie ciemno... a może miała zasłonięte oczy?
"Powtórka z rozrywki" — uśmiechnęła się lekko.
Chciała się położyć, aby przełożyć ręce przez nogi, ale gdy tylko wykonała ruch, otarła się o coś ostrego, co rozcięło jej skórę. Syknęła i oddaliła się od dziwnego przedmiotu. Kiedy wreszcie mogła zbadać teren palcami, ponownie natrafiła na ostry przedmiot. Okazało się — a przynajmniej tak wywnioskowała — że był to zgięty gwóźdź, wystający z drewnianego regału na przetwory. Złapała główkę gwoździa i odepchnęła się nogami od regału, by go wyjąć. Regał zachwiał się, ale na szczęście nic z niego nie spadło. Ślizgonka odetchnęła z ulgą i skierowała ostrą krawędź w stronę sznura.
Wstrzymała oddech, próbując zrobić nim cokolwiek, jednak w pewnym momencie zrezygnowała. Westchnęła rozdrażniona i starała się przywołać swoje moce, ale nic się nie wydarzyło. Zmarszczyła brwi i ponowiła próbę z takim samym skutkiem. Sięgnęła po raz kolejny po swoją jedyną nadzieję, wbiła ostry kawałek metalu w sznur, a następnie jedną końcówkę oparła o swój but, a drugą trzymała dwoma palcami z całej siły. Zacisnęła zęby, by nie krzyknąć. Pęta były mocno zaciśnięte, więc próba uwolnienia się z ich uścisku była bardzo bolesna. Ból nie poszedł jednak na marne. Nie minęła minuta, a sznur zsunął się z jej nadgarstka. Przystawiła kciuk do środka dłoni i pozbyła się go całkowicie. Zaraz po tym, przy pomocy magii, która tym razem zadziałała, zdjęła opaskę i sznur, oplatający jej kostki.
Wstała i rozejrzała się po malutkim pomieszczeniu. Jedynym źródłem światła było małe okienko w drzwiach. Wyjrzała przez nie i ujrzała parę drewnianych schodków prowadzących w górę. Odblokowała drzwi i poprawiła swoją szatę. Po prawej stronie od małej spiżarni stał stół, przy którym w dziennym świetle dostrzegła parę osób: dyrektora Hogwartu, jakiegoś dziwnego mężczyznę z protezą nogi, rudowłosego czarodzieja, różowowłosą czarodziejkę, jej byłego profesora OPCM, zarys jakiejś sylwetki, trzymającej się po prawej stronie Dumbledore'a, jednak pozostającej w cieniu.
Katharina nabrała głębokiego wdechu, starając się uspokoić, jednocześnie przypominając sobie słowa Gervalda, mówiące o tym, że jej potęga jest porównywalna do mocy Albusa. Szybko wyskoczyła z ukrycia i znalazła się naprzeciw dyrektora. Najbliżej stojący zerwali się z różdżkami w ręku, jednak nim zdążyli cokolwiek zrobić, Katharina włączyła swoje moce i utworzyła wokół siebie ochronną bańkę.
— Czy ja wam coś robię? Chciałam się przywitać — poinformowała, wpatrując się czarnymi oczami w czarodzieja z dużym, niebieskim okiem osadzonym w jednym oczodole.
Dumbledore wstał, wyjął różdżkę, machnął nią, a jakiś żółty promień przebił się przez tarczę Kathariny i ugodził ją prosto w pierś. Dziewczyna runęła do tyłu, zwalając się boleśnie na nieco mniejszy stół, nie mogąc przez chwilę złapać wdechu, co wykorzystali obecni w pomieszczeniu.
— Co... to u diabła było? — spytała, wpatrując się w dyrektora ze strachem w oczach.
— Coś co cię unieszkodliwi — odparł z powagą. Coś w jego postawie sprawiało, że człowiek kulił się w sobie. — Na jakiś czas.
— Ja wam nic nie chcę zrobić, ludzie! — krzyknęła, wyrywając się aurorom.
— Nie chcesz? Więc po co się szarpiesz? — zapytał poważnie Dumbledore, opierając się o stół, a jego oczy zabłyszczały groźnie znad okularów-połówek.
Ślizgonka przestała się opierać nawet wtedy, gdy poczuła sznury ciasno przytwierdzające ją do oparcia krzesła.
— Zadowoleni? — sarknęła. — To ma być ten wasz Zakon Feniksa? Myślałam, że siedziba będzie chociaż trochę lepsza.
— Skąd ona wie? — zagrzmiał Moody, przystawiając jej różdżkę do skroni.
— Ej! Nic nie robię! — krzyknęła.
Mężczyzna w wyświechtanym płaszczu skierował swoje niebieskie oko na czającą się w mroku postać.
— Snape? — spytała Katharina, patrząc to na Moody'ego, to na tajemniczą postać, to na Dumbledore'a.
Albus wpatrzył się w jeńca.
— Niech pan weźmie tą cholerną różdżkę! — Powierciła się, ale bezskutecznie.
Po raz kolejny jej oczy zmieniły kolor, lecz nim zdołała cokolwiek uczynić drzwi domku rozwarły się, a stanęła w nich pulchna kobieta.
— Mówiłam ci, żebyś... Aaaaa! — krzyknęła na widok dziewczyny.
— Czy ja krzyczę na twój widok? — spytała. — Chyba najbardziej przestraszyliśmy się my.
— Przymknij się — warknął Moody. — Co z nią robimy? Wie o wiele za dużo i jest diabelnie wkurzająca.
Drzwi otworzyły się po raz kolejny, tym razem ukazując cztery rude głowy.
— Dzieciaki, do ogrodu! — Machnął różdżką ojciec rudzielców, zamykając drzwi z hukiem i zasuwając zasłony w oknach.
— Wiecie co, szkoda, że nie dowiedziałam się o tym Zakonie jakoś wcześniej... dołączyłabym.
Moody zarechotał nieprzyjemnie.
— My nie mordujemy dla rozrywki.
— A kto ci powiedział, że ja morduję? Dobra, morduję, ale nie czerpię z tego przyjemności — zastanowiła się chwilę, po czym rzekła: — Nooo, w większości przypadków.
Różdżka wbiła się boleśnie w jej skronie.
— Alastorze, przystopuj — mruknął Dumbledore. — Zawsze masz szansę, by...
— Oszalałeś Albusie?! — przerwał mu rudowłosy, a wszyscy patrzyli się szeroko otwartymi oczami w starszego jegomościa.
— Nie, Arturze, nie oszalałem — odparł spokojnie. — Dziewczyna jest wyjątkowo uzdolniona, może się przydać.
— Z całym szacunkiem, panie profesorze, ale powiedziałam „dołączyłabym", co wcale nie oznacza, że „dołączę".
— I sądzisz, że tak po prostu cię wypuścimy? — warknął Moody.
— Ucieknę — oznajmiła całkiem poważna.
Nastała cisza, w której zgromadzeni mierzyli się spojrzeniem.
— Dałbym ci trzydzieści sekund, ale te trzydzieści sekund umożliwia mi odpowiednią reakcję — odpowiedział po chwili.
— Trzydzieści — powtórzyła Katharina, kiwając głową.
Pan Weasley spojrzał na dyrektora, a Alastor skupił się na hałasach dochodzących z góry, nieświadomie odsuwając swoją różdżkę od skroni młodej kobiety. Katharina wykorzystała to błyskawicznie. Przechyliła się gwałtownie w krześle, przenosząc ciężar ciała na uwolnione stopy, następnie obróciła się szybkim i pewnym ruchem, roztrzaskując krzesło o krawędź ciężkiego stołu. Wyskoczyła z obluzowanych sznurów, zrobiła przewrót w przód, otrzepała się i obróciła, by naprawić krzesło jednym ruchem ręki.
— Zajęło mi to niecałe dziesięć. Kolejne dziesięć zajęłoby dotarcie do tamtego okna... — Wskazała kciukiem za swoje plecy. — ...wybicie go oraz aportowanie się z dala od was. Ale pozwolicie, że usiądę jak cywilizowany człowiek i z wami pomówię.
Postać w cieniu parsknęła, a inni wpatrywali się z szokiem w śmierciożerczynię.
— Severusie, wyjdź z ukrycia — rzuciła dramatycznym tonem.
— Tu mi dobrze — odparł, z nikłym uśmiechem na twarzy.
— Aaaa, więc jednak! Czarny Pan ma podstawy do niepewności w stosunku do ciebie. Ale trzeba przyznać, grasz bardzo dobrze... A może to. — Uniosła dłonie. — To, jest grą?
— Nie sądzisz chyba, że bym ci odpowiedział — powiedział z drwiną w głosie.
Wzruszyła ramionami i skierowała swoje spojrzenie na starszego czarodzieja.
— Więc o co panu chodzi, profesorze? O współpracę z Zakonem? Obawiam się, że odmówię. Nie lubię być kontrolowana.
— Zabawne, mówisz o tym, a tymczasem jesteś marionetką Voldemorta. — Podparł podbródek na splecionych dłoniach.
— Widzi pan, panie profesorze... Nie do końca. Tak naprawdę działam solo. Staram się ograniczyć ofiary w ludziach do minimum. Muszę też grać wiarygodnie, by nie padły podejrzenia o zdradzie, ale jak na razie wszystko idzie zgodnie z moim planem.
— Ograniczyć ofiary w ludziach? — powtórzył Lupin z niedowierzaniem. Katharina przytaknęła. — A więc uważasz, że zawalenie ruchliwego mostu pełnego... tych jak im tam... pojazdów jest ograniczeniem?
— To mugole. Mugole mnożą się jak króliki, a tuzin samochodów niczego nie zmienia. Bardziej martwiła mnie misja zabójstwa Vance.
— A więc to twoja sprawka? — syknęła różowowłosa. — To też było ograniczenie?
— To akurat była konieczność — mruknęła ponuro Katharina. — Czarny Pan wybrał ją jako cel, bo uznał, że może mu przeszkodzić. A to nie moja wina, że wyznaczył do tego mnie.
— W istocie, nie twoja — rzekł całkiem poważnie Dumbledore.
— Albusie! — zawołała Molly. — Nikt ci nie kazał dołączać do śmierciożerców!
— Polemizowałabym. — Oparła łokieć na stole i stukała palcami w blat. — Zostałam schwytana i tylko mój talent do ucieczek mi pomógł. Mogłam dołączyć, albo zginąć...
Tonks skrzywiła się.
— Gdybym mogła cofnąć czas, to wybrałabym śmierć — mruknęła, po czym wstała i nie zważając na nerwową reakcję obecnych, zaczęła przechadzać się wokół stołu. — To znaczy, nie do końca. Z jednej strony, wolałabym umrzeć, ale z drugiej dzięki Voldemortowi — Severus syknął — dowiedziałam się o swoich nietypowych mocach. I przepraszam, że strasze niektóre osoby — spojrzała znacząco na Molly — ale to nie moja wina, że oczy robią mi się czarne. A dzięki temu wszystkiemu też mam szansę coś zdziałać. Wiem, że swoje moce wykorzystuje w większości do wypełnienia zadań Czarnego Pana, ale mogę wam złożyć wieczystą. — Przyłożyła rękę do serca. — Jeśli tylko będzie okazja, by przechylić szalę wojny na waszą stronę, zrobię to bez wahania.
Wszyscy zebrani milczeli, przypatrując się jej uważnie. Katharina zerknęła w stronę Severusa, a zaraz po tym odwróciła wzrok, doświadczając dziwnego uczucia.
— Ale wiecie co, powinnam iść. Most zniszczyłam jakąś godzinę temu, a powinnam zameldować o tym Czarnemu Panu.
— Idź — powiedział Dumbledore.
Moody ewidentnie się załamał. Osunął się na krzesło, mruknąwszy coś pod nosem.
— Takie zaufanie może kiedyś pana zgubić, profesorze. Ale nie ma się co martwić. Tym razem ufa pan właściwej osobie. — Zarzuciła kaptur na głowę i uniosła rękę w górę, czując po raz kolejny tego dnia magię, przepływającą przez jej ciało.

— Tak po prostu? — zdziwiła się sama Katharina.

Niebieskie runy kreśliły krąg wokół jej osoby, a kiedy tylko sącząca się ze znaków niebieska mgiełka dosięgnęła dłoni, Katharina pstryknęła palcami i zniknęła, nie zostawiając za sobą nic oprócz zdumionych widzów.

Pośród ŚmierciożercówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz