Rozdział 31.

894 57 1
                                    

— Lucjuszu! — zawołała, podbiegając do blondyna.
— Katharino, Merlinie, jak dobrze cię widzieć. — Wzdrygnął się, ale gdy tylko zobaczył, kim jest niespodziewany gość, odetchnął z ulgą.
— Lucjuszu, co się stało?
— Czarny Pan był w banku Gringotta. Razem ze mną i Bellatriks. Wątpię, czy ktokolwiek prócz naszej dwójki wyszedł stamtąd żywy — mruknął ponuro. — Był wściekły.
— Poczułeś Mroczny Znak?
— Nie. A powinienem?
— Nie wiem. Może poczuli tylko ci, którzy byli w Hogwarcie... plus Czarny Pan.
— Katharino, czy widziałaś Drac...
Oboje syknęli w tym samym czasie, czując pieczenie Znaku. Lucjusz spojrzał na nią wystraszony. Katharina machnęła ręką, zamieniając jego drogą szatę w pancerz bojowy.
— Dzisiaj nie widziałam twojego syna, Lucjuszu. Ale jestem pewna, że nic mu nie jest — odpowiedziała, kiedy dobiegli do pokoju, w którym przebywała Narcyza.
— Cyziu, Czarny Pan wzywa — oznajmił, splatając dłoń z palcami swojej żony, która na całe szczęście była gotowa do wyjścia.
W połowie korytarza doskoczyła do nich Bellatriks w swoim postrzępionych płaszczu, spod którego błyskał srebrny, metalowy napierśnik. Katharina przeniosła ich tuż obok Czarnego Pana, który stał właśnie przy bramie Hogwartu. Śmierciożercy pojawiali się z trzaskiem. W ciągu minionych miesięcy szeregi Czarnego Pana naprawdę się zasiliły.
— Wiem, że przygotowujecie się do walki — rozległ się wysoki, zimny głos Lorda Voldemorta. — Próżne są wasze nadzieje. Mnie nie można pokonać. Nie chcę was zabijać. Żywię głęboki szacunek do nauczycieli Hogwartu. Nie chce przelewać krwi czarodziejów.
Katharina zauważyła, że Voldemort przystawia swoje, podobne do pajęczych odnóży, dłonie do skroni. Jego głos rozbrzmiewał tak wyraźnie, zupełnie jakby to słuchacz stał tuż obok niego.
— Wydajcie mi Harry'ego Pottera — rozbrzmiał głos Voldemorta. — A nikomu nie stanie się krzywda. Wydajcie mi Harry'ego Pottera, a zostawię szkołę w spokoju. Wydajcie mi Harry'ego Pottera, a zostaniecie wynagrodzeni. Macie czas do północy.
Zwolennicy Voldemorta poruszyli się niespokojnie, kiedy to ten odwrócił się w ich stronę. Było już ciemno, a od północy dzieliło ich nieco ponad trzydzieści minut.
— Mają czas do północy — powiedział Voldemort, choć każdy doskonale zdawał sobie z tego sprawę. — Potem uderzacie. Zróbcie jak najwięcej zamieszania, zabijcie jak najwięcej osób. Nie zabijajcie jednak Pottera. Chłopiec jest mój.
Nastała chwila ciszy. Katharina spojrzała w bok, jej oczy błysnęły w mroku. Nie napotkała wzroku bezdennych, czarnych tęczówek, a bardzo tego w tamtej chwili pragnęła. Przeniosła spojrzenie z powrotem na Lucjusza, który z nadzieją w oczach patrzył na zamek. Nie chciał stracić Dracona. To oczywiste. Żaden kochający rodzic nie chce stracić swego dziecka. I choć Malfoy popełniał błędy, chciał żeby jego syn był zwolennikiem Czarnego Pana, to już jakiś czas temu przejrzał na oczy i zrozumiał, że to on zaszkodził jego własnej rodzinie. Minuty leciały niewiarygodnie szybko, nieubłagalnie przybliżając czas do bitwy.
— Głupcy! — syknął Voldemort, celując różdżką w pole ochronne, jakim otoczony był zamek.
Kiedy jasnoniebieski promień zderzył się z połyskującą bańką, rozległ się huk, podobny do uderzenia w gong. Sokół z ramienia Katharina poderwał się do lotu, jednak nie opuścił jej; krążył wysoko nad jej głową, cały czas obserwując.
Macnair ruszył z dzikim okrzykiem, podobnie jak Greyback i paru innych śmierciożerców. Banda szmalcowników, najliczniejsza ze wszystkich, ruszyła w stronę mostu Hogwartu. Niektórzy z szeregów zamienili się w obłoczki dymu i kierowali się w stronę wież, lub wyższych pięter zamku. Z wieży Gryffindoru i Astronomicznej co i rusz śmigały czerwone zaklęcia, które przeplatały się tu i ówdzie z jasnozielonymi odpowiednikami.
Katharina pobiegła w stronę wrót zamkowych, a kiedy zorientowała się, że nie ma obok niej ani Lucjusza, ani Narcyzy, obejrzała się za siebie. Voldemort wstrzymywał Malfoya ręką, uśmiechając się przy tym z wyraźną uciechą. Kobieta nie miała na to czasu. Musiała działać. Sokół zniżył swój lot, w tym samym momencie kiedy przebiegała przez most, a przed nią, na głównym placu zamku pojawiło się bardzo dużo, masywnych skrzyń. Miała pewne domysły co do ich zawartości, więc zeskoczyła z mostu. Sokół zanurkował, podlatując tuż pod kobietę, która ruchem ręki powiększyła go do gigantycznych rozmiarów. Pacnęła głucho o jego upierzony grzbiet, którego złapała się kurczowo. Ptak wzbił się w powietrze i odleciał z dala od źródła śmiertelnych wrzasków.
— Tam! — zawołała, wskazując na obłoczek dymu, zawisający na chwilę przy siódmym piętrze szkoły.
Wielkie skrzydła zamachały, drapieżnik dopadł obłoczka, kłapnął dziobem, rozrywając na strzępy ciało jakiegoś śmierciożercy. Ptak szarpnął głową, przez co o mały włos Katharina nie spadła, odbił się nogami od ściany i poszybował niżej, obierając sobie na cel olbrzyma. Kobieta widząc, co ten zamierza, zacisnęła łydki po bokach ptaka i nabiła szybko kuszę, pomagając sobie odrobiną magii. Wycelowała, a grot bełtu wbił się głęboko w zniekształconą czaszkę giganta. Parę czerwonych zaklęć świsnęło tuż obok nich, jednak całe szczęście, żadne jej nie trafiło. Olbrzym zamachnął się swoją wielką maczugą, lecz chybił. Sokół zrobił unik i naparł na niego z podwójną zawziętością. Drasnął go pazurami po twarzy, a Ślizgonka wbiła mu grot w okolice serca. Olbrzym złapał powietrza, zatoczył się, po czym z łoskotem runął na ziemię.
Dopiero teraz, kiedy ponownie jej wierzchowiec wzbijał się w powietrze, dostrzegła ożywione zbroje (które dotychczas pełniły funkcję wystroju Hogwartu) walczące z przeciwnikami. Większość padała po umiejętnie wyprowadzonych zaklęciach, jednak kiedy spojrzała na zmagania szmalcowników, uznała, że naprawdę dobrze się sprawują.
Ptak zanurkował, spychając nadchodzące wilkołaki w głębiny jeziora. Wielkie macki krakena wynurzyły się, chwytając i zaciągając pod wodę świeże zdobycze. Katharina nachyliła się na lewą stronę, nakazując ptakowi, by skręcił. Kiedy tylko ujrzała, znajdujący się parę stóp pod nią główny plac szkoły, zeskoczyła z ptaka i z przewrotem wylądowała na kamiennym podłożu.
— Lucjusz! — zawołała, biegnąc w stronę blondyna, który niespodziewanie zjawił się w okolicach zamku. — Gdzie jest Severus, czy wszystko gra?
— K-Katharino. Czarny Pan go wzywał.
— Po co? Po co go wzywał?
— Nie wiem — odparł, po czym powalił ją na ziemię, dzięki czemu oboje uniknęli zaklęcia. — Czarny Pan jest we Wrzeszczącej Chacie. Katharina wychyliła się ostrożnie zza sterty gruzu. Droga była czysta.
— Lucjuszu. — Złapała go za wiązanie peleryny. — Czas się zdecydować. Po której jesteś stronie?
— Ja... Jestem po tej stronie, która nie skrzywdzi mojej rodziny.
Poklepała go szybko po ramieniu.
— Uratuj tylu uczniów, ile możesz. A śmierciożerców, którzy będą tego świadkami, ubij. Nikt nie zorientuje się, że wśród ich szeregów są zdrajcy...
— ...bo każdy mógłby umrzeć podczas starcia. Racja.
Zerwali się z miejsca. Lucjusz popędził w stronę szkoły, zgrabnie unikając nacierających z wieży zaklęć. Katharina puściła się biegiem w przeciwną stronę, przeskakując pomiędzy stertami gruzu i zagwizdała. Popatrzyła się w niebo, co było jej ogromnym błędem, bo tylko nabyty instynkt, kazał jej nagle zanurkować. Przetoczyła się obok palących się szczątków zabudowań, wyszarpnęła jeden miecz i wbiła go wprost w napierśnik zamkowej zbroi. Ożywiony strażnik rozsypał się, a ona bez obaw podniosła się z ziemi. Sokół oznajmił donośnym dźwiękiem o swojej obecności, wylądował tuż przed kobietą, a po chwili wraz z nią wzbił się w powietrze.
Na błoniach Hogwartu, nieopodal chatki Hagrida pędziło stado ogromnych Akromantuli. Katharina dziękowała swojemu wierzchowcowi, że nie musi być teraz na ziemi. Skręcili w prawo, podlatując blisko zbitych okien na czwartym piętrze. Kobieta nakazała ptakowi się do nich zbliżyć, a sama stanęła na jego grzbiecie. Kiedy ptak podleciał na bliską odległość do okna, Katharina zsunęła się i wskoczyła na korytarz Hogwartu, lądując zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od kamiennej ściany.
Drętwota! — krzyknął jakiś dziewczęcy głos, a zaraz po nim dało się słyszeć złowieszczy chichot.
— I co teraz zrobisz, zdrajczyni? Wasza rodzinka jest bardzo liczna, może przydałoby się zmniejszyć ją chociaż o jedną osobę? — Avery zaśmiał się szyderczo, górując nad kulącą się młodą dziewczyną.
Katharina podbiegła na ugiętych nogach do sąsiedniej ściany. Ostrożnie wyjrzała zza niej, a scena, jaką zobaczyła zdawała się zwolnić swoje tępo. Wybiegła na korytarz, jednak było już za późno. Wargi Avery'ego, na których błąkał się uśmiech szaleńca, zaczęły wypowiadać formułę zaklęcia uśmiercającego. Katharina przeskoczyła nad jakimś połamanym biurkiem, uniosła rękę, lecz nie zdążyła nic zrobić. Huknęło, zielona wiązka światła śmignęła i ugodziła prosto w pierś stojącego śmierciożercy, odrzucając go z ogromną siłą w tył. Katharina zamarła. Ginny, która kuliła się z zakrwawioną nogą zrobiła to samo. Z innego korytarzyka, który zaczynał się nieopodal siedzącej, rudowłosej uczennicy, wyłonił się mężczyzna o charakterystycznych platynowych włosach.
— Lucjusz! — wykrztusiła Katharina, łapiąc się za pierś.
Podeszła na drżących nogach do swojego przyjaciela, który rzucił szybkie spojrzenie pannie Weasley.
— Właśnie uratowałeś tą, jak jej tam... Ginny.
Rudowłosa otworzyła ze zdumienia usta, kiedy Malfoy i Katharina przykucnęli przy jej ranie. Lucjusz z pomocą kobiety wyleczył rozcięcie, a Katharina naprawiła podartą szatę.
— Idę n... — zaczęła Katharina.
— Walczyliście dzielnie. Lord Voldemort potrafi docenić męstwo. Ponieśliście ciężkie straty. Jeśli nadal będziecie stawiać opór, czeka was śmierć. Wszystkich. Nie pragnę tego. Każda przelana kropla krwi czarodziejów to strata i marnotrawstwo. Lord Voldemort jest litościwy. Natychmiast rozkażę moim oddziałom, aby się wycofały. Macie godzinę. Zabierzcie ciała swoich zmarłych. Zajmijcie się rannymi. A teraz zwracam się do ciebie Harry Potterze. Pozwoliłeś, by twoi przyjaciele zginęli za ciebie, zamiast otwarcie stawić mi czoło. Będę na ciebie czekał w Zakazanym Lesie. Przez godzinę. Jeśli się nie pojawisz, jeśli się nie poddasz, bitwa znowu rozgorzeje, ale tym razem ja sam ruszę do boju, Harry Potterze, odnajdę cię i ukarzę każdego mężczyznę, kobietę i dziecko, którzy będą próbowali ukryć cię przede mną. Masz godzinę — rozbrzmiał echem głos Voldemorta, a wszyscy słuchacze zamarli w bezruchu.
— Byłaś u Severusa? — spytał, pocierając piekący Mroczny Znak.
— Jeszcze nie. — Pokręciła głową. — Muszę iść. Lucjuszu, wracaj do Czarnego Pana. Nie możesz się zdradzić.
Ginny wpatrywała się w nich, teraz już stojąc pewnie na nogach.
— Wy... Wy...
— Zamilcz, Weasley — syknął Lucjusz. — Nie mamy czasu. — Deportował się z hukiem.
— Ginny, dołącz do swoich i proszę, uważaj na siebie — poleciła Katharina i puściła się biegiem w stronę klatki schodowej.
Na siódmym piętrze wpadła na stolik, który nagle wyskoczył jej zza zakrętu. Podniosła głowę i zobaczyła jakiegoś szmalcownika, który walczył zawzięcie z profesor McGonagall.
— A masz, diable! — krzyczała, raz po raz wysyłając zaklęcia.
Inny szmalcownik stanął za jej plecami, podnosząc do ataku różdżkę. Katharina wskoczyła na stolik i odbiła się od niego, wyskakując wysoko w powietrze. Szmalcownik posłał jakieś żółtawe zaklęcie w stronę profesorki, które rozbiło się z hukiem o wyczarowaną barierę Kathariny. Szmalcownik padł, a Katharina wyczarowała falę uderzeniową, która popchnęła go paręnaście metrów do tyłu, przez co zbił okno i wypadł z siódmego piętra na kamienny dziedziniec.
Ożywione biurko rzuciło się w stronę Kathariny, powalając ją na ziemię i przygważdżając ją do posadzki.
— Ała! Niech je pani zabierze! — zawołała, a biurka znieruchomiały.
— Katharina?! — zdumiała się profesorka.
— To ja — mruknęła, wyswabadzając się spod mebla.
— Co ty tu robisz? Przecież...
— Długa historia. Opowiem kiedy indziej, o ile przeżyję.
Wpatrywały się w siebie jakiś czas, aż nie usłyszały odgłosu kroków na schodach. Hogwart nagle ucichł, więc ten dźwięk był bardzo wyraźny. Profesor McGonagall i Katharina zobaczyła biegnącego w kierunku gabinetu dyrektora chłopca. Potter.
— Harry! — krzyknęła Katharina, ścigając go przez połowę siódmego piętra.
Chłopak nawet się nie obejrzał.
— Hasło? — mruknął gargulec, strzegący wejścia do gabinetu dyrektora.
— Dumbledore! — zawołał zrozpaczony, a chimera odskoczyła, ukazując spiralne schody, po których wspiął się pospiesznie.
Katharina przytrzymała strażnika zaklęciem, kiedy to chciał zakryć wejście za chłopakiem. Wspięła się powoli za Potterem. Uchyliła drzwi i zobaczyła Harry'ego wlewającego zawartość małego flakonika do myślodsiewni. Harry poderwał głowę i wysłał w jej stronę oszałamiające zaklęcie.
— Potter, kretynie! Uspokój się! — Zasłaniała się tarczą, a chłopak panicznie machał różdżką.
Straciła cierpliwość i unieruchomiła jego ręce, które zawisły w powietrzu. Zdjęła z siebie zaklęcie tarczy i zapytała:
— Harry, jest coś, o czym musisz wiedzieć. Severus miał ci to przekazać.
Spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy. Katharina sprawiła, że odzyskał władanie nad swym ciałem.
— Co to jest? — spytała, wskazując na rzeźbione naczynie, które wyrwało ją z kontekstu.
Nie odpowiedział. Zamiast tego zbliżył się do myślodsiewni, zostawiając nieco miejsca dla kobiety. Po paru sekundach Katharina zanurzyła głowę tuż obok niego.
Sceny przewijały się, Katharina i Potter stali niedaleko siebie, przypatrując się każdej z nich. Kobieta nie rozumiała. Dlaczego... Dlaczego Potter ma wspomnienia Severusa?
— Potter. Skąd ty je masz? — kiedy już się wynurzyli, zapytała słabym głosem, zupełnie jakby domyślała się odpowiedzi. Złapała chłopaka i pchnęła go na ścianę — ODPOWIEDŹ!
— Snape... Snape nie żyje. Dał mi je przed śmiercią. — Te słowa zdawały się być jakieś odległe, zupełnie jakby ich znaczenie nie docierało do Kathariny.
— Co? — szepnęła, jej wargi drgały, a w oczach błysnęły łzy. — Gdzie on jest? Gdzie jest, pytam?! — zawołała, z wyraźną rozpaczą w głosie.
— We Wrzeszczącej Chacie.
Sekundę później Harry stał sam w gabinecie dyrektora. Katharina wypadła na korytarz, pędząc na wprost wielkiego okna. Wskoczyła na parapet, zbiła okno zaklęciem i zagwizdała, by wezwać swego wierzchowca. Spadała w dół, będąc coraz bliżej ziemi, jednak ptak usłyszał jej wezwanie i zanurkował pod nią, tym samym usadzając Katharinę na jego szarawym grzbiecie.
— Tam! — krzyknęła wskazując Hogsmeade. — Leć najszybciej jak potrafisz.
Skrzydła załopotały, lecąc z ogromną prędkością, przecinając chłodny wiatr.
— Ląduj! — nakazała, kiedy zobaczyła Wrzeszczącą Chatę.
Wpadła niczym burza do środka i rzuciła zaklęcie skanujące. Nie pokazało ono nikogo. Z szalenie bijącym sercem wspięła się po schodach i wpadła do pomieszczenia. Jej kolana ugięły się pod nią, podłoga zatrzeszczała kiedy uderzyła nimi o posadzkę. Severus leżał na ziemi w kałuży własnej krwi. Jej wargi drgały, chciała coś powiedzieć, cokolwiek, ale jej gardło ścisnęła jakaś niewyobrażalna siła. Podpełzła do ciała mężczyzny, którego kochała, a którego nie mogła mieć ze względu na Lily.
— Severusie. — Łzy pociekły jej aż do nasady samej szyi. — Severusie...
Oczy paliły ją od gorzkich łez, których nie chciała i nie była w stanie zetrzeć. Położyła dłoń na jego gardle, w którym były dwa głębokie ślady. Krew wróciła na swe właściwe miejsce, a płaty skóry zrosły się, zakrywając krwawą dziurę.
— Wyliżesz się z tego, Snape. Jak zawsze — mruknęła, przykładając czoło do jego głowy i kurczowo chwytając jego ramion. — Walcz, proszę cię, walcz.
Sokół czekający na swoją panią na zewnątrz, starannie wycierał swój zakrzywiony dziób o ogromne skrzydła. Gdy podniósł głowę ujrzał dwie postacie. Jedną — jego pani, kroczącą w milczeniu w jego stronę, a drugą owinięta w czarną pelerynę postać, która spoczywała na wyciągniętych ramionach kobiety. Podbiegł do swojego jeźdźca i pomógł jej usadzić martwe ciało na swym grzbiecie, by następnie najdelikatniej jak tylko potrafił wzbić się do lotu. Intuicyjnie sokół skierował się w stronę dziedzińca Hogwartu. Katharina wpatrzona w nienaturalnie bladą twarz Severusa nie dbała już nawet o to, czy ona sama może zsunąć się z grzbietu ptaka. Wpatrywała się w mężczyznę swymi zielonymi oczyma, a nowe fale łez nieustannie napływały jej do oczu. Gdzieś w dole, na przed Hogwartem zebrały się dwie grupy — obrońcy i atakujący. Zauważyła, że nie było już żadnych olbrzymów. Możliwe, że jej ptak się tym zajął. Szybując pośród chmur, nad tłumem niczego nieświadomych śmierciożerców, słyszała pojedyncze słowa Voldemorta, które zdawały się syczeć, przecinając przestrzeń. Połączyła się mentalnie z profesor McGonagall, która niewątpliwie stała przed zamkiem, by słyszeć dokładnie słowa Czarnego Pana. Usłyszała huk i jakieś krzyki. Jej ciało miało zamknięte oczy, ale umysł obserwował całą scenę z innej perspektywy. Jakiś chłopiec... Longbottom... krzyczał coś o Voldemorcie. Huknęło po raz drugi, a chłopaka odrzuciło na parę metrów w tył, uderzając plecami w stertę gruzu.
— I któż to jest? — zapytał cicho Voldemort. — Kto zgłosił się na ochotnika, by pokazać, co się stanie z każdym, kto będzie walczył nadal, choć bitwa jest już przegrana?
Katharina otworzyła oczy, zrywając połączenie. Nachyliła się do przodu, dając znać sokołowi, by wylądował. Kiedy jego skrzydła załomotały, wzbijając chmary kurzu z dziedzińca, zsunęła się z upierzonego grzbietu, niosąc Severusa na ramionach, zupełnie jak przedtem. Nie był ciężki, choć pewnie fakt, że mogła go unieść spowodowany był przypływem adrenaliny.
Zapadło milczenie. Harry, który złożony był u stóp Voldemorta, spod zmrużonych powiek obserwował Katharinę.
— Ja bardzo chętnie się zgłoszę — mruknęła cicho, beznamiętnie.

Pośród ŚmierciożercówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz