Moje czarne myśli, co raz bardziej się nasilały.
Will już nie był tylko Nieznajomym, który mi pomógł.
Już nie był tylko osobą, która mnie wybawiła z tamtego piekła.
Teraz? Teraz był kimś więcej- moją jedyną "rodziną". Osobą, której strata bolałaby mnie tak samo, jak śmierć Mabel, wujów, matki, ojca... Kogokolwiek.
Z potokiem łez zacząłem się modlić o to, aby Bill nic mu nie zrobił. Chyba nawet w tej chwili znacznie mniej obchodził mnie mój własny los. Czekałem tylko na moment, aż Cipher powróci. Czy miałem jakiekolwiek zdanie na temat tego, czy chcę do niego wracać, czy nie? Nie miałem. Mój los i moje życie było w ich rękach, a póki co szala zwycięstwa przechylała się na stronę Billa. W pewnym momencie stało mi się obojętne, czy on mnie dostanie- chciałem tylko, żeby Will uciekł. Moja nadzieja gasła z każdą chwilą, z każdym błyskiem błękitnego ognia w oknach starej wieży zamkowej.
Przymknąłem oczy. Ta cisza wokół mnie przerażała. Poczułem ciepło, rozchodzące się po moich nadgarstkach, aż po łokcie. Bill powrócił- Will przegrał. Czułem tą obecność, ale czy należała ona do blondyna? Nie skupiałem się na tym. Nagle moje nadgarstki stały się wolne. Natychmiast je przyciągnąłem w swoją stronę, delikatnie je rozmasowując. Szczypały niemiłosiernie. Z pewnością miały małe zadrapania i ranki.
Niepewnie spojrzałem do góry, bojąc się, że spotkam te złote ślepia, błyszczące w ciemności. Odskoczyłem na bezpieczną odległość, widząc kogoś ktoś stał na balustradzie, zachowując przy tym idealną równowagę. Nie widziałem kto to.
- Chodź, Sosenko.- do moich uszu dobiegł spokojny głos Willa, który wystawił w moim kierunku rękę.- Musimy się pospieszyć. Mój brat raczej szybko powinien się zorientować, że nie walczy ze mną.
Bez zawahania i z poczuciem ulgi pochwyciłem jego dłoń, by po chwili zostać uniesionym przez demona, jak panna młoda przez swojego nowego męża. Demon dalej stał na barierce. Spojrzałem w dół. Od ziemi dzieliło nas na oko jakieś sześć metrów. Will skoczył w dół, co mnie przeraziło, ale jednak bezpiecznie wylądowaliśmy. Szybko mnie postawił i pstryknął palcami. Moje spodnie wróciły na miejsce. Nim się obejrzałem usłyszałem stukot kopyt i rżenie konia. Chwilę potem demon usadził mnie na zwierzęciu i sam zajął miejsce za mną. Sięgnął po wodze i oparł głowę na moim ramieniu.
Gnaliśmy. Wiatr mierzwił moje włosy, dając mi poczucie wolności. Demon bardzo pospieszał konia, tak że galopowaliśmy przez ciemny las. Milczałem, zaciskając usilnie dłonie na karku rumaka. Nie chciałem skupionego demona rozpraszać, a jednak ciężko mi było na sercu, mając Willa tuż za sobą.
- Takim tempem szybko powinniśmy dotrzeć do najbliższego portalu.- mruknął tuż przy moim uchu.
- Ja... Dziękuję ci za to, że znowu wróciłeś... i przepraszam.- wydukałem, czując, że koń przeszedł do truchtu.
- Zawsze będę po ciebie wracał. Obiecałem ci to, a słowa raz danego dotrzymuję.- jego głos był taki... smutny. Bardzo mnie to zdołowało.
- Cieszę się, że Bill nic ci nie zrobił.
- Martwiłeś się?- demon chyba się ożywił.- Wio!- znowu pospieszył konia, który wystraszony przeszedł do galopu przez ten dziwnie cichy las.
- Tak. Byłem pewien, że mnie zostawiłeś po tym, co widziałeś, ale gdy wróciłeś... Modliłem się tylko o to, aby nic ci się nie stało.- przyznałem.
- To miłe słyszeć to z twoich ust, Sosenko.- dałbym sobie głowę uciąć, że Will teraz ma szeroki uśmiech na twarzy.- Choć w sumie niepotrzebnie. Bill ani przez chwilę ze mną nie walczył, czy też nie walczy.
- W takim razie...
- Z Pacificą i Gideonem.- przerwał mi, jakby czytając w moich myślach.- Cały haczyk polegał na tym, żeby oni odciągnęli jego uwagę, jak najdłużej. Miało to trwać do chwili, w której się do ciebie dostałem i cię uwolniłem. Cóż... Niesamowite też, że mój stary fach się przydał...- demon urwał swoją wypowiedź.
- Jaki fach?
- Fach złodzieja.- odpowiedział ze spokojem.- Mówiłem ci, Sosenko, nie jestem w stu procentach dobrym demonem. Mam nadzieję, że nie znielubisz mnie za to... ale czasami każdy musi popełnić coś złego, by wynieść z tego większe dobro.
- Rozumiem... To i tak nie zmienia mojego zdania o tobie.- powiedziałem gładko. Kim by nie był i tak mu ufałem.- Jestem mordercą, Will, więc nawet nie mam prawa cię oceniać.
- Powiedziałem ci coś, Dipper - masz tak o sobie nie mówić.
Dalej nie słuchałem jego słów. Czułem niepokój. Mocny niepokój.
Niespodziewanie poczułem mocne kłucie głowy. Zacisnąłem oczy z bólu i dotknąłem ręką swojego rozgrzanego czoła, próbując jednocześnie nie zlecieć z konia. Miałem wrażenie, że zaraz coś mi rozsadzi czaszkę od środka. Czułem, jak coś ciepłego spływa po mojej dłoni. Uchyliłem oczy i spojrzałem na zakrwawione palce. Z moich ust mimowolnie wydobył się dziwny śmiech wymieszany ze łzami, które zaczęły spływać po moich policzkach. Jak przez mgłę słyszałem słowa Willa. Wiedziałem tylko, że już nie gnaliśmy. Moje stopy niespodziewanie zetknęły się z miękką trawą.
Osunąłem się na kolana, zginając się w pół. Spanikowany podniosłem wzrok, czując mocną obecność demonicznej siły. Rozejrzałem się dookoła. Same drzewa, drzewa... Drzewa wszędzie! Całe stado drzew, które szczerzyły się w ponurym uśmiechu. Otaczały mnie.
Jęknąłem z bólu, gdy moje ciało wygięło się pod nienaturalnym kątem i uderzyło kilkakrotnie o twardą ziemię. Czułem się, jak kukła, którą coś rzucało na prawo i lewo. Usłyszałem chrupnięcie. Uniosłem swoją drżącą rękę, na której wciąż widniały ślady posoki. Na chwilę zyskałem kontrolę nad swoim ciałem. Moja dłoń gwałtownie została szarpnięta do tyłu. Tarzałem się po ziemi, między trawą, próbując odzyskać władanie w kończynach. Moje ciało znowu się wygięło, jednak tym razem do tyłu. Coś strzeliło mi w kręgosłupie. Kąciki ust mimowolnie uniosły się do góry, tworząc ten psychopatyczny uśmiech na mojej twarzy. Zgięte kolana, czubek głowy dotykający ziemię i nienaturalnie wyciągnięta w górę klatka piersiowa. Rękami wyrywałem źdźbła trawy, ledwo powstrzymując się od wyrządzenia sobie krzywdy.
Nagle runąłem całym ciałem, czując niewidzialne pęta na szyi, które odcinały mi dopływ powietrza. Odpuściły, a ja dźwignąłem się do pionu, ledwo oddychając. Zataczałem się, nie mogąc złapać równowagi. Coś mi to uniemożliwiało.
Zorałem twarzą ziemię.
- Długo będziesz ze mną walczył?- to nie były moje słowa, mimo że płynęły z moich ust.- Moja cierpliwość się kończy, Sosno!
Nie mogłem się poddać! Choć ten diabeł chciał przejąć nade mną władzę... Nie mogłem! Dla Willa... I dla siebie samego.
- Nie pozwolę ci na to!- warknąłem.
Nim się obejrzałem dostałem w twarz z własnej ręki. Wyplułem jeden ząb. Czułem, jak z moich rozchylonych warg wypływa ciepła krew. Gwałtownie zostałem pociągnięty w górę za ubrania. Napotkałem ten zimny wzrok złotych oczu.
Coś znowu przeszyło moją czaszkę, jakby chcąc ją rozsadzić. Puścił mnie, a ja chwyciłem się za brzuch. Zaczynało mi być niedobrze z tego wszystkiego. Mimo to śmiałem się, jak szaleniec. Oczy zaszły mi na moment mgłą.
Błękitny płomień tańcujący w dłoni. Mroczny korytarz. Kręte schody, prowadzące wysoko. Kroki. Dwie pary kroków.
"Czy to... Wspomnienie Billa?" - przeszło mi przez myśl, po tej krótkiej wizji.
Nie wiedziałem już, co się ze mną dzieje. Powoli traciłem wszelką wolę walki, znowu wijąc się w tumanach kurzu. Chciał mnie wyrzucić. Pozbyć się mnie. Czułem to wyraźnie. Jednak on... nie mógł tego zrobić. Nie mógł pozbawić mnie całej władzy nad kończynami.
- To moje ciało, Bill.- mruknąłem pod nosem.
Demona widać to bardziej wkurzyło. Znowu zaczął mną miotać we wszystkie możliwe strony. Solidnie uderzyłem się w głowę, cudem nie tracąc przytomności.
Nie miałem już sił by z nim walczyć. Wziąłem głęboki wdech, zaciskając oczy, a spod moich powiek znowu wypłynęły łzy. Popadałem w obłęd. Mój krzyk przeszył powietrze. Coś wbiło się w mój brzuch i to kilkakrotnie, zostawiając po sobie palący ogień. Niepewnie uchyliłem oczy, dalej czując to piekło w ranach na moim ciele. W ręce dzierżyłem zakrwawiony nóż, który natychmiast odrzuciłem. Z przerażeniem, a zarazem chorą radością patrzyłem, jak z moich ran wypływa krew.
- Poddaj się, moja pacynko!- z mojego gardła wydobył się znowu ten śmiech. Nie miałem sił, by się stawiać, patrząc na te rany. Nie czułem bólu. Nie czułem nic. Jakbym znalazł się w próżni.
Przegrałem z nim? Tak... Chociaż?
Odzyskałem czucie na krótką chwilę. Gwałtownie zaczerpnąłem powietrze, wstrzymując się od krzyku. Coś zawisło na mojej szyi. Obroża, którą chciałem zerwać i wyrzucić. Mój brzuch już się nie liczył. Ilekroć moje ręce zbliżały się do szyi, tyle samo razy zostawały gwałtownie przyszpilane do ziemi. Ktoś pociągnął mnie do góry.
- Mam ci przypomnieć, Sosenko? Nigdy się mnie nie pozbędziesz!- z przerażeniem patrzyłem na Billa.- Zapominasz o czymś. Nasza umowa trwa i będzie trwać na wieki.
Z całej siły pchnął mnie na ziemię, znikając.
Odzyskałem władzę. Spojrzałem na swoje drżące dłonie i na brzuch, który był cały. Cholerna iluzja! Rozejrzałem się dookoła. Dalej byłem w lesie. A Will? I koń? Nie było ich.
Niepewnie się podniosłem. Mój garnitur był podziurawiony. Koszula nie miała się najlepiej. Czułem krople potu, które po mnie spływały. Obroża zniknęła. Nie było jej, a mimo to dalej czułem nieprzyjemny ucisk wokół szyi. Głowa nie bolała mnie tak bardzo, jakby miała eksplodować. Było w porządku. Powiedzmy.
Zaśmiałem się w przestrzeń przed sobą, którą był las skąpany w mroku nocy. Byłem zupełnie sobą, ale znowu czułem jakby mi odwalało. Mój uśmiech szybko zamienił się w płacz. Czułem strach. Znowu. Byłem sam. Sam jeden przeciwko niemu.
Powoli podszedłem do czegoś, co kształtem przypominało solidną skałę. Opadłem na kolana i oparłem głowę o tą skałę. Schowałem głowę między ramionami, zanosząc się głośnym szlochem.
- Potrzebne ci to? Wiesz, że przegracie.- poczułem obecność Billa za plecami. Nie obróciłem się, ale zastygłem, oczekując dalszych ruchów z jego strony.- Powiedz mi, jak bardzo wierzysz w niego?- dotknął mojego ramienia.- Masz wątpliwości, co? Tak naprawdę nie wierzysz wcale. I słusznie. Myślisz, że jest ode mnie lepszy? Ha! Bujda! Jak sądzisz, dlaczego obydwoje mieliśmy szansę na tron? Skąd wiesz, że cię nie oszuka, hm? Jest moim bratem, Sosno, a pewne rzeczy są u nas po prostu rodzinne!
- Kłamiesz!- syknąłem, uderzając pięścią w skałę.
Uchyliłem oczy. Była tylko ciemność. Tak, jak we śnie. Co było rzeczywistością? Nie wiedziałem. Gubiłem się w tym i to strasznie. Nie było tej skały. Nie było niczego. Nie było Billa.
Znowu przejął moje ciało? Znowu byłem w tej jebanej pustce...
Gdzieś w dali przede mną pojawił się... ogień? Tak. Ogień.
- Chodź, Sosenko. Podaj mi swoją dłoń.
Niepewnie się dźwignąłem z klęczek. Powoli szedłem w kierunku ognia, nie zważając na nic. Musiałem się tam dostać. Tak podpowiadała mi intuicja.
Ogień tańcował przede mną. Z trudem wyciągnąłem rękę, zatapiając ją w nim. W mgnieniu oka ból do mojego ciała powrócił, a pustka zamieniła się w obraz.
Osunąłem się na kolana, zaciskając dłoń na ręce Willa. Moje przedramię wciąż ogarniał ogień. Bill odszedł. Spojrzałem na demona, który ciężko oddychał. Włosy miał w nieładzie. Na jego twarzy widniały małe ślady zadrapań.
Will powoli uklęknął i przyciągnął mnie w swoją stronę. Odetchnął. Tak samo ja. Ciało bolało mnie niemiłosiernie, ale mimo to miałem powód do radości. Było dobrze. Nawet bardzo.
Dotknął ręką mojego czoła i odsłonił moją sklejoną od potu i krwi grzywkę.
Podniosłem na niego wzrok. Jego oczy błyszczały w ciemności.
- Jestem z ciebie dumny.
- Dlaczego?
- Wygrałeś z nim, Dipper i zawarłeś ze mną umowę.
- Mocno oberwałeś...- stwierdziłem, wciąż mając przed oczami widok jego twarzy.
- Na pewno mniej, niż ty.
Jego dłoń powoli powędrowała na moje plecy. Syknąłem z bólu. Czułem mocno pieczenie w tych okolicach, jednak starałem się tym nie przejmować. Niestety pieczenie stawało się co raz silniejsze.
Bill rzucał mną tak mocno, że w sumie... to nie było dziwne.
Will natychmiast zabrał swoją dłoń.
- Powiedz mi... Co się działo?
- Twoja blizna zaczęła krwawić, Sosenko. Musiałem zatrzymać konia, bo o mały włos, a byś spadł. Potem wszystko działo się bardzo szybko. Postawiłem cię na ziemi, a ty praktycznie runąłeś na nią. Nie reagowałeś na mnie wcale. Nawet nie wiedziałem, co zrobić, gdy zacząłeś się rzucać i tarzać.
- Nie byłem sobą... Kompletnie.- westchnąłem.- I tak on powróci. Nie wiem nawet, czy będę miał siły, by zacząć się buntować.
- Nie będzie mógł. Przywróciłeś mi część magii już wtedy, gdy błagałeś mnie o pomoc. Wystarczyło, żeby jednym z punktów umowy była blokada, odcinająca cię od Billa, przynajmniej na tyle by nie mógł nad tobą zawładnąć.
- Ale... czy, aby twoja magia wróciła nie potrzebowałeś mojej... miłości?
- Zgadza się.
Czyli, że... Ja go kocham? Nie. To niemożliwe. Brakowałoby mi go, gdyby Bill się go pozbył, ale... To nie może być coś więcej. Chociaż... skoro jego magia wróciła, to czy o czymś to świadczyło?
Nie zadawałem więcej pytań. Powoli się podniosłem. Plecy zaczęły boleć mnie jeszcze bardziej. Miałem wrażenie, że krew wręcz z nich ścieka. Lewe ramię też rwało mnie tępym bólem. Chyba miałem wybity bark.
- Zaczekamy tutaj do rana. Wątpię, żeby Bill wrócił i nas zaatakował.- odezwał się Will.- Opatrzę ci te rany.
Demon ostrożnie ściągnął ze mnie podartą marynarkę i podciągnął koszulkę, uważając by nie podrażnić rany.
" Myślisz, że odszedłem?
Mylisz się, kochanie.
Ogień jest złem,
Które rzuca ci wyzwanie."__________________________________________________________
Tak, Bill wyrył ten wierszyk na plecach Dippera.
Co waszym zdaniem demon ma na myśli? Oto zagadka, którą dla was zostawiam.
PS. Rozdziały będę dodawać w miarę regularnie, do tygodnia czasu- nie musicie pytać "kiedy next?" .
~ShadowOfMarionette
CZYTASZ
Book Of Circus
FanficDwa demony, o zupełnie różnych charakterach. Dwaj bracia. Jeden to Duch Chaosu, drugi Oaza Spokoju. A pomiędzy nimi walka. Walka o przeciętnego, zagubionego w swoich uczuciach chłopaka i o świat. __________________________ Książka, w której ciągle...