Dzień trzeci
Poniedziałki zawsze były najcięższym dniem dla każdego ucznia. Ponad trzysta osób śpieszyło na poranne dodatkowe zajęcia, które zazwyczaj odbywały się przed lekcjami. Jako, że byłam jedną z takich osób z samego rana zabierając bułkę i jabłko ze stołu wypadałam dwór. Po drodze całowałam mamę w policzek i życzyłam jej miłego dnia w pracy. Co było równoznaczne z miłym dniem spędzonym w domu. Moja mama była pisarką. Co prawda jej jedyną wydaną książką oprócz przewodnika po Butler były Tajemnice cukiernictwa, to pomimo tego codzień obwieszczała, że pisze teraz romans, wręcz zjawiskowy nowy bestseler.
Nie krytykowałam tego, uwielbiałam ją jako zapaloną artystkę. Jednakowoż tata był jedynym który przynosił zysk i utrzymywał naszą rodzinę.
Dzisiejszego dnia upał zelżał. Kropił lekki deszczyk. Mój tradycyjny kłopot z zapaleniem mojego ukochanego autka, pierwszego jakim jeździł mój tata oczywiście mnie nie zaskoczył. Ford mustang w kolorze określonym przez moją mamę jako lekka bryza morza, cabriolet z 74 rocznika był moim skarbem.
Wycofując z podjazdu pomachałam mamie wyglądającej przez okno, która zaczęła machać mi dżinsową kurtką, której - jak się okazało - zapomniałam.
Włączyłam ogrzewanie. Lewą ręką kierowałam i starałam się zmieniać biegi, a prawą szukałam w internecie informacji o pogodzie. Jak się okazało temperatura wcale nie miała się zwiększyć, a zapowiadane opady deszczu, właśnie nastąpiły. Słysząc kapiące o przednią szybę krople deszczu, chciałam walnąć się z otwartej dłoni w czoło zdając sobie sprawę, że nie tyle zmarznę, ale i zmoknę.
Zaparkowałam na szkolnym parkingu ze zdziwieniem widząc ponad połowę pustych miejsc. Wysiadłam z auta mocno zatrzaskując stare drzwi.
Wyciągnęłam telefon z tylnej kieszeni i odpisałam na SMS'a mamie, która po raz drugi informowała mnie, że zapomniałam kurtki.
Deszcz coraz bardziej zaczął padać więc żwawym krokiem ruszyłam do środka potykając się po drodze o rozwiązane sznurówki.
Ben pewnie jeszcze smacznie spał, gdy ja wstawałam na dodatkowe praktyki z języka francuskiego, pomimo tego napisałam do niego banalne hej aby nie powiedział mi, że się nim nie interesuje.
Przekraczając próg szkoły mogłam bezsprzecznie uznać, że tak, byłam mokra jak cholera i tak, trzęsłam się niebotycznie.
W szkole w Butler było tak, że każdy mnie znał, ponoć dlatego, iż byłam grzeczną i dobrze sprawującą się uczennicą ze średnią 5.0.
Przez to nauczyciele wiedzieli na co mnie stać i nie, nie miałam luzu. Lubiłam się uczyć. To była moja odskocznia. Jak dla kogoś jest tym muzyka, rozmowa czy zjedzenie czekolady. Dla mnie było to zdobywanie nowej wiedzy. W końcu jest tyle ciekawych i nadal zbyt nie zdobytych przeze mnie doświadczeń. Życie człowieka, zwierzęcia czy nawet całej ludzkości jest tak odmienne i inne, i przez to cholernie ciekawe.
Dlatego nazywam się Eloiz Wishloud i lubię siedzieć do późna z nosem w książkach. Nawet jak to śmiesznie brzmi.
Jeszcze bardziej lubiłam konwersacje. Ale nie takie do dupy, jak rozmowa o pogodzie czy co zjadłam na śniadanie i jak bardzo kaloryczne to było.
Raczej interesowałam się ludźmi ciekawymi. Gdy ja jestem nudna, ktoś może być nudny bardziej. I na odwrót. Dlatego nudność wypełniała mi ciekawość osób trzecich. W tym Williama.
-Yv? - podniosłam wzrok do góry, gdy ktoś zastąpił mi drogę.
- Hej, Lou.
- Co tu robisz? - zdziwiłam się, idąc w stronę szatni. Ruszyła za mną.
CZYTASZ
Nazywał się William Enuarby
Teen FictionHistoria jest prosta. Znasz go 97 dni licząc od pierwszego spotkania. Wasza relacja jest skomplikowana, zagadki są na poziomie dziennym, a tajemnice zawarte w jego opowieściach uważasz za dobry kawał. Jest ci z nim dobrze. Idylliczny związek jak z b...