Dzień siódmy
Williama nie spotkałam aż do następnego piątku. Uznałam, że poświęcę te dni bez niego dla mojego chłopaka. Tak naprawdę to sama zdziwiłam się gdy przyszedł do mnie w czwartek po treningu i spytał czy pojawię się na jego jutrzejszym meczu. Odpowiedziałam, że tak. Że będę. Przyjdę i pokibicuje mu jak na dziewczynę najlepszego baseballisty przystało!
Piątek oprócz dniem meczu był też siódmym dniem mojego spotkania z Willem. Od czasu bibliotecznego układania książek nie odezwał się. Nie widziałam go nawet w miasteczku, jakby zniknął specjalnie. Chociaż wcale go nie szukałam. Czasem tylko zdarzyło mi się popatrzeć na wchodzących ludzi czy to do biblioteki czy sklepu pod którym się spotkaliśmy, nakryłam się też na tym, iż za każdym razem gdy wychodziłam ze szkoły mój wzrok orientacyjnie przelatywał przez całą długość parkingu.
- Cześć, Eloiz!
- Mamo, co tam?
Ruchem ręki nakazała mi żebym do niej podeszła. Przez całą długość stołu porozrzucała notatki i pozostałości po jedzeniu.
- Śpieszę się na mecz Bena, czy to może zaczekać?
Pokręciła głową.
- Napisałam już całą książkę! - uśmiechnęła się do mnie serdecznie. - Daj mi swój telefon przerzucę ci ją. Przeczytasz w wolnym czasie. Może nawet na tym meczu, przecież wiem, że będziesz się nudziła.
Och mamo, jak ty dobrze mnie znasz.
Podałam jej komórkę i w międzyczasie zaczęłam sznurować białe trampki na bladych kostkach.
- W raz z promocją mojej nowej powieści mogłabym sprezentować ci wypad na solarium. Jest ciepło, a ty jak do tej pory opaliłaś tylko dłonie które są najczęściej wykładaną na zewnątrz przez ciebie częścią ciała.
- Dzięki pisarko, ale nie - puściłam jej oczko i otworzyłam drzwi. - Dam ci znać co myślę o książce. Dozoba!
Dojechanie na szkolne boisko zajęło mi zbyt szybko niż na początku zakładałam. Przy wejściu kupiłam karmelowy popcorn z colą w zestawie i usiadłam na trybunach. Już samo wymienienia zawodników uczestniczących w dzisiejszych zawodach nudziło mnie strasznie.
Położyłam jedzenie pod plastikowym krzesełkiem i wyciągnęłam telefon.Yvone: Słyszałam, że wybierasz się na mecz! Złapmy się gdzieś! xoxo
Usunęłam wiadomość i od razu wcisnęłam ikonkę iBooks. Nowa powieść mamy wydawała się czystym romansem. Miałam szczerą nadzieję, że pomysł jaki w niej przedstawiła nie był równi błahy co tania okładka i jeszcze dziwniejszy tytuł składający się z inicjałów.
- Co czytasz?
Wzdrygnęłam się czując zimny oddech na odsłoniętej szyi.
- William! - westchęłam wyciągając się do przodu i rozwalając kubełek z popcornem. - Cholera - zaklęłam od razu.
- Kupię nowy - powiedział tylko i nie czekając na mój sprzeciw ruszył w stronę dziewczyny z jedzieniem stojącej przy schodach.
Moje serce wcale nie starało się wylecieć z piersi, a kurczowo zaciśnięte dłonie nie wprawiały mnie w stan zakłopotania.
- I po sprawie! - rzucił William stawiając na swoich kolanach nowy karmelowy (żauważył?) popcorn. - Więc co czytasz? - spytał jeszcze raz.
- Eh, nową książkę mamy.
- Nie wspominałaś, że jest pisarką.
Nie wspominałam? Ah tak, może dlatego, że nie było czym się chwalić. W Butler była znana, poza Butler - nie.
CZYTASZ
Nazywał się William Enuarby
Novela JuvenilHistoria jest prosta. Znasz go 97 dni licząc od pierwszego spotkania. Wasza relacja jest skomplikowana, zagadki są na poziomie dziennym, a tajemnice zawarte w jego opowieściach uważasz za dobry kawał. Jest ci z nim dobrze. Idylliczny związek jak z b...