rozdział szósty

220 10 0
                                    

Nagle ktoś zakrywa moje usta dłonią. Mam ochotę wrzasnąć ze strachu, ale cichy i znajomy głos nieco mnie uspokaja.

— Cicho, Virgin, bo nas zauważą, a to nie jest zbyt dobre miejsce i czas. Słuchaj uważnie, musimy się stąd zwinąć jak najszybciej. Trzymaj się blisko mnie, nie puszczę cię. Ostrożnie się cofniemy pod tamtą ścianą. Niedaleko jest zejście w mroczniejszą, ale bezpieczniejszą uliczkę, gdzie nie będą nas szukać. Mam tam samochód. Wsiądziesz razem ze mną i znikniemy, okej?

Niepewnie kiwam głową. Chwytam mocno dłoń Gabriela, kurczowo zaciskając na niej palce, jakby bojąc się, że on zaraz zniknie i okaże się, że w rzeczywistości jest sama.

Powoli i uważnie stawiam każdy kolejny krok do tytułu, aż natrafiam na zimny mur. Mężczyźni, których tak okropnie się boję, wytężają słuch, jakby chcąc wyłapać każdy mój najmniejszy błąd. Wstrzymuję oddech, czując, jak strużka zimnego potu spływa po moich plecach.

— Spokojnie, już niedaleko — mruczy pod nosem, kiedy skręcamy w ciemny zaułek.

Otwiera przede mną drzwi swojego auta i niemal brutalnie wpycha mnie do środka. Zajmuje miejsce kierowcy i odjeżdża z piskiem opon.

— Kurwa, Virgin. Coś ty tam robiła? — pyta nieźle wkurzony.

— O to samo mogłabym zapytać o ciebie.

— Nie ważne. Miałem interes.

— W Bronx? — prycham. — Czego taki biznesmen szuka w Bronx?

— Daj spokój, nie zachowuj się jak przedszkolak. Mogli ci zrobić krzywdę, ciężka kretynko.

— Od kiedy cię interesuje mój los?

— Słuchaj, przyjaźniliśmy się, więc to chyba oczywiste.

— Dobrze powiedziane, Gabrielu. Przyjaźniliśmy. Czas przeszły — mówię wrogo.

— To, co się dziś wydarzyło... Przepraszam cię, mam takie kurewskie wyrzuty sumienia. Poniosło mnie.

— Przestań. To nie ma znaczenia. To jedynie puste słowa, a ja sama się zgodziłam na... tę pracę.

— Uważasz, że moje przeprosiny są nieszczere? — Jego chłodny ton przeszywa mnie na wylot.

— Tego nie powiedziałam. Po prostu daruj sobie, dobra?

Zaciska mocno szczękę i rzuca mi rozwścieczone spojrzenie.

— Co się stało z tamtą dziewczyną, którą znałem jeszcze kilka lat temu?

— Umarła i już nie wróci. Nie pozwolę jej. Była za słaba.

— Jesteś głupia, Virgin.

— Świetnie, coś jeszcze masz mi do zakomunikowania? Nie, to fantastycznie. A teraz, z łaski swojej, zatrzymaj się. Pójdę pieszo. I nie interesuje mnie, jakie jest twoje zdanie w tej sprawie. To moje ostatnie słowo.

Mój głos brzmi szorstko jak nigdy. Może dlatego, że jeszcze go nie miałam okazji użyć takiego tonu.

— Poczekaj.

Łapie moją rękę, kiedy już sięgam po klamkę z zamiarem otworzenia drzwi i jak najszybszego zniknięcia.

— Czego chcesz?

Podaje mi wizytówkę. Swoją wizytówkę.

— Masz tu mój numer. Zadzwoń, kiedy ochłoniesz. Proszę — odpowiada, z naciskiem na ostatni wyraz.

Wyrywam dłoń z uścisku i pospiesznie wysiadam, ściskając kartonik w dłoni. Przez krótki moment mam ochotę rozerwać go na strzępy, ale powstrzymuję się i wsuwam go do kieszeni kurtki. Może mi się kiedyś przyda.

Gabriel czeka jeszcze chwilę, po czym odjeżdża z piskiem opon, znikając w ciemnych uliczkach.

Wzdycham ciężko i na moment zamykam oczy, żeby odetchnąć. Spokojnie, Virgin. To tylko Gabriel, uratował cię. Powinnaś mu być wdzięczna, a zachowujesz się jak zbuntowana nastolatka, która wstała lewą nogą. To było bardzo nieprofesjonalne zachowanie, kompletnie nie w twoim stylu.

Pieprzenie...


Pisane do piosenek The Civil Wars — niesamowite ile mam przy tym weny i pomysłów ;)

Not a virginWhere stories live. Discover now