Rozdział VI - Dzień 6

217 11 0
                                    

- Cholera... Czego on chce tak wcześnie rano? – wymamrotał Takeshi, pocierając senne oczy. Właśnie zaczął się Złoty Tydzień <Golden Week - Dni wolne od pracy w Japonii, trwające od 29 kwietnia do 5 maja. Taka dłuższa majówka ;)>, a on musiał wstać z łóżka przed dziewiątą. W sumie może to i lepiej? Wyszedł z domu z wymówką, że musi załatwić coś ważnego i wróci po południu. Matka pewnie namawiałaby go na wspólne spędzanie czasu, na co nie miał najmniejszej ochoty. Jeszcze nie teraz.

Szedł wolno ulicą, ogrzewany przez ciepłe promienie słońca. Mnóstwo myśli przechodziło przez jego głowę, ale na jednej postanowił się chwilę zatrzymać. Wspomnienie wczorajszego pocałunku wypełniało jego wnętrze ciepłem. Przyjemne... Uśmiechnął się lekko i zadzwonił do drzwi Kohei'a. Chłopak nie otwierał dłuższą chwilę.

- Jeśli śpisz, to przysięgam, że cię zabiję... – pomyślał. W tej samej chwili drzwi otworzyły się szeroko i nim Takeshi zdążył cokolwiek powiedzieć, Kohei zawisł na jego szyi.

- Jak dobrze, że przyszedłeś! – powiedział, niemal ze łzami w oczach.

- Spokojnie! Co to za nagły wypadek? – uwolnił się z jego uścisku. Chłopak spojrzał na niego poważnie i złapał go za rękę, ciągnąc za sobą. To nie wróży nic dobrego... - No już, już! O co cho... - zaczął i przerwał w połowie zdania. Przez chwilę stał nieruchomo z szeroko otwartymi ustami na progu jednego z pomieszczeń i rozglądał się zszokowany, po jego wnętrzu. – Czy w prognozie pogody mówili coś o huraganie? – zapytał. Kuchnia wyglądała jak po ataku dzikich zwierząt. Mąka, cukier i kakao były rozsypane dosłownie wszędzie. W zlewie piętrzyły się góry brudnych naczyń, a w każdym miejscu, które tylko można było zająć, rozrzucone były setki składników, których zastosowanie pozostawało zagadką. Takeshi stał na progu pomieszczenia, nie wiedząc na czym powinien skupić wzrok. – Nie bardzo wiem, czy mam ci współczuć, czy gratulować niezwykłego talentu do demolowania pomieszczeń, więc po prostu poczekam na wyjaśnienia – powiedział w końcu, odwracając się w stronę chłopaka. Ten, wziął głęboki oddech i zamknął oczy, marszcząc brwi w skupieniu.

- Kotomi ma urodziny. Mama miała ważne wezwanie ze szpitala. Wszystko gotowe, ale muszę upiec tort. Nie mam pojęcia o gotowaniu. Mała wraca za cztery godziny. Pomóż – wyrzucił wszystkie najważniejsze informacje, w postaci pojedynczych zdań. Takeshi musiał nieźle się nagłówkować, żeby w końcu zrozumieć, o co właściwie chodzi.

- Nie ma sprawy, ale... też nie jestem zbyt dobry, jeśli chodzi o te wszystkie „kuchenne rewolucje"... - Kohei spojrzał na niego z wdzięcznością. – No dobra, zabierajmy się do pracy. Razem chyba coś wskóramy... - Powiedział, ale sam nie był co do tego przekonany.

Podwinął rękawy i razem z Kohei'm sprzątnął w kuchni. Zajęło to nieco więcej niż przypuszczał. To naprawdę niesamowite, że jedna osoba potrafiła tak nabałaganić w tak krótkim czasie. Później zabrali się do przyrządzania ciasta. Jakimś cudem udało im się upiec całkiem dobrą podstawę, więc zaczęli przygotowywać krem. Kotomi uwielbiała smak czekoladowy, więc na taki zdecydowali się chłopcy. Trzymając się przepisu, po zmaganiach z mikserem, rozsypującą się na wszystkie strony mąką i kipiącym mlekiem, zdołali przyrządzić masę. O dziwo, krem był naprawdę pyszny. Po udekorowaniu tortu, chłopcy zaczęli ponownie sprzątać pozostałości po swoich wysiłkach. Kiedy porządki dobiegły końca, Kohei stanął nad dużą, metalową miską i przyglądał się jej w niezdecydowaniu.

- Co zrobimy z resztą kremu? – zapytał, gdy podszedł do niego Takeshi.

- Cóż... Szkoda byłoby go wyrzucić – stwierdził. Wziął trochę zawartości naczynia na palec i polizał go. – Mmm... - mruknął z zadowoleniem. Smakował naprawdę dobrze. Ponownie zanurzył palec w ciemnym kremie, ale zamiast oblizać go, tak jak wcześniej, przejechał nim po policzku Kohei'a, zostawiając na nim czekoladową smugę.

- Hej! – krzyknął chłopak i odpłacił mu się tym samym. Ze śmiechem zaczęli kreślić na sobie jadalne znaki, co jakiś czas podjadając pozostały krem z miski, aż w końcu nie zostało w niej nic. – Koniec zabawy. Musimy tu posprzątać. Znowu... - westchnął Kohei - I się umyć! – dodał, patrząc na swoje ubrania. – Uch... Jestem cały w tej czekoladowej papce... - powiedział, unosząc rękę, z której nadmiar kremu niemal kapał na podłogę. Takeshi podszedł do chłopaka, który starał się zatrzymać spływającą maź. Uniósł jego przedramię do ust i delikatnie przesunął po nim językiem, zbierając po drodze stróżki kremu. – C-co ty robisz?! – zapytał Kohei, spanikowanym tonem, coraz mocniej się czerwieniąc. Takeshi spojrzał na niego spod brwi, po czym wyprostował się z szerokim uśmiechem.

- Uwielbiam czekoladę – powiedział i dla potwierdzenia oblizał koniuszek swojego serdecznego palca, umazanego brązową słodkością.

- I-idę się umyć... - poinformował Kohei i szybko odwrócił się na pięcie, zasłaniając twarz w kolorze szlachetnego szkarłatu. Takeshi posprzątał to, co udało im się ponownie ubrudzić podczas swojej „czekoladowej wojny". Opłukał twarz i ręce nad zlewem. W przeciwieństwie do przyjaciela, nie był pokryty czekoladą od stóp do głów.

Kiedy skończył, oparł się o kuchenny blat i czekał. W końcu Kohei pojawił się w kuchni w czystej koszulce i ręczniku zawieszonym na szyi.

- Raany... Przez ciebie miałem ten cholerny krem nawet we włosach – westchnął i zabrał się za zmywanie pozostałych naczyń. Skończywszy, stanął obok Takeshi'ego i wbił wzrok przed siebie. – Mam nadzieję, że będzie jej smakować... - myślał głośno. Spojrzał na twarz towarzysza, czując na sobie jego wzrok. – Co jest? – zapytał podejrzliwie.

- Nadal masz na twarzy trochę czekolady – odparł, nie spuszczając z niego wzroku.

- Serio?! Gdzie? – zmieszany zaczął pocierać policzki. Nagle stanął jak wryty, gdy Takeshi ujął jego twarz w dłonie.

- O... tutaj – powiedział, subtelnie układając kciuk na plamce, tuż nad górną wargą Kohei'a, który wpatrywał się w niego oniemiały. Takeshi musnął palcem po jego ustach, roznosząc tym samym maleńką, brązową kroplę po jego wargach, po czym pocałował go delikatnie, dając sobie czas na rozkoszowanie się pocałunkiem. Kiedy odsunął swoje usta, spojrzał na niego i lekko się uśmiechnął. Kohei patrzył na niego jakby przerażony. Po chwili jego wyraz twarzy zupełnie się zmienił i wymuszając kolejny pocałunek, niemal naskoczył na Takeshi'ego, który wyraźnie zaskoczony jego reakcją, cofnął się o krok. Szybko jednak odnalazł się w sytuacji i odwzajemnił pieszczotę. Ich coraz bardziej namiętne i zapamiętałe pocałunki przerwał dźwięk otwieranych wejściowych drzwi. Odskoczyli od siebie jak rażeni prądem, a Kohei pobiegł do przedpokoju. Takeshi stał oszołomiony w kuchni, starając się ogarnąć myślami to, co przed chwilą zaszło. – Co się ze mną dzieje... Opanuj się! – powtarzał w myślach. – Jesteś facetem! Interesuje cię tylko zawartość DZIEWCZĘCEJ bielizny! – przekonywał sam siebie, ale przyśpieszony oddech i pędzące w podnieceniu serce, mówiły co innego. Próbował przywołać w głowie obraz Mei w jego ulubionej pozie, którą serwowała mu za każdym razem, kiedy miała ochotę spędzić z nim noc, ale jedynym, co mógł odtworzyć w myślach, była zauroczona twarz Kohei'a, wpatrująca się w jego oczy i cudowna słodycz, którą czuł przy każdym pocałunku.

- Przepraszam, ale to Kotomi. Niedługo przyjdą jej koleżanki, więc nie będę mógł poświęcić ci zbyt wiele uwagi, ale jeśli interesuje cię niańczenie denerwujących, hałaśliwych siedmiolatek, możesz zostać – poinformował Kohei, wchodząc do kuchni.

- Właściwie powinienem się zbierać... - odparł, powoli kierując się w stronę drzwi.

- Och... W porządku – nie ukrywał zawodu. – Chyba go nie przestraszyłem? – myślał zdenerwowany i zaczął żałować swojej reakcji.

Takeshi stał na progu przejścia, z zamiarem wyjścia, kiedy nagle odwrócił się i złapał zaskoczonego Kohei'a za rękę, po czym ponownie go pocałował.

- Do zobaczenia jutro – uśmiechnął się i wyszedł, zostawiając go oniemiałego i... niezmiernie szczęśliwego.

Wybiegł na zewnątrz i przez chwilę stał przed domem chłopaka, pozwalając wiatrowi smagać swoją twarz i targać włosy we wszystkie strony. Zwilżył językiem wargi, na których nadal czuł smak ust Kohei'a. – To nic takiego, prawda? Muszę robić takie rzeczy, żeby wygrać zakład... - myślał, uspokajając oddech. – Racja. Wszystko dla tego cholernego zakładu – utrzymywał w sobie przekonanie, w które sam powoli przestawał wierzyć.

Założymy się? *YAOI*Where stories live. Discover now