I koniec.
Skończyło się.
Ktoś zapyta co?
Co więc się skończyło?
Skończyła się epoka. Miłość. Światło. Ciemność. Dni. Noce. Świat. Nawet nienawiść.
Skończyła się muzyka!...
Słowem, skończyło się wszystko.
A przynajmniej powinno było się skończyć.
Jej ostatnie słowa wybrzmiały w mroku. Zapadła decyzja. Wiosło ostatni raz uderzyło w mroczną taflę niezgłębionego, czarnego jeziora.
Zdawało się, że umarła złość. Że nienawiść upadła w niepamięć. Że miłość stopniała.
Fraza zabrzmiała. Noc utraciła głos. Wszystko stało się nad wyraz jasne i przejrzyste. Krystaliczne niczym potoki w najdzikszych, najdalszych człowiekowi górach.
Ale nie.
Choć kandelabry dogasały, choć mrok nie był nigdy cichszy jak teraz, w oczach mężczyzny rozpartego na kanapie, oczekującego na śmierć, skakały niebezpieczne ogniki. Ogniki dogasającej miłości, które mimo prób zapobieżenia temu, zaczynały przemieniać się w coś znacznie bardziej niebezpiecznego niż ona sama.
Zwęglone resztki miłowania transformowały. Czuł to. Beznadzieja rozdzierała jego trzewia, rozszarpywała go od środka, dusiła i zabijała. Ale czekał. Czekał, bo liczył na ratunek.
Liczył na śmierć.
Modlił się o nią. Błagał Boga, który opuścił go przed wiekami, by zesłał nań tę ostatnią łaskę. O nic więcej nie prosił. Nie łudził się nadzieją na wybaczenie -zbyt wiele złego w życiu uczynił. Zbyt wielu ludziom złamał życie, zbyt często stawał w roli samozwańczego sędziego i kata.
Ona miała być jego odkupieniem...
I gave you my music . . .
made your song take wing . . .and now, how you've repaid me: denied meand betrayed me . . .
Tak... dał jej wszystko. Wszystko, co było w nim dobrego. Wszystko, co uważał za piękne. A ona? Odrzuciła go. Zdradziła. Pokazał jej w sobie to, co najlepsze, a i tak spotkał się jedynie z odrazą.
Świece były coraz niższe. Skutkiem tego coraz słabszy blask padał na porozrzucane, rozdarte skrawki papieru, zapisów nutowych, dzienników, notesów. Coraz mniej światła odbijało się w potłuczonych probówkach, fiolkach, kolbach, cylindrach... Poprzewracane, zdewastowane meble, wraz z cennymi tkaninami, które dotąd pokrywały ciemne ściany jaskini leżały na ziemi, wołając o pomstę do nieba. Dotąd przytulne więzienie, nora do zaakceptowania, teraz wyglądało jak pobojowisko. Jedyną rzeczą, która uratowała się przed przerażającym szałem mężczyzny, który teraz czuł, że umiera, był jego najcenniejszy rękopis, kilka pomniejszych oraz pudełko ze skarbami, który i tak nigdy by nie zniszczył. Których nie miałby odwagi zniszczyć.
Te wszystkie przedmioty od rzezi wybawił Pers, który odważył się zejść tu dwie noce temu. Gdy Eryk pojawił się u niego wtedy, tamtego pamiętnego wieczoru przed dwoma tygodniami, naszła go nagła litość dla potwora. Większa niż kiedykolwiek, bo Daroga zdał sobie sprawę, że monstrum naprawdę żałuje -wszystkiego, co uczynił. Sumienie obudziło się w nim dzięki Niej. I tylko przez nią, ale obudziło. Dzięki tej kobiecie, która była katalizatorem dla jego złości, nienawiści... A gdy zobaczył go wówczas w ataku tego pierwotnego szału postanowił uratować to, co uważał za najcenniejsze: Don Juana Tryumfującego. Chwycił partyturę, spisaną krwistoczerwonym atramentem i schował błyskawicznie do torby, którą niósł przy boku, tak, by Eryk nie zauważył... Wiedział, że gdyby zobaczył porwanie dzieła wyrwałby mu je, a jego samego wrzucił do jeziora. Dzięki Bogu był wówczas zajęty tłuczeniem długo gromadzonych fiolek. W międzyczasie Pers, w ogólnym chaosie pochwycił jeszcze parę innych nut takich jak: dwunastu braci Jakuba, czy też Helenę Trojańską.
Wówczas gdy już chciał niezauważony przez monstrum ogarnięte szałem zniknąć, demon oznajmił, że wie o jego obecności. Że wie o tym, co próbuje ukraść. Uda jednak, że nie wie, jeśli Pers weźmie i przechowa dla niego jeszcze jedną rzecz. I wówczas z pianina, które było jedynym nienaruszonym przedmiotem w salonie Ludwika Filipa, Eryk zdjął niewielkie pudełeczko w kolorze dojrzałej kamelii, przewiązane kremową wstążeczką. Z namaszczeniem ułożył je w przybranych w brązowe, skórzane rękawiczki starych dłoniach Persa.
-A teraz idź -oświadczył odwracając się. -Póki mam dobry nastrój Daroga.
Pers nie czekał aż Eryk powtórzy. Nauczony doświadczeniem wycofał się ściskając pudełeczko w dłoniach.
Teraz wyczerpany wysłannik diabła wspominał oddanie swojego sekretnego zbioru skarbów. Jedynej oznaki sentymentalizmu, którym zawsze gardził, a która zagościła w jego zyciu. Co w nim było? Wszystko, co się wówczas liczyło. To, co podarowała mu Christine: trzy wstążeczki, dwie czerwone i jedna czarna, które niegdyś zdobił jej piękne, kręcone włosy, ususzona, czerwona róża, pierwsza którą jej podarował, ozdoba, która niegdyś odpadła od jej błękitnego trzewika, para karmelowych rękawiczek, listy, które wymieniała z Raulem i innymi w czasie, gdy ją uczył oraz chusta z najdelikatniejszego jedwabiu, która wciąż pachniała piżmem... A jednak nie... Tej ostatniej nie było w pudełeczku, które oddał Persowi. Ta ostatnia wciąż znajdowała się w jego drżących, bladych, powykrzywianych palcach. Bawił się nią, głaskał z czułością i od czasu do czasu unosił do nosa zaciągając się zapachem, który zawsze się wokół niej unosił.
Jednak wbrew pozorom oddawanie się temu zajęciu nie sprawiało mu radości. Nie przynosiło ulgi. Wzmagało jedynie złość.
Tymczasem świeczki gasły. Powoli i mozolnie ogień roztapiał kremowy wosk, który powoli zaczął spływać po wymyślnie wykonanych, olbrzymich, mosiężnych kandelabrach.
Robiło się coraz ciemniej. Płomienie były coraz mniejsze i mniej jaskrawe.
Noc robiła się z każdą chwilą cichsza. O ile to możliwe. W powietrzu pozostawało coraz mniej muzyki. Coraz mniej Don Juana Tryumfującego ukończonego tak niedawno. Coraz mniej Christine.
Aż w końcu wszystko się skończyło. Wszystko umilkło. Nie było już nawet ech, żadnych śladów. Muzyka umarła, a więc wszystko umarło.
Zapadła ciemność. Zupełna ciemność, w której nie było nawet mroku. Pustka. Czarna, zionąca brakiem pustka.
Ile trwał ten stan? Diabeł jeden wie. Ile godzin upłynęło w miejscu, w którym nie było niczego? Tylko demony zgłębiły tę tajemnicę.
Ile trwać może nicość, tego człowiek nigdy się nie dowie.
Okazuje się jednak, że pustka może nie oznaczać końca. Że próżnia nie definiuje zakończenia.
W ciemności, w której wówczas nie było już nawet najmniejszych śladów blasku, do życia obudziły się dwa jaskrawozielone punkty, lśniące dziwacznie jak oczy kota.
Ale nie były to oczy kota. Były to oczy człowieka. Najprawdziwszego człowieka, który wcale nie umierał.
Człowiek ten o demonicznie zielonych oczach zmartwychwstawał. Rodził się dla świata na nowo. W nowej postaci, w nowym wcieleniu niczym feniks powstający z popiołów.
Nie łaknął zemsty... Nie, nie tym razem... Pragnął tego, co podczas podróży przez ciemność zagubił.
A jego oczy lśniły morderczą rządzą.
I tylko one istniały pośród milczącej ciemności.
CZYTASZ
Pigmalion
Romance"-Christine, MUSISZ mnie kochać! I dał się słyszeć głos Christine, bolesny, drżący, czuć było, że towarzyszą mu łzy: -Czemu mi pan to mówi? Mnie, która śpiewa tylko dla pana? (...) Męski głos podjął rozmowę: -Musisz być bardzo wyczerpana? -Och, dzis...