Ona Eunice

327 23 7
                                    


Christine zasnęła dopiero o poranku, gdy wszelkie wspomnienia o światłach rzucanych przez diabelskie, zielone oczy znikły. Gdy nastał szary świt zbudziła się. Raula już wówczas nie było. Wymknął się, by nikt nie zorientował się o jego bytności w jej pokojach. Wszak byłoby niewłaściwe gdyby pod osłoną nocy przebywał w jej apartamentach bez niczyjego nadzoru... Wręcz obrazoburcze! 

Eryk z pewnością byłby wściekły... 

Dość Christine, dość! To nie czas i miejsce na myśli o Nim!  Zresztą już nigdy nie będzie ani czasu ani miejsca, by myśleć o Nim. Jego już nie ma!

W oczach Christine zaświtały iskierki nagłego smutku. Spojrzała na dłoń, na której wciąż tkwiła złota obrączka. Potarła ją delikatnie, z namaszczeniem. Tylko to jej zostało po Upiorze Opery. Po jej tajemniczym, najdroższym nauczycielu. To i klucze od mieszkania przy ulicy Scribe spoczywające w szkatułce z kości słoniowej, która stała na kominku. 

Jeszcze trzy dni. 

Rzuciła się na poduszkę. Jej piękne loki rozsypały się wokół niej. Po policzkach spłynęły lodowate, słone łzy. 

Za trzy dni ostatni raz zejdzie do podziemia pełnego muzyki. Do królestwa barw sprzed istnienia wzroku. Do świata, którego nigdy nie pojmowała i którego nigdy nie dane jej będzie pojąć. 

Zejdzie, by go pożegnać. By ułatwić mu trudną drogę przez śmierć i mrok. By podarować mu przewodnika w postaci tej złotej obrączki, w którą starała się włożyć całą swoją duszę. Modliła się, by cała siła, którą miała w swoim drobnym, szczupłym, zawsze kruchym ciele, przeniosła się na ten martwy kawałek metalu i wspomogła go w tej ostatniej ścieżce. Dała mu siłę, by potrafił ugiąć kark i ukłonić się przed sędzią. 

I by Ten mu wybaczył.

By obrączka nasycona wszystkim, co było w niej dobrego, zrównoważyła zło jego spaczonej duszy... By pokazała dobro, które miał w sobie, a którego nikt nie dostrzegał. 

By choć Bóg je dostrzegł... 

Wszak, czy był ktoś prócz Eryka wystawiony na tak ciężko próbę? Mówi się, że Pan zsyła na nas jedynie tyle nieszczęścia ile jesteśmy w stanie znieść... Czy dla niego był równie miłościwy? Czy też zachował się jak bezlitosny cesarz zsyłając nań to czemu nie był w stanie podołać?
Christine nie wiedziała. Jedynym o czym była w stanie teraz myśleć, było wspomnienie mistrza, który teraz powoli umierał. Wiedziała, że umiera. Powiedział jej przecież o tym. I nie kłamał tym razem. Mówił tak jakby nie robiło mu to już różnicy. Jakby śmierć była wyjściem neutralnym -ni to dobrym ni to złym. Takim, które trzeba zaakceptować. 

Christine otarła różowawą chusteczką wilgotne czoło. Ten kawałek materiału nie pachniał już piżmem, na którego punkcie miała obsesję. Nie używała teraz piżma. Raul go nie lubił. Wolał delikatne, aromatyczne zapachy od ostrzejszych aromatów z charakterem. 

Kiedy oczyściła twarz z potu wstała z łóżka i podeszła do szafy. Przy pomocy przywołanej dzwoneczkiem pokojówki przywdziała błękitną suknię. Przykrywszy piękne, brązowe loki granatowym szalem opuściła mieszkanie, które wynajął dla niej Raul. Bardzo daleko od opery. 

Wyszedłszy Christine natychmiast zatrzymała pustą dorożkę, po czym kazała się wieść do posiadłości mamy Valerius. Młoda kobieta dawno nie widziała się ze swoją przybraną matką choć powinna była. Mama Valerius  była wszak teraz zupełnie opuszczona. Christine uczuła wyrzuty sumienia. Zupełnie zapomniała o swej jedynej opiekunce wśród szału ostatnich dni. Jadąc czuła równy ruch kół podskakujących na wyszczerbionym bruku i zastanawiała się, co jej powie. Co powie, gdy nadejdzie czas by oświadczyć, ze Anioł Muzyki odszedł.

PigmalionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz