.3.

681 41 4
                                    

Z samego rana krzątałam się po domu w celu odnalezienia jakiejś ładnej, wieczorowej sukni. Chciałam jak najlepiej wyglądać na balu i zrobić dobre wrażenie na Bucky'm i Stevie. Bądź co bądź to na nich zależało mi najbardziej. Jako kobieta uwielbiająca wojsko miałam bardzo mało tego typu ubrań. A patrząc na moją szafę można by rzec, że nawet wcale. Zamknęłam więc szafę w pośpiechu i ruszyłam na miasto z nadzieją, że jeszcze zdążę wybrać jakąś sukienkę. Szłam wąskimi uliczkami i mijałam pełno sklepów odzieżowych, jednak żaden z nich nie miał TEGO czegoś. Gdy zaczęłam już tracić nadzieję, zobaczyłam piękną, długą suknię wieczorową. Była to chyba najładniejsza i najdroższa suknia w tym lokalu, ale czego się nie robi dla przyjaciół? Weszłam po schodkach a dzwoneczek obwieścił moje przyjście do sklepu. Od razu udałam się do gabloty, w której widziałam suknię.
-Przepraszam, czy mogłabym prosić tą oto suknię?- zapytałam ekspedientkę wskazując jednocześnie na upatrzony ubiór. Sprzedawczyni od razu ściągnęła suknię z manekina a ja powędrowałam do przymierzalni. Pasowała jak ulał. Moje krągłości zostały jeszcze bardziej uwydatnione. Plecy były odkryte, jedynie obwiązane czarną wstążką przytrzymującą przód sukienki. Wyglądałam w niej, jak na moje skromne oko, cudownie. Bez zastanowienia udałam się do kasy, zapłaciłam i pobiegłam do domu. Do balu zostało już mało czasu a ja nawet nie miałam zrobionego makeup'u. Wpadłam do domu niczym strzała i zaczęły się poszukiwania lakieru do włosów, setki odrzywek, toników, pędzelków itp. Nałożyłam makijaż, popraeiłam włosy i ubrałam suknię. Byłam już gotowa. Spojżała na zegareki odetchnęłam głęboko, ponieważ do umówionej godziny zostało jeszcze perę minut, co oznaczało, że mogę wprowadzuć jeszcze drobne poprawki co do wyglądu.
Po kilku minutach w progu drzwi zjawili się moi towarzysze. Odwróciłam się więc do nich przodem i zobaczyłam ich zdziwione twarze.
-Co...aż tak źle?- zapytałam żartobliwie.
-Oj nie, jest fatalnie- stwierdził Steve- Będziesz teraz pasowała do Jamesa- zaśmiał się chłopak, natomiast ja i Bucky spojżeliśmy na niego zdziwieni. Kolejny dowcip blondyna, którego nie załapaliśmy, cóż. Tak już chyba będzie do końca życia. Bucky miał na sobie czarny garnitur z dopiętą małą, białą różyczką. A Steve? Steve miał zbykły biały T-shirt z nadrukiem "I'm the best". Trzeba było przyznać, że Buck to jednak miał wyczucie i jakikolwiek styl, jedbak nasz chuderlaczek nie posiadał go chodźby za grosz.

***

Po męczącej drodze taksówką w końcu dotarliśmy na miejsce. Budynek był dość obszerny i pięknie udekorowany. Weszliśmy do środka ukazując przy holu głównym przepustkę Jamesa. Zajęliśmy mały stoliczek przy oknie. Muzyka grała bardzo głośno i ledwo było słychać co druga osoba mówi. Ludzi znajdowało się tu pełno, i aż dziwię się, że udało nam się znaleźć wolny stolik. Rozsiedliśmy się wygodnie a już po paru sekundach dosiadł się do nas pewien mężczyzna.
-Witam, witam Pana Barnesa i jego przyjaciół. Jestem Howard Stark, a Pani?
-Cher Bohler
-Steve Rogers- napomknął o sobie chłopak. Zawsze byłon pomijany. Nie ważne, czy to przez znajomych czy nie. Nigdy jakoś nie zauważało się tego drobnego chłopaczka, ale miał on w sobie coś co pozwalało nam iść za nim dosłownie wszędzie.
-Pozwoli Pani do tańca?- zapytał Howard jednocześnie wyrywając mnie z zamyślenia.
-Pewnie- odpowiedziałam podając dłoń Howardowi. Doszliśmy na parkiet. Howard cheycił mnie za talię i zaczęliśmy stawiać pierwsze kroki w rytm muzyki.
- Co tak piękną kobiętę przysłało, właśnie na ten bal? Chłopak, rodzina?
-Właściwie to... Przyjaciel, ale jest todla mnie również dobra okazja do poznania swojej jednostki- rzekłam
-Ohh czyli Pani jest nową rekrutantką tak?
-Nie do końca. pilotuję P-51D Mustang.
-O! To idealnie się składa. Projektuję również do niego części i przez cały czas jestem do Pani dyspozycji- odparł uradowany mężczyzna. Utwory mijały raz za razem a ja przez cały czas tańczyłam z Howardem zapominając o bożym świecie. Kolejny set piosenek zakończył się a ja zerknęłam w stronę naszego stolika. Steva nigdzie nie mogłam odnaleźć a Buck był wyraźnie zdołowany i zerkał na nas z lekką irytacją? Zazdrością? Przeprosiłam Howarda i podeszłam do Bucky'ego, który w tym momencie bawił się łyżeczką w kubku od herbaty.
-Buck... Coś Cię gnębi? Siedzisz taki przybity. A tak w ogóle gdzie jest Steve?
- Steve poszedł już do domu. A co do mnie to nic mi nie jest i idź już sobie do tego Howarda...-odparł naburmuszony i wstał od stołu,zabierając przy okazji swoją marynarkę.
-James czekaj, proszę. Zatańczysz ze mną?- zapytałam nieśmiało
Z lekkim oporem ale zgodził się. Strata przyjaciela to chyba najgorsze co mogło by mi się przytrafić. Stanęliśmy po środku sali, przybliżyliśmy się do siebie. James objął mnie w talii a ja zarzuciłam mu ręce na ramiona. Zaczynały się wolniejsze kawałki. Nasze kroki powoli wplątywały się w muzykę. Kołysaliśmy się w jej rytm. Przez większość czasu wpatrywałam się w podłogę i uśmiechałam się sama do siebie, jednak postanowiłam spojżeć na Bucka. Przed paroma sekundami zdenerwowany chłopak teraz wydawał się szczęśliwy. Zorientowawszy się, że na niego patrzę, również spojżał mi w oczy. Uśmiechnął się szczeże. Staliśmy tak przez jakiś czas trzymając się za dłonie, jednak powróciliśmy do tańca. Ludzie powoli zaczęli wychodzić a sala stawała się coraz bardziej pusta. Przy tańcu z Buckym czułam się bardzo swobodnie. Delikatnie wplątywałam swoje palce w jego włosy a on mocniej przysuną mnie do siebie. Czas jakby się zatrzymał a każda sekunda zdawała rozpływać się w powietrzu. Nastąpił koniec balu a my musieliśmy opuścić salę. Odprowadził mnie w ciszy do domu, okrywając mnie swoją marynarką. Gdy dotarliśmy do mojego domu, miałam już odchodzić ale zatrzymał mnie jego głos.
- Będziecie jutro ze Stevem?- zapytał z nadzieją. Zupełnie zapomniałam o jutrzejszym wyjeździe. Buck miał jechać na front.
-Buck... I ty się jeszcze pytasz. Pewnie, że będziemy! Jak moglibyśmy zostawić Cię w takim dniu co?
- To bardzo się cieszę. Aa... Nie poszłabyś ze mną po powrocie na kolację?- zapytał lekko... Wystraszony? On kiedykolwiek się bał?
-Jasne, czemu by nie. Ale pod jednym warunkiem.
-Jakim?- zapytał zaciekawiony
-Że wrócisz. Cały i zdrowy. Zrozumiano?
- Haha, a co pani pilot aż tak się o mnie martwii?
-Nie żartuj Buck. Dobrze wiesz, że razem ze Stevem zawsze się martwimy.
-Zawszę wychodzę z tego cało a wy wciąż się o mnie troskacie- rzekł pewnie.
-To dla tego,że się troskamy zawsze wychodzisz z tego cało- sprostowałam przyjaciela.
-haha, do jutra Cher, muszę troszkę wypocząć przed podróżą.
-Do zobaczenia jutro- powiedziałam i widząc odchodzącego przyjaciela zamknęłam drzei od domu. Dopiero w ciszy mego mieszkania dotarło do mnie, że właśnie umuwiłam się z Barnesem na kolację. Nie, że tego nie chciałam, ale obawiałam się. Czego? Nie wiem. Sprawdziłam ponownie czy drzwi rzeczywiście są zakluczone i udałam się do sypialni.

---

Dzisiaj troszkę dłuższy rozdział bo ponad 1000 słów.

Dajcie znać jak wam się podobało,czy coś dodać itp...

• Marzenie sierżantki •Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz