Rozdział 2

77 7 0
                                    

To nie tak, że Hayden nigdy tu nie był. Po prostu był w innej części budynku i to siedem lat temu. Jakaś wycieczka szkolna czy coś, nie pamiętał. Anton prowadził go przez plątaninę korytarzy. Hayden chyba nigdy nie zapamiętałby kombinacji.

Gdy dotarli w końcu pod drzwi prezydenta, blondyn zapukał śmiało. Z za drzwi dało się usłyszeć głośne „proszę". Tytanowa płyta schowała się w ścianie. Chłopak wszedł do pokoju. Pod ścianą ciągnęły się staromodne biblioteczki z książkami. W tylnej części pomieszczenia znajdowało się wielkie dębowe biurko oraz dwie duże szafy. Jednak największe wrażenie na Haydenie sprawiło wielkie okno. Jakby ktoś je dał zamiast ściany. Z okna można było zobaczyć całą panoramę miasteczka. Niesamowite...

― Hayden Rilvenar? Usiądź ― Chłopak dopiero teraz zauważył pana Eathera za biurkiem. Burmistrz był średniego wzrostu mężczyzną z wielkimi niebieskimi oczami. Hayden spostrzegł też, iż prezydent ma taki sam kolor włosów jak on. I prawie jak wszyscy wiecznie młodzi, wyglądał jakby miał 25 lat.

Zaproszony usiadł zgodnie z rozkazem. Mark poprosił Antona, by wyszedł. I tak zostali sami.

― Zapewne zastanawiasz się, dlaczego cię wezwałem? Natre to piękne miasto. Mamy tu wszystko czego potrzebujemy, idealne. Mieszka tu dokładnie dziesięć tysięcy ludzi i wciąż rodzą się nowi. Cudownie! ― Prezydent uśmiechnął się i rozłożył ręce. ― I wciąż po tylu latach w Natre jest 10 000 osób. Jakby rządził nami wspaniały system. Możemy rodzić i nie musimy umierać. Czyż to nie wspaniale?

Hayden przytaknął.

― Lecz każdy system ma swoje wady. Drobne szczeliny, w które dostaje się kurz i zatyka je. Wtedy cały układ się zatrzymuje. Taki błąd, i bach, wszyscy umieramy. Dlatego brud się czyści. ― Mark zrobił przerwę. Oparł się o fotel i spojrzał na Haydena.

― Ale po co pan... ― chłopak chciał spytać, lecz Eather mu przerwał.

― Ty jesteś tym błędem, chłopcze. I ja, jako jako burmistrz i ojciec tego miasta, muszę cię zabić, by zapewnić ochronę dla całej ludności.

Zabić? Zabić go? Ale za co? On nic nie zrobił takiego. Nikomu się nie naprzykrzał, nikomu się nie...

― Ma to związek z Tae i z tą dziwaczką, którą spotkałeś. Przykro mi, ale nic więcej nie mogę powiedzieć. Pozdrów ode mnie ojca. Anton, zabierz go. ― I to właśnie było ostatnie słowo jakie usłyszał od Marka Eathera. Nie wiadomo skąd, pojawił się przy chłopaku jasnowłosy policjant.

― Wychodzimy, ruszaj się ― pogonił go. Hayden wciąż nie mógł uwierzyć w to co przed chwilą usłyszał. Zabić. Niemożliwe, to jakieś kiepski żart. Za chwilę Anton powie „Haha, niezły prank, co? No, mały możesz wracać do domu." Lecz nic się nie wydarzyło. Chłopak cały czas rozmyślał nad tym co się stało. Naprawdę dzisiaj umrze? Nie. Nie może. Jego matka strasznie by cierpiała. Nie, nie umrze dzisiaj.

Anton prowadził go przed labirynt korytarzy. Pozwalał mu iść przodem, tylko głosem wydawał polecenie gdzie ma skręcić. Dobra, przy najbliższym zakręcie ucieknie. Potem będzie czas na myślenie.

Chłopak nawet nie pamiętał jak zwiał policjantowi. Na początku strasznie się ucieszył, że jest wolny, że nie musi umierać. Biegł wtedy na ślepo. Wchodził we wszystkie korytarze szukając wyjścia. Niestety, na marne. Mimo iż Antona nie było w pobliżu, to jednak był w niebezpieczeństwie. Tak jak wcześniej mówił blondyn, tak się stało. Hayden zgubił się i za nic w świecie nie mógł znaleźć wyjścia. I tak, prędzej czy później go znajdą. Nie wiedział ile spędził, wlokąc się po korytarzach. W przejściach nie było okien, a jedynie wbudowane lampy. Kamer też nie było...

Droga na koniec Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz