Rozdział 1

1.5K 93 134
                                    

   – Szybciej, Nawis, ruszaj się! – krzyczał trener.

   Biegłem już dziesiąte kółko wokół placu szkoleniowego, który do małych nie należał. Byłem już wykończony, chociaż odbywałem takie treningi każdego ranka od roku. Zresztą miał je każdy, kto skończył osiemnaście lat. Istniały one po to, abyśmy byli dobrze przygotowani do Turnieju Przeznaczenia, po którym możemy zostać łowcami smoków. Na dwadzieścioro dwoje w tym roku tytuł otrzyma połowa osób, więc łatwo nie będzie. Byliśmy podzieleni na dwie grupy po jedenaście osób. Te treningi były istną mordęgą, a zmęczenie dawało się już we znaki na ,,rozgrzewce". Jednak przynosiło to wszystko efekty, ponieważ każdy miał już dobrze wyrobioną formę.

   Przebiegliśmy jeszcze jedno kółko, a Edgar w końcu powiedział, żebyśmy skończyli. Rozgrzewkę mieliśmy już za sobą, więc czekały nas bardziej istotne rzeczy, potrzebne do zabicia smoka, czyli strzelanie z łuku, kuszy, walka na miecze, walka wręcz i jeszcze od groma innych umiejętności. Wszystko to zajęło pięć godzin. Potem mogłem wrócić do domu, ale oczywiście nie mogłem pozwolić sobie na odpoczynek. Ojciec załatwił mi pracę w kuźni. Na szczęście pracował tam Emas, który był moim przyjacielem.

   By dotrzeć tam musiałem iść na krańce twierdzy-miasta w kształcie sześcioramiennej gwiazdy. W jej centrum stał potężny, kamienny zamek z licznymi wieżami, a dostać można było się do niego tylko przez główne wejście, które było pilnowane non-stop. Od niego dookoła rozchodziły się uliczki, ułożone równolegle do siebie i poprzecinane w poprzek innymi, co z wysokości wyglądało jak pajęczyna. Były one do siebie podobne. Tak samo domy, które stały jedne przy drugim, aby zajmowały jak najmniej miejsca. Budynki były prawie takie same. Trzy piętra (na każdym były po trzy mieszkania, składające się z dwóch izb), białe ściany, ciemnobrązowe dachy oraz belki pomalowane na ten kolor, które tak jakby były konturami kształtu domu, okien i drzwi. Ani trochę oryginalności. Można było zanudzić się ciągłym widzeniem tego samego. Przynajmniej ja odnosiłem takie wrażenie.

   Wokół miasta ciągnął się gruby na dwa metry kamienny mur z licznymi wieżami strażniczymi, a dookoła niego znajdowała się jeszcze fosa. Nikt nieproszony nie wszedłby do środka, gdyż strażnicy ciągle bacznie obserwowali teren, by wypatrywać smoków, które czasami atakowały. Gdy tylko strażnik zauważy jakiegoś, alarmuje o tym, uderzając w dzwon, który był w każdej wieży. Wtedy w zależności od zagrożenia za mur wybiega określona ilość łowców i toczy się walka. 

   Nim się spostrzegłem, byłem już przed wejściem do kuźni. Wszedłem przez otwarte drzwi, których Emas nigdy nie zamykał, ponieważ w środku było gorąco od mocno rozpalonego pieca, co odczuwało się już od progu. Zastałem go uderzającego wielkim młotem w świeżo wytopione ostrze do miecza, które jeszcze było czerwone.

   – Dzień dobry – przywitałem się, a Emas odwrócił na chwilę głowę w moją stronę, aby odpowiedzieć mi to samo.

   Emas był wysokim, dobrze zbudowanym, trzydziestosiedmiolatkiem o brązowych włosach i zielonych oczach. Z biegiem czasu zauważyłem u niego drobne zmarszczki w okolicach oczu i czoła oraz siwe włosy przeplatające się z naturalnymi nad uszami. Nie wskazywałoby oczywiście to na to, że był słabszy czy stary. Moim zdaniem z pewnością byłby w stanie pokonać smoka, ale tytułu łowcy nie miał. Jego umięśnienie było lepsze niż niektórych łowców. Wzrostu bogowie też mu nie poskąpili.

   Emas nie był stąd. W wieku niecałych osiemnastu lat przybył do twierdzy z królestwa Daremis, bo chciał stać się łowcą, lecz nie udało mu się to. Nie dostał się jednym punktem. Chodziły pogłoski, że zrobił to celowo. Ile było w nich prawdy, nie wiedziałem, lecz sam miałem pewne ,,ale" co do tego. Jednak Emas zaprzeczał temu i mówił, że po prostu mu się nie poszczęściło. Próbował różnych prac rzemieślniczych, aż trafił do kuźni.

Smok SłońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz