Rozdział 16

286 30 6
                                    

   Nastał dzień mojego pierwszego zwiadu. Było wcześnie rano, promienie słońca dopiero pojawiły się ponad linią horyzontu, a niebo zdobiły biało-szare chmury, raczej nie zwiastujące deszczu, co mnie cieszyło, bo nie uśmiechało mi się tkwienie w środku lasu podczas ulewy. Stałem niedaleko głównej bramy i czekałem na moich dzisiejszych towarzyszy. Zauważyłem, że zbliżał się do mnie Hagan.

   – Dzień dobry – przywitałem się uprzejmie.

   – A witam, młody – odpowiedział z uśmiechem. – Jak tam wczorajsze wymknięcie?

   – Jak widać wszystko wyszło, skoro tu jestem. – Wskazałem na swoje ciało.

   – Trenowałeś?

   – Nie, tylko sobie trochę polatałem, ale też przy okazji ćwiczyłem zwinność w powietrzu.

   – Uwiń się szybko z nauką, bo nigdy nie wiadomo, co łowcom strzeli do łbów.

   – Postaram się. Jutro mogę się wymknąć po porannym treningu lub też pojutrze.

   – Jakby co to będę cię zawsze krył, ale rozważnie wybieraj dni. Każdy twój ruch musi być przemyślany, tu nie ma miejsca na potknięcia, bo mogą one wiele kosztować.

   Zauważyliśmy Enuikę, więc ucichliśmy.

   – Dzień dobry – powiedziała do Hagana. – Cześć – zwróciła się do mnie.

   – Dzień dobry – odparł mężczyzna.

   – Cześć.

   – Chodźcie do zbrojowni, bo przecież sam miecz i sztylet się nie przyda, weźcie jeszcze tylko łuk.

   Zaprowadził nas do budynku, znajdującego się niedaleko bramy, by w razie ataku mieć broń pod ręką lub też wymienić zepsutą. Tak jak powiedział, zabraliśmy łuk i kołczan ze strzałami, po czym wyszliśmy ze zbrojowni.

   – To co gotowi? – spytał.

   – Tak – odpowiedziałem równocześnie z Enuiką.

   – W takim razie ruszamy i wy prowadzicie. W lesie bądźcie cicho, by smoki nas nie usłyszały zbyt szybko, chyba że ja coś powiem.

   Wyszliśmy zatem z twierdzy. Tu mapa na razie nie była potrzebna, bo musieliśmy iść prosto wytyczoną drogą. Dopiero później może się przydać, gdyż trasę do gór znałem z powietrza, w lesie było to już utrudnione, gdyż nie było widać szczytów. Na wszelki wypadek wyostrzyłem słuch i węch. Wolałem zawczasu wiedzieć, kiedy pojawi się smok, a najlepiej jakby żadnego nie było.

   Szliśmy dość szybko, ponieważ musieliśmy przejść spory kawał, a aktualnie znajdowaliśmy się na bezpiecznym terenie. Nie rozmawialiśmy, nawet mi to nie przeszkadzało. Spojrzałem na Enuikę. Nie wyglądała na spokojną, jak ja się czułem. Gdy dobiegał do nas jakiś szalest, od razu tam patrzyła. Musiała się obyć z lasem, wczuć się w jego życie. Tak naprawdę Enuika była podwójnie bezpieczna, gdyż szła w otoczeniu dwóch smoków, więc żaden nie powinien jej skrzywdzić, chyba że tak to nie działało, ale niech no tylko jakiś spróbuje ją zaatakować, a wtedy zmierzy się ze mną. Co z tego, że kompletnie nie potrafiłem walczyć jako smok, ale miałem odpowiednie pochodzenie, by przeciwnik czuł respekt i oczywiście mówienie w myślach dawało duże pole do manewru.

   Szliśmy i szliśmy, a końca nie było widać. Mimo wszystko wysłanie nas od razu w las, było trochę niebezpiecznym posunięciem, zostaliśmy od razu rzuceni na głęboką wodę. Żadnego przygotowania, porad. Pewnie to Hagan miał nam wszystko wyjaśnić, lecz w sumie co było trudnego w łażeniu po lesie i siedzeniu w kryjówce, oczekując na łut szczęścia, że akurat pojawi się jakiś smok i coś istotnego się wydarzy. Najtrudniejsza mogła być orientacja w terenie. Mimo wszystko w lesie nawet jak się idzie prosto, może się okazać, że się skręca w złą stronę. Mi to nigdy nie sprawiało problemu. Może miało to coś wspólnego z moim prawdziwym wcieleniem?

Smok SłońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz