rozdział 3

1.1K 62 15
                                    

*Harry*

Wygłupiałem się z Kayleigh na środku salonu robiąc z siebie błazna, ale ukradkiem obserwowałem moją żonę i przyjaciela. Rozmawiali o czymś i widać było, że są rozbawieni. Dobrze było widzieć, że Jen się uśmiecha tak spontanicznie, tak po prostu...

Od pięciu lat próbuję ukrywać ból, ale ja to widzę i jest mi jej tak cholernie szkoda. Nie wiem dlaczego wtedy to zrobiliśmy... ona była zrozpaczona, ja musiałem odreagować i tak jakoś poszło... potem pojawiła się Kayleigh... wziąłem na siebie odpowiedzialność, bo tak mnie wychowano, a teraz mam cudowną rodzinę i przyjaciół, którzy nam pomogli... Boję się jednak, że to przyjęcie zaręczynowe może być przepaścią z której jej nie wyciągniemy...

- Co tam chłopcy? Jak macie zamiar spędzić wieczór? - dziewczyna podeszła i zapytała wtulając się w mój bok, a mała uciekła na górę.

- Pogadamy, popijemy, może coś obejrzymy... - Niall odpowiedział za nas wszystkich.

Kayle właśnie schodziła ze schodów z plecaczkiem wypełnionym zabawkami. Jen cmoknęła mnie w usta i pożegnała się z chłopakami, dołączając do dziewczynki i chwytając ją za rączkę.

- Będziemy jutro po południu. Nie roznieście domu. - uśmiechnęła się i puściła do mnie oczko. Kochałem tą kobietę ponad wszystko...

Gdy tylko drzwi za kobietami mojego życia się zamknęły na stół wjechał alkohol mocnego kalibru, nasz ulubiony trunek czyli whisky.

Rozmowa się jakoś tak nie kleiła jak zawsze, a powodem były oczywiście przeklęte zaręczyny dupka Tomlinson'a. Miałem ochotę spotkać się z nim oko w oko i spuścić mu porządny łomot.

- Nad czym tak myślisz, Styles? - Ni zapytał znudzony wpatrując się w swoją szklankę.

- Nad tym co wszyscy... - westchnąłem i wypiłem wszystko do dna.

- Ej, ja tu mam najgorzej! To ja mam śpiewać na tym pieprzonym przyjęciu, nie wy! - Zu podniósł głos i wcale mu się nie dziwiłem. Matka Louis'a była niezrównoważona jeśli myślała, że bez protestów wystąpi tego wieczoru, a znając Malik'a odwali numer, jakiego nikt nie zapomni na długo.

- Wiem, Zayn. Jutro mamy spotkanie z tą wiedźmą i albo coś wymyślimy, albo nie będziesz miał wyboru. - powiedziałem, choć nie widziałem możliwości innej niż podpisanie tego pierdolonego kontraktu. Rodzinka Tomlinson'ów miała tyle hajsu, że nawet gdybyśmy rzucili cenę z kosmosu i tak by zapłacili.

- Stary, ona do mnie dziś dzwoniła i bredziła coś o dawnych czasach. Musiałem ją spławić, bo bym ją chyba udusił przez telefon. - wybuchnął śmiechem, a wszyscy mu zawtórowali.

Nie było tajemnicą, że Rebeca Tomlinson nie była na szczycie ulubionych osób naszej czwórki.

- Dobra, dosyć gadania Panowie! Ubierać się i ruszamy w miasto! - Liam podniósł się z sofy i zatarł dłonie.

- O nie, Li. Nie ma mowy. Siedzimy w chałupie na dupie i tu się bawimy. - próbowałem powstrzymać przyjaciela, ale zaraz nastąpiło wielkie poruszenie i cała trójka na mnie naskoczyła. Musiałem skapitulować...

Po dłuższej chwili przygotowań i powrocie Malik'a z domu, gdzie był się przebrać ruszyliśmy na podbój Londynu. Uwaga! Uwaga! W tę noc królowie życia czują zew!

W taksówce rozpiliśmy kolejną butelkę whisky. Kierowca nie protestował dostając solidną zapłatę za nasz kurs. Najpierw zastanawialiśmy się gdzie ulokować nasze dupska, jednak Malik wybrał za nas wszystkich.

for aye (Book3)|| Louis TomlinsonWhere stories live. Discover now