Pierwszy września. Czekałam długo na ten dzień. W końcu przyszła ta chwila... tylko trochę inaczej niż sobie wyobrażałam. Dzieci siedziały w grupkach na dywanie z tyłu sali, a rodzice z przodu w ławkach słuchali o pierwszych rodzicielskich sprawach. Pani Darecka ukradkiem spoglądała na małą dziewczynkę siedzącą samotnie w kącie. Kolana miałam pod brodą, a moje oczy błądziły po twarzach roześmianych dzieci mówiących sobie radośnie co rodzice kupili im do szkoły. Nieraz zastanawiałam się jak by to teraz wyglądało gdybym miała rodziców. Pod koniec wszyscy nowi uczniowie wraz z rodzicielami wychodzili z klasy. Pani Darecka posłała mi ukradkowe spojrzenie pełne pogardy, niechęci i obrzydzenia by później z promiennym uśmiechem zwrócić się do mojej wychowawczyni. Gdy tylko przekroczyłam próg sierocińca, odłożyłam kurtkę i buciki na miejsce złapała mnie za nadgarstek i zaprowadziła do kuchni.
- Słuchaj smarku. W szkole masz się zachowywać i lepiej dla ciebie żebyś nie przyniosła mi wstydu, bo sroga kara cię nie ominie.- powiedziała ostro, zaciskając 'dłoń' na mojej delikatnej, dziecięcej rączce.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. Przez większość czasu byłam w bibliotece miejskiej i czytałam książki o matematyce, geografii, biologii i innych. Moja wiedza miała większy poziom niż przeciętnego osiemnastolatka. Już następnego dnia czułam, że pierwszy rok będzie trudny. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał piątą. Wstałam po cichu by nie obudzić reszty ciągle śpiących wychowanków sierocińca. Umyłam się, uczesałam włosy w warkocz, umyłam zęby, ubrałam schludny strój, a we włosy wpięłam niebieską różyczkę. Do plecaka schowałam wszystkie książki, piórnik, jabłko i mojego misia. Złoty miś z czarnymi oczkami. Dostałam go ze zbiórki zabawek dla dzieci z domów dziecka. Dała mi go jakaś dziewczynka o brązowych włosach do ramion i zielono-brązowych oczach. Miała na imię Gabrysia. Miała wtedy chyba osiemnaście lat. Wiele razy był mi zabierany jako kara, bo go bardzo kochałam. Od zawsze miałam wrażenie, że Darecka się na mnie uwzięła. Gdyby mogła to za oddychanie by mi kare dała. O szóstej gotowa usiadłam na łóżku i czytałam elementarz. O wpół do siódmej do pokoju weszła Darecka z miną nie wyrażającą uczuć. Widząc moją gotowość wykrzywiła usta w czymś co pewnie miało być uśmiechem, ale wyglądało jak grymas zniesmaczenia. W pół do ósmej poszłam ze starszymi dzieciakami na przystanek autobusowy. W autobusie było bardzo ciasno, tłoczno i duszno. Siedziałam na miejscu obok przejścia gdy do pojazdu weszła starsza pani z siatkami warzyw pewnie gotowymi do sprzedania. Nikt nie zszedł z miejsca dla kobiety, więc ja to zrobiłam. Uśmiechnęła się ciepło i zajęła miejsce. Do szkoły zdążyłam za dziesięć. Przebrałam obuwie i poszłam do klasy. Po trzech pierwszych lekcjach pani była zachwycona moją osobą. Taka zdolna. Większość klasy zabijała mnie wzrokiem. Po pięciu godzinach chciałam wracać do domu, ale zatrzymała mnie grupa uczniów z mojej klasy.
- Patrzcie chłopcy! Zdolniacha idzie!
- Zostawcie mnie.- powiedziałam i ich wyminęłam.
Niestety ponownie zagrodzili mi drogę. Zaczęli mnie popychać.
- Łamaga!
- Kujonka!
- Lizuska!
- Idiotka!
W końcu upadłam i nie miałam siły wstać. Usłyszałam jak ktoś odgania ode mnie zgraję łobuzów. Gdy otworzyłam oczy zobaczyłam znajomą twarz. To Gabrysia przyszła mi z pomocą. Zabrała mnie do siebie do domu na swoim motorze. Poczęstowała mnie ciastkami i herbatą. Pod koniec zawiozła mnie do sierocińca. Oberwałam kilka razy od pani Dareckiej za szlajanie się. Bicz rozciął mi plecy i przedramiona. Mniej więcej tak minął pierwszy rok w mojej szkole.
CZYTASZ
Marionetka strachu
ContoNazywam się Ann Denver i to moja historia. Jeśli chcesz ją usłyszeć jesteś mile widziany...