Rozdział III

150 13 7
                                    

Ile to już razy patrzyłam śmierci w oczy? Ile razy tylko sekundy dzieliły mnie od zamknięcia oczu już na zawsze? Setki na pewno. Może nawet już tysiące, biorąc pod uwagę to, ile razy w ostatnim czasie z kimś walczyłam. Ale nigdy nie spotkało mnie to, co tak popularnie opisywane jest w literaturze ludzi. Nigdy czas nie zwolnił, aby mózg miał szansę wyświetlić filmu o moim udanym życiu. Nie słyszałam starych pochwał matki za dobrze wykonane polecenie, ani nie widziałam dumy ojca, gdy przydzielono mnie na misję podczas Blitzu. Nie przypominałam sobie ciężkich wyborów, które podjęłam w życiu. Ani konsekwencji, jakie za sobą niosły. Zawsze widziałam swojego przeciwnika i koniec własnego pistoletu, skierowany w jego stronę. Oczy, wyrażające pogardę i uśmiech satysfakcji z tego, że zaraz odbierze moje życie, choć tylu istotom przed nim się to nie udało. Czułam impuls własnego ciała, każący mi się odsunąć lub zaatakować w akcie próby ratunku. Myśl o tym, że mam jeszcze wiele rzeczy do zrobienia i nie mogę zginąć. Że zbyt wielu na mnie polega, aby pozwolić komuś odebrać moje życie.
Choć może było tak dlatego, że żaden z poprzednich razów nie był tym faktycznym, ostatecznym? Może tylko to mnie się wydawało, że sytuacja jest podbramkowa? A faktycznie miała to być tylko kolejna sytuacja, z której wyjdę jak zawsze zwycięsko? Jak miałam więc odróżnić je od tego, co działo się teraz? Jaka była różnica?

         Całą Cytadelę wypełniały huki strzałów i metaliczne echo rozrywanych kawałków pancerza Suwerena. Rozpadał się na fragmenty, które opadając w stronę przyciągających je skrzydeł Cytadeli niszczyły wszystko na swojej drodze. Ostateczne uśmiercenie Sarena pozwoliło całej flocie zniszczyć Żniwiarza. Widziałam odłamki lecące zgodnie z ich przeznaczeniem przez przeszklony sufit w Wieży Rady Cytadeli, gdzie stoczyliśmy walkę z Sarenem.
Nagle mój umysł zalało wspomnienie pożegnania z Kaidanem. Jego zatroskana , przerażona mina, gdy próbował się pogodzić z moją nieodwołalną decyzją, że zostaje na Normandii, podczas gdy ja lecę szukać Kanału. Jego dłonie ujmujące moją twarz. Szeptana prośba, abym wróciła do niego. Ciche „Kocham cię za bardzo, żeby cię stracić". I jego usta na moim czole w tak opiekuńczym, intymnym geście. A potem rozrywający serce widok jego pleców znikających za drzwiami windy maszynowni.
Odrobinę za późno zrozumiałam, że to wspomnienie powinno być impulsem do ucieczki. Z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że jeden z odłamków Suwerena zmierza prosto w szklany sufit, który oddzielał nas od piekła rozgrywającego się po drugiej stronie.
- W nogi!- krzyknęłam, zeskakując z podwyższenia konsoli, przy którym stałam.
Garrus i Wrex zauważyli zagrożenie wcześniej ode mnie. Byli już niemal przy drzwiach winy, która znajdowała się w głębi pomieszczenia i zapewniała największe szanse na przeżycie. Odwrócili się obaj, aby sprawdzić jak daleko za nimi jest ich komandor.
Gdy usłyszałam huk pękającego szkła byłam w połowie drogi do windy. Zobaczyłam jak turianin rusza w moją stronę.
- Shepard!
Dźwięk kryształków opadających na posadzkę zlał się w gniewnym okrzykiem kroganina, który złapał Garrusa za kombinezon i szarpnął za sobą do kabiny windy. Rzuciłam się do przodu na posadzkę z rozpaczliwą nadzieją, że może to wcale nie jest koniec, że uda mi się przeżyć. Jak zawsze. Właściwie odruchowo opuściłam głowę i zakryłam ją rękami, choć nie miało to większego sensu...

***

Walka dobiegła końca. Zniszczenia Cytadeli trudno było opisać słowami. Na każdym skrzydle dostrzec można było wielkie szczątki Suwerena, które utknąwszy w konstrukcji wyrządziły olbrzymie szkody. Ilu mogło być rannych? A ilu straciło życie? Zapewne wiele dni miało zająć poszukiwanie ocalałych i identyfikowanie poległych. Naprawy stacji zapewne zajmą lata. Szkód wyrządzonych we wspólnej psychice nie da się naprawić nigdy. Karty historii galaktyki po raz kolejny spłynęły krwią- tym razem jednak była to walka o przetrwanie wszystkich ras a nie, tak jak zdarzało się to wcześniej, bratobójcza wojna.
- Joker!- oficer Pressly odpiął się od swojego fotela, pokonując odległość dzielącą go od pilota- Natychmiast nawiąż połączenie z komandor Shepard!
- Próbuję!- warknął poirytowany mężczyzna- Są zakłócenia. Coś nie działa! Nie mogę się z nimi skontaktować!
W panującej dookoła ciszy słowa pilota zabrzmiały niemal jak wyrok. Czy trzyosobowy oddział, który zszedł z Normandii, aby zapobiec katastrofie przeżył to, co się wydarzyło?

***
Nie byłam do końca świadoma co się dzieje. Wiedziałam, że przeżyłam, choć jak to się stało nie byłam pewna. Wydawało mi się, że odłamek, który zniszczył Salę Rady powinien nie tylko spustoszyć pomieszczenie, ale także mnie zabić. Tymczasem oddychałam przecież i czułam, że coś wielkiego i ciężkiego mnie przygniata. Nie byłam w stanie się wydostać przez zaklinowaną pod odłamkami nogę, ale nadal czułam całą kończynę, co mnie uspokoiło. Widziałam niewyraźnie, a słyszałam tak, jakbym włożyła głowę pod wodę. Czyżbym doznała urazu?
Ile czasu minęło od tego, gdy straciłam przytomność? Czy dźwięki, które do mnie docierały były głosami żyjących osób? Czy moja nadzieja, że Garrus i Wrex przeżyli wystarczyła, aby faktycznie nic im nie było?
Z każdym kolejnym uderzeniem serca widziałam i słyszałam wyraźniej. Spróbowałam wysunąć nogę spod wielkiego kawałka Suwerena, ale najprawdopodobniej odłamek wgniótł jakąś część mojego kombinezonu, klinując go. Byłam uziemiona i po raz pierwszy musiałam bezczynnie czekać na ratunek.
- Jesteście pewni, że widzieliście ją gdzieś tu?- do moich uszu dotarł zdenerwowany, męski głos. Wiedziałam, że znam jego właściciela, choć nie mogłam go w tej chwili skojarzyć.
- Przecież, kurwa, mówimy!
Ten głos rozpoznałam natychmiast. Niski, gardłowy głos kroganina. Jego specyficzny sposób intonacji i ta wiecznie wyczuwalna irytacja, gdy ktoś poddawał w wątpliwość jego słowa.
- Wrex!- głos miałam zachrypnięty. Poczułam ból w gardle, gdy zmusiłam się do tego okrzyku- Garrus!
Natychmiast zaczęli mnie nawoływać. Poza nimi słyszałam też inne głosy. Musiało to oznaczać, że zaczęło się sprzątanie i próba uporządkowania tego całego chaosu.
Nikt inny nie odnalazłby mnie i nie uwolnił tak szybko. Garrus wychylił się zza metalowego kawałka konstrukcji jako pierwszy. Zaraz za nim nadszedł Wrex. Obaj szybko się skoordynowali i gdy kroganin uniósł odrobinę unieruchamiający mnie fragment, turianin wyciągnął mnie sprawnie spod niego. Gdy stanęłam o własnych siłach poczułam silny ból w lewej nodze.
- Nic ci nie jest?
Gdy spróbowałam zrobić krok poczułam ból w mięśniu uda. Podejrzewałam, że to nic groźnego, ale zdecydowanie nie mogłam teraz dumnie wypinając pierś przejść dostojnie do Normandii, gdziekolwiek teraz była. Kuśtykałam jak prawdziwa wojenna ofiara.
- Daj, pomogę ci- to Garrus objął mnie w talii, pozwalając wesprzeć się na własnym ramieniu.
Lekko zakłopotana podziękowałam za pomoc. Zdecydowanie łatwiej mi się przemieszczało, gdy miałam dodatkowy punkt podparcia.
Okazało się, że w Sali znajduje się kilkoro ochotników, którzy nas poszukiwali. Gdy kapitan Anderson mnie zobaczył natychmiast oddelegował ich do pomocy gdzie indziej.
- Jak poważnie niszczona jest Cytadela?- zapytałam, gdy udało nam się do niego dotrzeć.
- Oszacowanie strat zajmie nam trochę czasu. Teraz priorytetem jest znalezienie zaginionych i pomoc rannym. Wszyscy wzięli się do roboty. Rada zginęła, ale tą kwestią zajął się Udina.
- Co ze statkami? Doki bardzo oberwały?
Jakoś nie byłam w stanie przejąć się kwestiami politycznymi. Najważniejsze było dla mnie odnalezienie Normandii i upewnienie się, że załoga przeżyła.
- Większość statków floty odleciała na pobliskie planety. Blisko połowa doków jest zniszczona. Niektóre mniejsze pojazdy lądują gdzie mogą.
- A Normandia?
Kapitan nie wyglądał na zaskoczonego moimi pytaniami.
- W jednym kawałku- zapewnił- Są przy doku siedemnastym. Zaraz im zamelduję, że cię znaleźliśmy. A w prezydium zorganizowano stanowisko z pomocą medyczną. Ktoś się wami zajmie.
Ale miałam inne plany. Podziękowałam za pomoc i prosiłam, żeby nie łączyć się z moim statkiem. Sama musiałam ich zobaczyć. Kapitan Anderson próbował protestować, ale z pomocą Garrusa ruszyłam do windy. Wrex kroczył za nami niczym ochroniarz.
Oglądanie zniszczeń Cytadeli w drodze do doków było szokującym przeżyciem. Wiele rzeczy w życiu widziałam, przede wszystkim śmierć i zniszczenie. Samo wyobrażenie sobie uszkodzeń stacji na nic się mogło jednak zdać. Całość spowita była w jasnym świetle ochronnych barier, które musiano aktywować zaraz po zakończeniu walki. Niemal z każdej strony widziałam mniejsze lub większe odłamki Suwerena, których ciemny kolor wyraźnie odznaczał się na tle jasnej budowli Cytadeli. Faktycznie, gdzieniegdzie widać było statki, które lądowały w każdym możliwym miejscu. Tam, gdzie zapewne przed rozpoczęciem walki znajdowały się większe ilości istot teraz można było dostrzec grupy, próbujące odnaleźć żywych. Ale ten widok w nadzwyczajnym stopniu nie wzbudzał we mnie żadnych negatywnych emocji.
Potrafiłam myśleć tylko o tym, że wygraliśmy tę bitwę. Nieistotne było to, ile setek osób będzie opłakiwało stratę najbliższych. Ważne, że najprawdopodobniej wszyscy moi ludzie przetrwali. Że i ja znowu wygrałam ze śmiercią. Że gdy tylko dotrę na statek będę mogła im wszystkim pogratulować i choć przez chwilę zająć się przyjemnymi, prozaicznymi rozmowami o naszych kompetencjach. Że znajdę się wśród ludzi, dla których ważne jest tylko to, że nam się udało- choć dużym kosztem.
Dotarliśmy do doku siedemnastego. Widok Normandii w pełniej krasie, najwyraźniej bez żadnego uszczerbku spowodował natychmiastową ulgę. Weszliśmy w śluzę i z niemałą radością wcisnęłam przycisk dekontaminacji. Zawsze miałam wrażenie, że trwa to za długo, tym razem jednak nie przeszkadzało mi to. Nigdzie się nam tym razem nie śpieszyło. Miałam nadzieję, że zanim przyjdzie nam stoczyć kolejną walkę minie trochę czasu.
Drzwi w końcu się otworzyły, wpuszczając nas na pokład. Garrus pomógł mi wejść i stanęliśmy w długim korytarzu, wypełnionym chyba całą załogą. Ciszę przerwał głos Jokera zza moich pleców.
- Żyjecie!
Natychmiast wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, każdy chciał coś powiedzieć. Zobaczyłam jak przez tłum przeciska się do nas oficer Pressly.
- Pani komandor!- zaczął, nim jeszcze do nas dotarł- Nie mieliśmy łączności! Nie wiedzieliśmy co się z wami dzieje!
- Spocznij, Pressly!- miałam za dobry nastrój, żeby dać się porwać jego oficjalnemu tonowi. Załodze nic nie było- Jak widać żyjemy.
- Czego nie można powiedzieć o Sarenie i Suwerenie...
Parsknęłam śmiechem słysząc uwagę turianina. Sam też wyszczerzył się w uśmiechu. Nawet Wrex skomentował jego uwagę soczystym „Kurwa, dobrze powiedziane!".
- Jakie rozkazy?- zapytał oficer.
- Załogo!- krzyknęłam, co natychmiast uciszyło rozmawiających ludzi- Nie mam zamiaru wygłaszać wielkiej mowy o naszym sukcesie. Wszyscy doskonale wiecie, co się wydarzyło i znacie swoje zasługi- podczas mówienia rozglądałam się po wszystkich, dostrzegając kolejne twarze. Nie mogłam dostrzec tej jednej i poczułam lekki niepokój. Natychmiast zaczęłam szukać Liary lub Tali mając nadzieję, że znajdę go w ich okolicy- Mam do was jednak wielką prośbę. Wszyscy zasłużyli na odpoczynek, ale zniszczenia Cytadeli są olbrzymie. Każda pomoc przyda się w oczyszczaniu i szukaniu ocalałych- w końcu go dostrzegłam. Stał w najdalszym kącie, obok asari. Z założonymi rekami opierał się o ścianę, wpatrując się we mnie- Dlatego osoby, które nie będą miały ważnych zadań do wykonania- spojrzałam na Pressly'ego dając mu do zrozumienia, że ma rozdysponować załogę- proszę o zejście na stację i pomoc.
Natychmiast zapanowało poruszenia, gdy oficer zajął się wydawaniem rozkazów.
- Garrus, pomóż mi dostać się do stacji medycznej- poprosiłam.
- Myślałaś, że po doprowadzeniu cię do statku zostawię cie na pastwę losu?- zapytał urażonym tonem- Masz o mnie bardzo złe zdanie, pani komandor.
I na tę uwagę też zareagowałam śmiechem. Nadal wspierając się na jego ramieniu ruszyliśmy korytarzem. Znowu zaczęłam rozglądać się za tą jedną osobą, ale przez powstałe poruszenie zniknął mi w tłumie. Miałam nadzieję, że jak już doktor Chakwas złożył mnie do kupy znajdę go i porozmawiamy na spokojnie.
Dotarliśmy właśnie do drzwi prowadzących na niższy poziom, gdy usłyszałam za swoimi plecami:
- Pani komandor.
Garrus posłusznie pomógł mi się odwrócić, gdy się zatrzymałam. Stał przede mną, wyprostowany jak żołnierz meldujący się na rozkaz. Nie byłam w stanie nic odczytać z jego kamiennego wyrazu twarzy.
- Poruczniku Alenko?
- Garrus, może wolisz pójść się przebrać i odpocząć?- zwrócił się do turianina- Mogę odeskortować panią komandor.
Chyba chciał podziękować, ale nie dopuściłam go do głosu, przyznając rację Kaidanowi. Garrus posłusznie puścił moją talię i oddalił się informując, że będzie u siebie. Kaidan natychmiast zastąpił jego miejsce, ostrożnie obejmując mnie w talii. Zdecydowanie wygodniej było opierać się na ludzkim mężczyźnie, bo nie był tak wysoki jak turianin.
- Co się stało?- zapytał natychmiast.
- Mięsień. Pewnie nic poważnego- uspokoiłam, otwierając drzwi.
Czekałam na grad oskarżeń i pretensji, ale się go nie doczekałam. Gdy tylko drzwi się za nami zamknęły i nim zdążyłam zrobić krok na pierwszy stopień Kaidan gwałtownie się do mnie odwrócił, przyciągając do siebie ręka, którą mnie podtrzymywał. Spojrzał mi w oczy. W jego własnych widziałam nie tylko wyrzut żalu, ale przede wszystkim wielką ulgę i radość. A także determinację i podjętą decyzję. Nachylił się, obejmując drugą ręką moją szyję.
- Co ty...
Nie zdążyłam dokończyć zdania. Pełne usta Kaidana po praz pierwszy zetknęły się z moimi, zamykając je w pocałunku. Niemal instynktownie oddałam pocałunek. Dopiero przy drugim, zdecydowanie delikatniejszym muśnięciu jego warg dotarło do mnie, co się właśnie dzieje. Poczułam nie tylko wybuch żaru i pragnienia we własnym ciele, ale także ogarniający mnie spokój. W końcu wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce mojego życia.
Zamknęłam oczy, skupiając się tylko na tu i teraz- ciepłych, pełnych wargach Kaidana smakujących odrobiną strachu i ulgi na moich ustach, łapczywie szukających potwierdzenia, że jestem tu i stoję obok. Jego dłoni na mojej szyi uniemożliwiającej mi potencjalną ucieczkę. Drugiej ręce, łapczywie przyciskającej mnie do jego torsu, choć oddzielał nas przecież mój kombinezon. Własnym pragnieniu, aby pomiędzy nami nie było nawet milimetra wolnej przestrzeni.
Dopiero gdy poczułam ból zbitej kości dłoni zrozumiałam, jak łapczywie uczepiłam się jego koszulki. Właściwie nieświadomie syknęłam, rozdzielając nasze usta. Ciepły oddech Kaidana owinął moją twarz, szczypiąc chłodną skórę policzków. Zaśmiałam się cicho, gdzieś w jego brodę, bo usta przecisnął do mojego czoła w kolejnym wyznaniu uczuć.
- Bardzo miłe powitanie, poruczniku- nie mogłam się powstrzymać od kolejnego chichotu- Wszystkie kobiety tak witasz?
- Nie gadaj głupot- zrugał mnie równie cicho.
Puścił moją szyję i nim się obejrzałam pochylił się lekko, podcinając kolana. Odruchowo chwyciłam go za szyję, gdy straciłam równowagę. Gdy trzymał mnie już pewnie w ramionach zaczął schodzić po schodach.
- Kaidan!
Teraz to on zaśmiał się cicho, melodyjnie. W panującym półmroku widziałam, jak błyszczą mu oczy, jak uśmiecha się w pełni zadowolony. I ja się uśmiechałam, będąc pewna tego co jest między nami.
- Jeśli nie masz nic przeciwko odstawię cię teraz do stacji medycznej- stwierdził spokojnie, nie wykazując żadnych oznak zmęczenia pomimo, iż w uzbrojeniu bojowym ważyłam zdecydowanie więcej niż normalnie- A potem odniosę twój kombinezon do kajuty i poczekam tam na ciebie.
Wzdłuż kręgosłupa poczułam przebiegający dreszcz podniecenia na myśl o tym, co to oznacza.

[Mass Effect] Widmo odpowiedzialności ✔︎Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz