II kwartał, 2183
SSV NormandiaTo zabawne, jak z pewnych kwestii nie zdajemy sobie prawy, dopóki jakieś wydarzenie nie nakieruje naszych myśli na to konkretne zagadnienie.
Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, dlaczego skład mojej załogi wygląda właśnie tak, a nie inaczej. I jakie znaczenie mają te osoby w moim życiu. Gdy rozpętało się całe piekło pogoni za Sarenem przejęcie Normandii wraz z przebywającymi na niej ludźmi było czymś naturalnym. Dopiero teraz myśli dogoniły to, co się dzieje...
Gdyby nie jakieś polityczne bzdury, Nihilus nie trafiłby na statek, aby wydać opinię o mnie, jako kandydatowi na Widmo. Dopóki kapitan Anderson nie wezwał mnie na odprawę w sprawie lądowania na Eden Prime nawet nie wiedziałam, że jestem brana pod uwagę!
A potem wszystko potoczyło się już błyskawicznie... Śmierć Jenkinsa i turiańskiego Widma, zdrada Sarena... Moje niefortunne dotkniecie przeklętego Proteańskiego nadajnika, które naznaczyło mnie na jedyną osobę zdolną powstrzymać ten wir wydarzeń. Świadomą zagrożenia, jakie niesie Saren Widmo na wolności. A jednocześnie tak bardo ograniczoną przez to, że jest człowiekiem- jesteśmy przecież jedną z najmłodszych ras w galaktyce. Najmniej zaufana na Cytadeli. Jak ja, zwykły Oficer Wykonawczy miałam zmusić Radę do wysłuchania tego, co zagraża nam wszystkim?
Teraz, gdy się nad tym zastanawiam, ciekawi mnie czy Wrex zdaje sobie sprawę, jak bardzo przyczynił się do umożliwienia mi pogoni za Sarenem. Jego chęć bycia w środku wydarzeń i pośrednie umożliwienie mi zdobycia dowodów przeciwko turianinowi doprowadziły do mojego zostania Widmem. To dzięki niemu przestały mnie ograniczać durne wytyczne i protokoły.
Gdy Anderson ustąpił, oddając mi Normandię pod dowództwo... Wtedy też mogłam zostać bez wsparcia. W tamtym momencie cała załoga mogła odejść. A jednak zostali. Zostali wszyscy, których spotkałam na swojej drodze.
Nie wiedziałam, co mógłby zrobić Kaidan, gdyby wtedy odszedł. Może jednak zdecydowałby się na dalsze szkolenia biotyczne? Albo całkowicie odszedł z Przymierza? Kto wie. Ale został ze mną na pokładzie, deklarując pełna gotowość i oddanie sprawie.
Ashley miała otwartą furtkę po tym, jak spisała się na Eden Prime. Raporty dawały jasno do zrozumienia, że zasłużyła się broniąc kolonii i później, gdy my walczyliśmy na tej planecie o przekaźnik. A pomimo to także została w mojej załodze.
Wrex za bardzo kochał przygody, aby odpuścić. Co do tego nie mogłam mieć wątpliwości. Poza tym chyba szanował mnie za to, jakie decyzje podejmuję i do czego dążę. Dowodem było choćby to, że na Virmir pomimo wzburzenia i niezgody na zniszczenie jedynej szansy na walkę z genofagium posłuchał mnie. Po prostu opuścił broń i przyznał rację. Czy ktokolwiek przemówił kiedyś kroganinowi do rozsądku?
Garrus chciał zemsty. Chciał udowodnić samemu sobie, że miał rację, a winna jego niepowodzeniu jest Cytadela i rządzące Radą przepisy. Że gdyby nie idiotyczne ograniczenia wszechświat naprawdę mógłby być lepszym miejscem. Gdyby pozwolono działać wyspecjalizowanym jednostkom. A w tym celu musiał dostać się na Normandię i ruszyć za mną.
A Tali i Liara? Quarianka nie mogła wybrać lepszego momentu na rozpoczęcie swojej pielgrzymki. No i trafiła w samo centrum wydarzeń, które zapewniało jej zdobycie upragnionej wiedzy i doświadczenia. Co do asari... byłam jedyną istotą w galaktyce posiadającą wiedzę z samego przekaźnika Protean. Jej podążenie za mną było wręcz oczywiste. Który naukowiec odpuściłby sobie obserwację tak ciekawego obiektu, który może mu dostarczyć wiedzy na temat, którym się interesuję?
SSV Normandia to najlepszy, nowoczesny statek we wszechświecie. Joker i reszta załogi odpowiedzialna za jego sprawną pracę raczej by nie odeszła. Wzmianka w raportach na temat działalności na tym statku zapewnia im w przyszłości otwarte drzwi niemal wszędzie.
Nie było żadnych wątpliwości. To, że zostałam pierwszym ludzkim Widmem zawdzięczałam innym. To, że z każdej misji udawało mi się wrócić w jednym kawałku było zasługą tych, którzy nadstawiali dla mnie swoich karków. Gdyby nie oni wszyscy, mogłabym co najwyżej czekać w Cytadeli, aż Saren ze żniwiarzami przybyliby tam, aby wszystkich zabić. A co ja, Pani Komandor, pierwsze ludzkie Widmo, zrobiłam dla swoich ludzi? Omal wszyscy nie zginęli, wykonując moje szalone rozkazy. Czy to wszystko było warte tego, żeby poświęcić Ashley? Nie zasługiwała na śmierć. Odkąd przyłączyła się do nas z każdej misji wracaliśmy zwycięsko. Podążała za mną, nawet gdy nie zgadzała się z moim zdaniem. Była oddana sprawie. Zawsze powtarzała, że lepiej zginać, niż patrzeć jak inni walczą za nas. Ale przecież nikt w jej wieku nie chce ginąć...
Przerwałam pisanie, słysząc piknięcie odblokowanej kontrolki przy drzwiach.
- Komandorze?
Nie wydałam polecenia ukrycia tekstu. Nie obróciłam się w krześle do rozmówcy, jak to miałam w zwyczaju.
- Tak, Alenko?
Nie odezwał się. Nie powiedział, z czym przyszedł, usłyszałam za to jego ciężkie kroki i odgłos zasuwanych drzwi.
- Shepard?- zapytał, jakby bardziej miękko, podchodząc do biurka.
Odetchnęłam głęboko. Po złożeniu raportu przed Rada miałam ochotę zostać sama. Chciałam móc przeżyć choćby krótką żałobę po Ashley, zanim będę musiała wyjść z powrotem na mostek i wydać kolejne rozkazy. Być może rozkazy, które wymuszą na nas poświęcenie kolejnej osoby. Czy naprawdę nie można było uszanować tego, że chcę zostać sama?
- Czego chcesz, zapytałam?
Wyglądało na to, że nie miał zamiaru sobie odpuścić, po cokolwiek przyszedł. Widziałam jak mnie obserwował podczas odprawy. Jak zaniepokojony był nie tylko moim samopoczuciem po powrocie z Virmir, ale także zmęczeniem wywołanym połączeniem z Liarą. Od dawna utrzymanie naszych kontaktów na stopie przełożony-podwładny było wymagające, teraz zaś wydawało się niemal niemożliwe. Wydawałoby się, że jakby złośliwie dwie ważne dla mnie rzeczy miały zbiec się ze sobą w czasie- rozwiązanie sprawy Sarena i wyjaśnienie zawiłości relacji z Kaidanem. Problem polegał jednak na tym, że służyliśmy razem. Był moim podwładnym. A dość już miałam związanych z tym problemów- bo nadal na pytanie dlaczego uratowałam jego a nie Ashley, nie umiałam odpowiedzieć szczerze nawet przed samą sobą.
- Jak się czujesz?
Zanim na niego spojrzałam ukryłam tekst dziennika i schowałam klawiaturę. Dopiero potem podniosłam głowę, patrząc na niego poirytowana.
- Co to za poufałości, poruczniku?- zapytałam najbardziej oficjalnym tonem, na jaki było mnie stać w tej sytuacji.
Reakcja była natychmiastowa. Ściągnął brwi, usta zacisnął w cienką linię. Natychmiast wyprostował się nieznacznie, a przeniowszy dłonie za plecy, wypiął pierś. Odetchnął też głęboko, zapewne żeby nie dać ponieść się emocjom.
- Pani wybaczy, komandorze- tytułując mnie nie udało mu się ukryć irytacji- Martwię się tylko jej stanem w związku z ostatnimi wydarzeniami.
- Nie trzeba, radzę sobie, Alenko. Odmaszerować.
Wydając polecenie wstałam, kierując się do szafki z ekwipunkiem. Miałam nadzieję, że wyjdzie. Że choć raz zrobi to, o co go proszę, gdy w grę wchodzą emocję.
Zrobiłam te kilka kroków, jednak nie usłyszałam nic innego. Odwróciłam się i zobaczyłam, że znowu stoi luźniej, z zatroskaną miną mnie obserwując.
- Odmaszerować- powtórzyłam dobitniej.
- Naprawdę nie musisz grać nieustraszonej- zauważył, wyciągając do mnie niezobowiązująco jedną dłoń- Jesteśmy tylko ludźmi.
Nienawidziłam tej wymówki. Przynajmniej w takich sytuacjach. Złe samopoczucie, niepowodzenie, złą decyzję- wszystko można było usprawiedliwić tym, że jest się człowiekiem. Nie kojarzyłam, żeby jakakolwiek inna rasa usprawiedliwiała się w ten żałosny sposób.
- Nie gram- syknęłam- Trzeci raz powtarzam- odmaszerować, poruczniku!
Nie udało mi się zostać opanowaną, podniosłam głos. Tak długo, jak zmuszałam samą siebie do bycia twardą, tak długo i załoga miała mnie w ten sposób odbierać. Tak przypuszczałam.
Zobaczyłam, jak wyciągnięta wcześniej dłoń zamyka się w zaciśniętą ze złości pięść. Wyprostował się, znowu stając na baczność.
- Tak jest, komandorze.
Powiedział to cicho, niemal czule. Takim tonem mogłaby się zwracać matka do dziecka, opisując mu piękno przyrody podczas wycieczki.
Odwrócił się, idąc w stronę drzwi. Te trzy słowa, wypowiedziane takim a nie innym tonem podziałały na mnie jak kubeł lodowatej wody.
Po raz kolejny oczekiwałam, że Kaidan nadąży za moimi humorami. Raz zbliżałam się do niego bardziej, niż pozwalały na to przepisy; potem zaś dystansowałam go niemal brutalnie. Gdy byliśmy w otoczeniu załogi nie miałam problemu z trzymaniem go na dystans. Gorzej było, gdy zostawaliśmy sami. Ani nie umiałam trzymać go na dystans tak, aby go nie ranić, ani...
Nie chciałam. Musiałam to w końcu przyznać. Musiałam być szczera przynajmniej teraz, gdy jedynym pewnikiem było to, że albo uratujemy galaktykę, albo niemal bezczynnie będziemy patrzeć na jej zagładę.
- Kaidan...
Pozwalając emocjom przejąć nade mną kontrolę straciłam całkowicie panowanie nad sobą. Głos zadrżał bardziej, niż się tego spodziewałam.
Reakcja była natychmiastowa. Odwrócił się do mnie, a rysu jego twarzy, chwilę wcześniej wykrzywione złością, zmiękły. Zatrzymał się czekając, co zrobię.
- Jak mam się czuć po ucieczce Sarena, marnie przyjętym raporcie do Rady i tym, że wydałam Ashley na pewną śmierć?
Obraz zamazał się lekko, gdy pierwsze łzy napłynęły do oczu. Natychmiast uniosłam rękę, aby je wytrzeć i dlatego nie zauważyłam, kiedy zjawił się przy mnie.
- Myślę, że określenie „do dupy" byłoby nazbyt łagodne- stwierdził, a kącik jego ust drgnął nieznacznie. Ostrożnie wyciągnął ręce w jednoznacznym geście.
Zawahałam się przez chwilę, ale w końcu zrobiłam ten krok do przodu, pozwalając, aby mnie przytulił. Własnych potrzeb nie można odpychać w nieskończoność, bo w końcu przestajemy sobie radzić. A ja w tej chwili potrzebowałam poczuć wsparcie silnych, męskich ramion, otaczających mnie w bezpiecznym uścisku.
Usłyszeć, że ktoś mnie rozumie i wie, że może mi być ciężko i sama mogę sobie nie radzić z nagromadzonymi emocjami. I że w razie co ktoś stoi obok, aby mnie wesprzeć.
A to był mi w stanie zapewnić właśnie Kaidan.
CZYTASZ
[Mass Effect] Widmo odpowiedzialności ✔︎
FanficKomandor Shepard, bohaterka Skylliańskiego Blitzu , pierwsze ludzkie Widmo... Bycie żołnierzem nigdy nie jest łatwe. Jeszcze trudniejsze jest bycie żołnierzem-kobietą. A najtrudniejsze to zostanie bohaterką w czasach, gdy nadal to mężczyźni wiodą pr...