Wiem jak upadają Anioły ✔︎

103 11 7
                                    

Poranne, ciepłe światło, wkradło się do przestronnej sypialni. Wcisnęło pomiędzy pospiesznie zaciągnięte zasłony, eksponując drobiny kurzu, wirujące w pozornie nieruchomym powietrzu. Przemknęło po lakierowanym drewnie podłogi i dotarło w końcu do przestronnego łóżka. Zarysowało każde zagięcie, marszczenie splątanego w nieładzie, odrzuconego na bok materiału, odbiło się od białej pościeli i ozłociło dwa splecone ze sobą, nagie ciała. Klatki piersiowe wznosiły się i opadały powoli w równych oddechach, twarze przepełnione spokojem kłóciły się z resztkami wilgotnego, gwałtownego pożądania, które jeszcze nie zdążyło się ulotnić.

Po kilkunastu minutach Robert siedział już na brzegu łóżka, przeczesał palcami czarne, kręcone włosy, przysłaniające kark i opadające na czoło, przeciągnął się leniwie i spojrzał na kochanka. Jego szare oczy przepełnione były miłością, zmarszczone brwi zaś zdradzały zmartwienie. Jak zwykle, w związku z Dawidem odczuwał zawsze mieszaninę emocji. Radość i smutek. Miłość i ból. Zawsze razem, nigdy oddzielnie. Jak dwie strony monety.
Z najwyższą uwagą studiował linie smukłego, lecz mocnego ciała, którego tak pożądał. Skórę, tak gładką i opaloną; subtelnie zaznaczone mięśnie, płaski brzuch, przecięty linią krótkich, ciemnych włosków, biegnących od pępka w dół. Twarz o ostrych, wyraźnych rysach; krótkie, zmierzwione włosy w kolorze złota...
Wyciągnął rękę, powoli przejechał opuszkami palców po policzku partnera, uśmiechając się lekko. Po chwili szybko cofnął rękę, wstał i bezszelestnie wyszedł.
Dawid wciąż oddychał równo, spokojnie, a drobiny kurzu tańczyły beztrosko w porannym świetle.

***

Wiem, jak upadają anioły.

Wbrew wielu podaniom, nie spadają z wielkim hukiem na ziemię z niewyobrażalnej wysokości. Nie podnoszą się powoli, z wyraźnym, tak ludzkim wysiłkiem, by otrzepać białe tuniki z kurzu i cieszyć się swoim człowieczeństwem.
Nie mają na plecach podłużnych, krwawych ran po brutalnie wyrwanych skrzydłach, których delikatne pióra oscylują w powietrzu wokół nich.
Nie krzyczą, nie śmieją się opętańczo z radości, że wreszcie mogą czuć, dotykać kogoś im drogiego, kochać i nienawidzić. Że mogą po prostu... żyć.

Wiem, jak upadają anioły.
Wiem, dlaczego nazywa się to właśnie upadkiem. Nie wyzwoleniem. Nie uczłowieczeniem. Nie osiągnięciem. Nie zyskaniem ludzkiej postaci. Upadkiem. Ponieważ wszystko ma swoją cenę. Nie tylko w naszym ludzkim świecie, ale w każdym. Również tym anielskim.

Anioły upadają ostatecznie.
Nie ma odwrotu. Nie ma zadośćuczynienia. Bramy raju są dla nich już na zawsze zamknięte. Już nigdy nie usłyszą głosu Stwórcy, nie ujrzą swoich Braci. Nigdy więcej. I żadna ofiara, żadne modlitwy czy dobre uczynki tego nie zmienią. Są straceni na wieczność. Wygnańcy.

Anioły upadają w okrucieństwie.
Składają krwawą ofiarę. Za swe człowieczeństwo płacą niewinną, ludzką duszą. Ktoś spala się, umiera na ołtarzu ich pragnienia. I to nie ktoś przypadkowy. Ich ludzki odpowiednik na ziemi, ich ciało, którego są Stróżami. Kogoś, kogo poprzysięgli chronić od złego, ponieważ został stworzony na ich podobieństwo. Ciało, które staje się zaledwie naczyniem dla ich jestestwa. Może to być kochający mąż, ojciec trójki dzieci, dobry człowiek, pomagający bliźnim.

Anioły upadają w bólu.
Zabijają i wraz z tą ofiarą, sami umierają. Ich niewinne, czyste dusze, stają się chore, zatrute, niepełne i niedoskonałe. Stają się tak bardzo... ludzkie.

Wiem, jak upadają Anioły.
Ponieważ byłem powodem jednego z tych upadków.

Nie, nie żałuję tego przypadkowego mężczyzny, którego dusza musiała odejść, by móc być zastąpioną przez tą należącą do mojego kochanka. Od zawsze byłem człowiekiem, egoizm jest wpisany w moją naturę. Jednak On... W tych rzadkich chwilach, gdy sądzi, że nie patrzę, dostrzegam Jego odległe , melancholijne spojrzenie, przepełnione bólem i tęsknotą, wykrzywione cierpieniem rysy twarzy, opadnięte ramiona. Wtedy się zastanawiam nad tym, czy było warto, czy nie skrzywdziłem go swoją namiętnością.
Jednak kiedy tylko widzę, jak patrzy na mnie z miłością, kiedy całuję jego miękkie usta, dotykam jego silnego ciała i napawam się jego zapachem, przepełnia mnie radość. Kiedy oddaję się pożądaniu, nabieram pewności, że mógłbym zapłacić każdą cenę, niezliczoną ilość krwawych ofiar, byle tylko zatrzymać go przy sobie.

Abadiel. Anioł, który upadł dla mnie.


***

Kolumienka popiołu z papierosa upadła na stolik, tuż obok filiżanki z zimną już kawą. Robert, otoczony zapachem świeżo mielonych ziaren i papierosów, odłożył pióro, przymknął powieki i potarł je palcem wskazującym i kciukiem. Cholera. Czasem przeklinał swoją refleksyjną naturę i skłonność do dokładnego analizowania absolutnie wszystkiego. Przeklinał ją coraz szpetniej. I coraz częściej.
- Chyba nigdy nie zrozumiem, jak możesz tak pisać z samego rana? – Usłyszał głęboki, lekko zachrypnięty głos. Drgnął, wytrącony ze swoich myśli. Uniósł wzrok i napotkał rozbawione spojrzenie ciemnych oczu Dawida.
- To moja praca – odparł, wzruszając ramionami, po czym wstał i zbliżył się do odrobinę wyższego od siebie mężczyzny, który ze skrzyżowanymi na piersi rękami opierał się o framugę drzwi. Pocałował go delikatnie na powitanie, zaledwie muskając ustami jego wargi.
- O czym piszesz tym razem?
- Oczywiście o tobie, kochany - odpowiedział natychmiast teatralnym tonem.
Dawid parsknął i przewrócił oczami. Kącik ust na ułamek sekundy powędrował mu jednak ku górze.
- To już się robi stare. Ale dobra, rozumiem. Nie dowiem się, dopóki nie skończysz. - Podniósł ręce, jakby Robert celował do niego z broni palnej. – Chyba że... Dasz się przekupić? – Teraz już odsłaniał równe zęby w szerokim uśmiechu.
- Hm? – Pisarz uniósł jedną brew, czekając na ciąg dalszy. Bezwiednie oblizał wargi.
Dawid zbliżył się do niego tak, że ich ciała praktycznie się stykały, ciepło i zapach pomieszały się ze sobą. Przygryzł delikatnie płatek ucha Roberta i wyszeptał:
- Ale... Najpierw śniadanie. – Roześmiał się i odskoczył, zanim drugi mężczyzna zdążył mu przyłożyć w bark. Po czym od razu żwawym krokiem ruszył do kuchni, raz po raz oglądając się przez ramię.
Robert zaniechał jednak pościgu. Wrócił na miejsce i zamknął notatnik, na którego okładce napisane było drobnym, równym pismem: "Dziennik Roberta R.". Zasłonił go luźnymi kartkami papieru i pomyślał o mężczyźnie, z którym łączyła go tak silna więź, że nawet on, pisarz, nie potrafił jej ubrać w słowa. Uczucie tak wszechogarniające, że aż dławiło w gardle. Takie, które będzie trwało zawsze, posyłając go na przemian w czeluści Piekła i najwyższe poziomy Nieba. Ponieważ wiedział, że nie jest osamotniony w swych uczuciach. Oraz dlatego najbardziej na świecie bał się tego, że Dawid zostanie złamany, rozszarpany i wyzuty z wszelkiej radości przez wyrzuty sumienia. Że chwile smutku i melancholii staną się coraz dłuższe, coraz trudniejsze do udźwignięcia. Że bezpowrotnie odcisną piętno na nich obu.
Westchnął ciężko, odwrócił się na pięcie i ruszył za kochankiem.

Dawidem. Abadielem. Aniołem, który upadł dla niego.

MyśliStos (Opowiadania krótkie) ✔︎Where stories live. Discover now