Carpe noctem ✔︎

87 8 0
                                    

/Warning! Wątek erotyczny. 


  Było już dobrze po północy, gdy rudy kot bezszelestnie przemknął przez drewniany ganek i wśliznął się do sporej wielkości, starego domu. Bez chwili wahania skierował swoje miękkie kroki w stronę kuchni, by ugasić pragnienie po długim polowaniu. Kilkakrotnie zwilżył szorstki, różowy język i odwrócił się do swojej pani, wbijając w nią swoje, zdawać by się mogło, fosforyzujące spojrzenie żółtych ślepi. Z postawionym na sztorc ogonem podszedł do staruszki i zaczął ocierać się o jej wełniane papucie. Zamiauczał głośno raz i drugi, z dumą obwieszczając swój tryumf w walce o przetrwanie. A przynajmniej tak nazywał to dziki instynkt łowcy, bo przecież u Pani miał pod dostatkiem pokarmu i miłości, nie musiał wcale polować. Ale poszedł za wewnętrznym głosem, zew krwi był silniejszy, popychał kota do działania, którego nie tłumaczy logika.

Czasem ludzie nie różnią się zbytnio od kotów.
Staruszka o spiętych w schludny kok, białych jak śnieg włosach i przeoranej zmarszczkami twarzy, chudą, lekko drżącą dłonią mieszała herbatę. Jej błyszczące, bystre spojrzenie, które bardziej pasowało do osoby młodej, niż ponad osiemdziesięcioletniej, utkwione było w przeźroczystym płynie. Uśmiechała się lekko, odpływając myślami gdzieś daleko poza czas i przestrzeń, jakby w inny świat, a jej czekoladowe źrenice błyszczały coraz bardziej, w miarę jak herbata robiła się coraz bardziej nasycona brązową barwą. Przypominała teraz whiskey. Niezbyt dobrze schłodzoną, błyszczącą w świetle kaganków.

***

Skłoniła się wdzięcznie, z powściągliwym uśmiechem, wywołując tym samym burzę gromkich oklasków i gwizdów uradowanych mężczyzn. Krzyczeli, domagali się jeszcze jednego pokazu. Rozochoceni jej seksownym, rozpalającym zmysły tańcem, wyciągali dłonie ku jej kształtnym pośladkom, wąskiej talii oraz długim, kasztanowym lokom. Przyklejali do niej swoje obleśne spojrzenia, a do swoich twarzy jeszcze bardziej obleśne uśmiechy. Była dla nich tylko pięknym ciałem, przedmiotem, obiektem pożądania i zazdrości.
Ledwie weszła do garderoby, a już gwałtownym ruchem ściągała z siebie gorset i pończochy, rzucając je gdzieś w kąt. Napotkała swoje twarde, ciemne spojrzenie w lustrze i czym prędzej uciekła wzrokiem, wykrzywiając delikatne rysy twarzy w nieładnym grymasie pogardy. Tak, gardziła sobą za to, że wystawiała swoje ciało na widok publiczny za klika dukatów. Nie zmieniał tego nawet fakt, że nie miała innego wyjścia, była zmuszona do tańczenia w tym klubie o wątpliwej opinii.
Kilkanaście minut później, w scenicznym, ciemnym makijażu i w zwykłej sukience o barwie pomarańczy przeciskała się przez wąskie uliczki, lawirując między ludźmi, czasem torując sobie drogę wśród mężczyzn delikatnym dotykiem drobnych dłoni. Czując go na plecach, barkach czy przedramionach, panicze, zwykli mieszczanie i biedacy odwracali się niezwłocznie, jednak ledwie zdążyli ją zauważyć, ona już przemykała dalej, obdarzając ich tylko przelotnym spojrzeniem. Nie odwracała się na nawoływania, gwizdy czy inne manifestacje zainteresowania jej osobą.
Była zmęczona, przytłoczona życiem, zła. Marzyła tylko o tym, by jak najprędzej znaleźć się w ciepłym pokoiku, właściwie klitce, którą wynajmowała u zaprzyjaźnionego gospodarza.
Nie poddawała się karnawałowemu nastrojowi, który opanował całe miasto. Wszędzie wisiały oświetlone dekoracje oraz stoiska z drobnymi pamiątkami, nieprzydatnymi, lecz ślicznymi przedmiotami. Trupy tancerzy, połykacze ognia, kuglarze, tajemniczy wróżbici i inni zabawiacze tłumu ustawiali się na wykładanych kamienną kostką placykach. Niektórzy z bawiących się ludzi mieli na sobie maski, zasłaniające im pół twarzy, kapelusze z piórkami, skrywające je w cieniu, wymyślne stroje, zwiewne szaty. Mężczyźni wypolerowali swoje szable i rapiery, eksponując je teraz lub skrywając pod eleganckimi płaszczami. Wszędzie słychać było muzykę, śmiech i podekscytowane rozmowy.
W pewnym momencie poczuła, że ktoś łapie ją za rękę. Odwróciła się na pięcie, gotowa stawić czoła przeciwnikowi, kimkolwiek by nie był i zatrzymała się. Gdy jej spojrzenie napotkało jego, w jednej sekundzie zrozumiała, że jest stracona. Nie mogła się poruszyć, nie mogła nic powiedzieć, nie mogła odwrócić wzroku. Jak w obliczu śmiertelnie jadowitego węża. Nawet wtedy, gdy skłonił się nisko i szarmancko pocałował wierzch jej dłoni. Czuła, jak chłodny błękit jego oczu przenika ją za wskroś, zupełnie jakby zaglądał wprost w jej duszę, czytając z niej jak z otwartej, poplamionej księgi. Jakby mimo to ją akceptował, taką poniżaną i brudną.
Był arogancki i przeraźliwie pewny siebie. Wzbudzał w niej strach, niechęć i jednocześnie ją pociągał. Był uroczy, uwodzicielski i wręcz niemożliwe przystojny. Sprawiał, że czuła się wyjątkowa. Beztroska, wolna, jakby nie musiała z taką desperacją walczyć o swoje marzenia. Jego uśmiech był zapowiedzią czegoś niebezpiecznego, lecz jednocześnie ekscytującego i niezapomnianego.
Nie potrafiła oprzeć się dreszczykowi emocji, który przenikał całe jej ciało. Puls przyspieszył gwałtownie; gorąco, które nagle odczuła, zabarwiło jej policzki na różowo. Lecz wciąż resztka samokontroli i rozsądku ją wstrzymywała od przekroczenia krawędzi i rzucenia się w przepaść.
Aż do momentu, gdy wyciągnął do niej rękę, zapraszając do tańca.
Ciąg dalszy stanowił karuzelę doznań, emocji, barw i dźwięków. Tańczyli, jakby tylko tym zajmowali się przez całe życie. Ona była zwiewna jak zefir; on był stanowczy, wręcz zaborczy. Patrzył na nią i tylko na nią. Wydobywał z niej to, co najbardziej kobiece, zmysłowe, szalone i radosne. Jej serce było jak motyl, uwięziony w dłoniach. Drżące, miotające się w potrzasku, chcące się wyrwać ku wolności. Jej skóra była rozpalona, wilgotna, wrażliwa na każdy dotyk jego palców, szorstkich dłoni, twardego ciała. Jej nozdrza wypełniał zapach perfum, męskiego potu i tytoniu.
Dali się ponieść szaleństwu, na przemian tańcząc i robiąc krótkie przerwy, by złapać oddech i raczyć się błyszczącą w świetle kaganków, niezbyt dobrze schłodzoną whiskey na którejś z ławek na uboczu. Nie lubiła tego trunku. Aż do tej nocy. Potem znów wirowali. Przyłączyli się do kakofonii śmiechu, rozgorączkowanych szeptów i podekscytowanych okrzyków. Radość i budzące się pożądanie zmieszały się ze sobą, stały się jednością. Z każdą chwilą łamali kolejne reguły, jakie istniały między ludźmi, którzy widzą się po raz pierwszy. Byli coraz odważniejsi, coraz bardziej natarczywi. I wydawało im się to coraz bardziej właściwe.
Wszystko splatało się ze sobą. Nie potrafiła powiedzieć, co i kiedy się działo, ile czasu słuchali, a ile przetańczyli. Pamiętała, że przy jednym z odchyleń, gdy wygięła plecy w łuk i odrzuciła głowę w tył, poczuła jego usta na swoim obojczyku. Gdy się wyprostowała, jego zaciśnięta w pięść dłoń była już w jej włosach, a jego wargi odszukały jej. Pamięta, jak kurczowo trzymała się jego silnego przedramienia i karku. Pamiętała, jak biegli przez ciasne uliczki, trzymając się za ręce i chichocząc jakby mieli po „naście" lat. Obijali się o mury, przy których przypominali sobie swoje ciała, za którymi już zdążyli zatęsknić. Pamiętała, jak wyznaczali drogę swojej namiętności już od progu mieszkania, szarpiąc za materiały stojące na przeszkodzie im niecierpliwym dłoniom. Stali się uosobieniem pożądania i tęsknoty. Ona rozpaczliwie tęskniła za akceptacją, namiastką miłości, poczuciem, że jest dla kogoś ważna. Choćby przez maleńką chwilę. Nie wiedziała, czego on szukał. Pamiętała karmazynowy kolor pościeli i migoczący, przygaszony blask pojedynczej świecy, grający na jego poruszających się harmonijnie mięśniach. Jego cudowny zapach i siłę; jak smakowały jego usta i skóra; jakie w dotyku były jego kręcone, ciemne włosy. Co działo się z jej ciałem, gdy czuła jego jednodniowy zarost na piersiach i brzuchu, gdy pocałunkami czcił jej ciało. Pamiętała, że po raz pierwszy poczuła się tak szczęśliwa. Paradoksalnie szczęśliwa. Ponieważ nie wierzyła, że ujrzy go ponownie.
Życie już dawno temu pozbawiło ją naiwności.

***

Rudy kocur miauknął głośno, domagając się pieszczot. Nie lubił, gdy Pani nie zwracała na niego uwagi, zatopiona w myślach. Był jednak cierpliwy, wiedział, że wkrótce się doczeka.
Coroczny rytuał miał się ku końcowi. Staruszka odstawiła pełną szklankę na bok, wyciągnęła kościste palce i przysunęła do siebie małą srebrną pozytywkę. Tą samą, którą tak kurczowo ściskała w dłoniach, wzrokiem odprowadzając żaglowiec, którym następnego dnia odpływał.
Delikatna, tęskna melodia wypełniła wciąż pogrążoną w półmroku kuchnię. Kobieta z cieniem uśmiechu na wargach obserwowała, jak błyszcząca nimfa obracała się powoli w jednostajnym tańcu. Nimfa. Magiczna, fantastyczna istota, do której ją wtedy porównał, śmiejąc się serdecznie. Lekka, krucha... i urokliwie dzika. Tak ją postrzegał.
Pokręciła z niedowierzaniem głową. Minęło tyle lat, tyle nowych wspomnień nagromadziła, a jednak pamięć tej jednej nocy była jeszcze żywa... Dokładnie pamiętała każdy, nawet najmniejszy szczegół. Mimo, że nawet nie znała jego imienia i już nigdy się nie spotkali. Bo człowiek z łatwością zapamiętuje najpiękniejsze chwile swojego życia, nawet jeśli były bardzo krótkie.

MyśliStos (Opowiadania krótkie) ✔︎Where stories live. Discover now