Masywne, dębowe drzwi otworzyły się. Odgłos skrzypienia odbił się echem o całkiem duże pomieszczenie, pełne świec, ikon świętych i witraży. Tuż przed nim rozpościerał się masywny ołtarz, pełen złotych zdobień, figur dwunastu apostołów oraz krzyż, na którym Jezus Chrystus wykrwawiał się za zbawienie dusz grzeszników. Zapach palonego wosku pomieszanego z dymem prosto z kadzidła dochodziły do jego nozdrzy odurzając go wręcz. Nienawidził tego smrodu. Ale kto inny, jeśli nie o n mógł go zrozumieć?
Poczuł jak wzrok ciemnych oczu przenosi się na niego; ten wręcz automatycznie spojrzał na niego mając wrażenie, że wypalają w jego ciele dziurę z niesamowitą siłą. Od razu ogarnęło go przytłoczenie, niemoc. Nie mógł zrobić nic, jak tylko dać mu pozwolenie. Mógł przecież teraz zrobić z nim co chciał, prawda?
Chcę wrócić do domu.
- Dom? Czym jest dom?
Jego mocny, jednakże nadal pełen łagodności głos dobiegł do jego uszu i obezwładnił go. Poczuł, jak jego wnętrzności wręcz się skręcają, tak jakby panicznie próbowały się wydostać z więzienia, które stanowiło jego ciało.
- Gdzie jest to miejsce, które nazywasz domem, Hanbin?
Miał go w garści. Zwrócił się znów w kierunku ołtarza; siedział na tyle blisko, by móc dokładnie przyjrzeć się sylwetce męczennika, który postanowił wybawić go i setkę innych. Tylko po co?
Dopiero po chwili poczuł, że mógł w ogóle poruszyć ciałem. Zupełnie tak, jakby zdjęto z jego nerwów blokadę, a sam sobie znów przypomniał jak się chodzi. Niepewny krok zaprowadził go do starej ławki kościelnej, w której siedział drugi mężczyzna. Zauważył różaniec w jego ręku, zwracając uwagę na czarne koraliki, które jeden po drugim obracał w swoich palcach. Dlaczego chciał się tu znaleźć? Po co im był do tego Bóg? Przecież Chrystus był zwykłym żydowskim rabinem, który powinien przepaść w mroku dziejów. Ludzie byli naiwni. Przecież cały czas mu to powtarzał, prawda? Dlaczego więc się modlił?
- Dlaczego-..
- Chcę poczuć to, co oni wszyscy, kiedy wierzą w Jego zbawienną moc.
- Dlaczego akurat dziś?
- A czyż nie każdy w ostateczności szuka u Niego pocieszenia?
Zamilkł.
Nie chcę umierać. Chcę poczuć, że żyję.
Wtedy wstał, wrzucając różaniec do kieszeni swojej marynarki. Przeniósł wzrok na twarz mężczyzny obok, który nieustannie się mu przyglądał.
- Dla nas jest już za późno.
~*~
- Zachowaj resztki godności i okaż chociaż trochę szacunku.
- Wymagasz ode mnie szacunku, choć sam nie potrafisz mi go okazać?
Dwa głosy, prowadzący dyskusję były coraz cięższe. Przesycone klasyczną odmianą zawiści i pychy, którym w tej chwili nie można było odmówić. W tym wszystkim siedział Jinhwan, pokornie pozwalając trzymać swojemu partnerowi swoją dłoń w mocnym ucisku, który tylko wzmagał na sile z kolejnym słowem, które wypływało z jego ust. Rzeczywiście zgoda na wizytę Jiwona była błędem, za który teraz płacił srogą karę. Wiedział z opowieści Hanbina, że nigdy się nie dogadywali; mimo, że różniła ich niewielka różnica wieku. Młodszy z braci od zawsze traktowany był z wyższością przez starszego, który oczywiście czuł się od niego lepszy.
CZYTASZ
Orfeo ; binhwan.
Fanfiction"[...] i wrócić masz tą ściężką, z żyjącą Eurydyką." Niedokończone, nie dokończę nigdy. // pierwszy (i pewnie ostatni, bo będzie 2/10) binhwan mojego autorstwa. Ogólnie będzie woda z mózgu. Ostrzegam, nic nie jest powiedziane wprost; dużo symboli, a...