Rozdział 1

34 7 3
                                    

Kolejny przypadkowy przedmiot uderzył o powierzchnie ściany. Rozległ się dźwięk rozbitego szkła. Podeszłam do okna i oparłam podbródek o ręce. Przed sobą miałam niekończący się rząd identycznych domów. Nie wolno nam się wyróżniać. Mamy być tacy sami. Podniosłam głowę, zarzuciłam ciemnobrązowy płaszcz na ramiona i wyszłam z budynku. Przeszłam przez ''dzielnice sierot'' i ruszyłam w stronę oszklonego wieżowca. Tam miała się odbyć najważniejsza uroczystość mojego życia. Tam mieli zdecydować kim będę.

- Patrzcie oferma idzie! - krzyknął jakiś niebieskooki chłopak.

- Ej, niedorajdo, żebyś przypadkiem nie poślizgnęła się na tym swoim ''płaszczyku''. - zawołała jakaś blondynka.

Omijałam te złośliwe spojrzenia. Po 17 latach zdążyłam się do nich przyzwyczaić. Tak nas traktowali, a ja miałam się temu podporządkować. Czasami mieli racje. Kto? Ci normalni. To znaczy, że ja jestem nienormalna? No w sumie... Nie mam rodziny, mieszkam w jednej wielkiej dziurze. Na jedno wychodzi. Przynajmniej nie jestem bez przydziału. Na razie. Zatrzymałam się przed okrągłym budynkiem. Ludzie nazywali go ''drapaczem chmur''. Rzeczywiście był o wiele większy niż mi się wydawało. Ostatni raz byłam tu, gdy przydzielali mi rodziców. I nie wiele pamiętam, bo miałam wtedy zaledwie cztery lata. Lekko pchnęłam szklane drzwi, które automatycznie się otworzyły. Postawiłam krok i weszłam do budynku. Zawahałam się. Serce zaczęło mi szybciej bić. Skakało jak szalone.

- Czy ja się denerwuje? Nie. To nie możliwe. Raz.. Dwa... Trzy... Uspokój się. Wyglądaj na opanowaną. Pogorszysz tylko sytuacje. - skarciłam się w myślach.

Postawiłam drugi krok. Tym razem pewniejszy. Zamknęłam oczy i ruszyłam przed siebie. Poczułam zapach lawendy. Wyobraziłam sobie pola tych kwiatów. Otworzyłam oczy. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam było ogromne. Ściany pokrywała czerwona wręcz krwista farba, idealnie kontrastująca z białymi panelami na podłodze. Przed sobą zauważyłam szary szyld z napisem ,,REJESTRACJA'' podeszłam do niego i posłusznie stanęłam w kolejce.

Nagle drzwi sali gwałtownie się otworzyły. Do pomieszczenia weszli dwoje ochroniarzy niosących niebieskooką blondynkę. Pierwsza myśl, która mi wtedy przyszła do głowy? Janet Lee. Śliczna, wredna i sztuczna lalka. Tylko tak można ją opisać. Uważa, że jest najważniejsza, bo jest córką jakiejś modelki. Bezsensu. Ochroniarze wypuścili ją z rąk, a ona wkroczyła na sam początek kolejki, czyli centralnie przede mnie.

- Przepraszam, czy wiesz, że ja tu stałam? - zapytałam grzecznie.

- Coś mówiłaś? - jej usta ułożyły się w ten denerwujący złośliwy uśmieszek.

- Tak. Czy wiesz, że ja tu sta...

- A czy Ty wiesz kim ja jestem? - przerwała mi w połowie zdania.

- Tak.

- To po co zadajesz głupie pytania Ty kretynko? W ogóle to kim Ty jesteś, że masz czelność się do mnie odzywać? Jesteś sierotą. Twoi rodzice zostali wywaleni z tego systemu. Są bez przydziału. Jesteś nikim. Rozumiesz? Nikim! Nie masz niczego! Nie masz nikogo!

Łzy cisnęły mi się do oczu. Nie mogę teraz płakać! Nie tu! Zamrugała pospiesznie oczami i skrzyżowałam ręce.

- Może i nie mam niczego, ani nikogo. Może i jestem nikim. Ale przynajmniej nie jestem taką pustą, wypchaną i sztuczną lalą jak Ty. Ja przynajmniej nie uważam się za jakąś lepszą od innych tylko ze względu na moich rodziców. Skąd wiesz jaki dostaniesz przydział? Może będziesz sprzątała ulice? Skąd wiesz jaki ja dostane przydział? Może to ja będę sławną modelką? Skąd to możesz wiedzieć? Przepowiadasz przyszłość? Może Twoja mamusia Ci to zapewniła puszczając się na lewo lub przekupując kasą? Skąd masz pewność, że kimś będziesz? Możesz być równie tak jak ja nikim. Nikim rozumiesz?!? Możesz nikogo, ani niczego nie mieć. Możesz mieszkać w ''dzielnicy sierot'', chodzić w potarganych ciuchach, wyjść za jakiegoś pijaka i pracować całymi dniami. Poznać prawdziwe życie. Skąd to możesz wiedzieć? - wyrzuciłam z siebie.

Patrzyłam na tę jej twarz i zabijałam ją wzrokiem jeszcze przez dłuższy czas. Następnie postanowiłam działać. Udając, że chce podejść do okienka musnęłam jej twarz włosami. Nie za mocno. Nie za lekko. To wystarczyło by ją wkurzyć. Pstryknęła palcami i błyskawicznie podeszło do niej tych samych dwóch ochroniarzy, którzy ją wnieśli. Szepnęła im coś do ucha, zalotnie puszczając jednemu z nich oko, a oni ruszyli w moją stronę. Jeden z nich złapał moje ręce i trzymał je z tyłu, a drugi przytrzymał mi twarz. Janet zrobiła krok do przodu i z całej siły uderzyła mnie w policzek.

- Masz nauczkę Ty ofermo!

Dwaj mężczyźni wynieśli mnie tylnymi drzwiami i rzucili na grupę ludzi bez przydziału. Poczułam powierzchnie asfaltu. Podniosłam do góry głowę. Świetnie! Krwawiący nos, jeszcze bardziej potargane ubrania i podbite oko... Nie licząc wielu zadrapań i siniaków na ciele. Wstałam ruszyłam do mojego sekretnego miejsca. Uwielbiałam tam przesiadywać. Uwielbiałam tam marzyć. Uwielbiałam tam leżeć. Po prostu uwielbiałam tam robić wszystko. Rozejrzałam się czy nikt mnie nie widzi. Na szczęście akurat ulica była pusta. Powoli zaczęłam wspinać się po drzewie. Gdy doszłam na górę, chwyciłam się linki i zjechałam po niej w dół jak po rurze.

Siedział tam. Myślał. Zrobiłam dwa kroki w jego stronę i usiadłam na ławce obok.

- Cześć Just!

- Cześć Miona!

- Co robisz?

Zaśmialiśmy się.

- Nic, a Ty?

- Też nic.

Wybuchnął śmiechem.

- Ej, śmiech jest zaraźliwy! Zamknij się, bo jak nie... - przerwałam, bo moje usta zaczęły szalony taniec.

Siedzieliśmy tak porwani w krainę beztroskości przez dłuższy czas. Nagle opanowaliśmy się. Niestety po chwili któreś z nas znowu się zaśmiało. Trwalibyśmy tak w nieskończoność, gdyby nie jedno małe dotknięcie dłoni. Trwało ono chwile. A jednak coś we mnie złamało. We wnętrzu poczułam ciepło. Dosłownie. To uczucie było niesamowite. Czułam jakby... Szczęście, a jednocześnie smutek. Podekscytowanie, ale również nieporuszenie. Złość i coś zupełnie przeciwstawnego, czego nie można do końca opisać.

- Czujesz to?

- Nie wolno nam tego czuć.

- Dlaczego?

- Przepisy zabraniają.

- A od kiedy my ich przestrzegamy? Zawsze byliśmy niezależni. A teraz co? Zmieniłeś się? Dorosłeś?

- Z tego nic nie będzie.

Wstał i zaczął spacerować po ogrodzie.

- Skąd wiesz?

- A Ceremonia Wyboru? Wszystko będziesz miała wybrane! Męża, prace, dzieci, dom. Pomyśl. Skąd wiesz, że wybiorą nas? Skąd wiesz, że będziemy razem?

- Nie wiem tego. Ale... ja... nie wiem... - czułam napływającą złość.

- To nie takie łatwe. Pytałaś czy dorosłem. Ja nie dorosłem. Ja poznałem świat, zaakceptowałem go i się przystosowałem. Pogodziłem się z losem. Ty nigdy tego nie potrafiłaś. Zawsze chciałaś osiągnąć więcej.

- O czym Ty mówisz? Co się z Tobą dzieję?!?

- Ciii... Uspokój się... Nic z tego nie będzie.

Odszedł.

WYBRANEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz