Epilog

420 27 2
                                    

Westchnęłam przeciągle. Jeszcze nie było jej w domu, a było już po dwudziestej drugiej. Doprawdy, co ona sobie wyobrażała? Pewnie znów włóczy się z tymi swoimi koleżankami. Dzwoniłam już raz, więc nie powtórzyłam tego. Nie chciałam wychodzić na histeryczkę. Mimo tego niespokojnie przewracałam się w łóżku i co parę minut podnosiłam się, by zerknąć na zegar, który stał na szafeczce nocnej. Tritannus chrapał obok mnie. Miałam ochotę wbić mu moje długie ciemnoniebieskie paznokcie w plecy, ale dałam sobie spokój. Zawsze byłam tą, co się denerwuje. Jakbym go teraz obudziła, zaczął, by mi znowu gadać, że niepotrzebnie się martwię o wszystko tak bardzo. Jednak miała wrócić już godzinę temu, a nie mogłam nawet wyczuć jej aury magicznej. Przypomniała ona aurę jej brata, ale była wyraźniejsza. Także skoro jej jeszcze nie zauważyłam, w gąszczu innych, znaczyło, że jest przynajmniej parę kilometrów od domu. Dobra. Nie wytrzymałabym dłużej, w tej ciszy przerywanej kolejnymi chrapnięciami mojego męża.  Wstałam na nogi i poszłam do kuchni. Tam zrobiłam sobie mrożoną kawę, którą zaczęłam miarowo popijać. Już niedługo będzie lato. Pewnie dlatego tak bardzo nie chce jej się wracać do domu. Pomyśleć, że parę lat temu ze mną było podobnie. Potem nastąpiły pamiętne wakacje, gdy znów zeszłam się z Tritkiem. Zaczął się nowy etap mojego życia. To mieszkanie kiedyś należało do pewnej staruszki. Z chęcią nam je sprzedała. Chyba przeprowadziła się do córki, czy coś takiego. Nigdy bym nie pomyślała, że zniżę się do poziomu ludzi. Jednak tak nalegał... Nie mogłam się nie zgodzić. Co chwila mi truł, że chce żyć na Ziemi. Wybrał akurat La Pardo. Twierdził, że tu spełniło się nasze przeznaczenie... W końcu się zgodziłam. Potem wystarczyło, by odłożył pieniądze, bo nie chciał się zgodzić na to, żebym je ukradła z któregoś banku. Trwało to trochę, ale w końcu zdobyliśmy swoje cztery kąty. Wciąż jej nie było, ech. Czasami żałowałam, że na tak dużo jej pozwalałam w dzieciństwie. Pewnie za bardzo ją rozpieściłam, skoro przekroczyła nasz umówiony czas z godzinę temu. Poprawiłam spadający na moje czoło kosmyk. Przydałoby się związać włosy, ale z drugiej strony to dużo kłopotu, a zaraz może wrócić i znów położę się do łóżka. Z rana mieliśmy jechać razem na ryby. Były one przysmakiem męskiej części mojej rodziny. Sama za nimi nie przepadałam. Przypomniało mi się, że miałam napisać do Darcy i Stormy. Nie powiedziałam godziny spotkania w przystani. Wyjęłam telefon z torebki, wiszącej na wieszaku. Szybko wysłałam informację, że zbieramy się o siódmej. Wcześniej żadna z nich by nie wstała. Nawet Stormy, która pracowała czasami o tej godzinie w tygodniu. Jednak co innego, jeżeli szło o weekend. Gdy miałam już odkładać telefon przyszła nowa wiadomość. To Irina raczyła mi napisać, że będzie za pół godziny i żebym się nie martwiła. Rzeczywiście w oddali zdawało mi się, że czuję jej aurę. Jednak i tak byłam na nią wściekła. To nie pierwszy raz, gdy robiła coś takiego i zapewne nie ostatni. W porównaniu z nią Tristan był aniołem. Jednak on za to naprzykrzał mi się w domu. Och, te dzieciaki. Miałam ich dość, a z drugiej strony dawali mi nieraz poczucie szczęścia. Ponad szesnaście lat temu dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Było to niedługo po tym, jak pobrałam się z Tritannusem. Mój mąż był oczywiście bardzo szczęśliwy i trzeba mu przyznać, że opiekował się mną podczas obu ciąż.Nigdy nie pomyślałabym, że będę mieć dziecko. Tak jak moja odwieczna rywalka, której najstarsze dziecko było już pełnoletnie. Drugie zaś skończyło niedawno osiem lat. Syn i córka. Naprawdę słodkie dzieci, aż się niedobrze robiło. Szczególnie mała, o imieniu Vanessa. Włosy miała jasne jak słońce, a oczy niebieskie, niczym bezchmurne niebo. Jej starszy brat był o nią zazdrosny, co widziałam, jak pojechałam z moim mężem na Domino, na jej któreś tam urodziny. Z niego to był rudzielec, o brązowych oczach. Nadali mu na imię Mike, a raczej ona go tak nazwała. Chciała uczcić swoich przybranych rodziców z tego, co pamiętam. Tak czy inaczej, oboje potomkowie rudzielca byli przesadnie śliczni. Córka była pełna życia i podobno już zdążyła opanować podstawy magii wody. Jej mama musiała zrobić dobrą minę do złej gry, jak usłyszała, że jej córka urodziła się z darem podobnym do tego, co ma jej ciotka. Syn przez krótki czas szkolił się na maga, ale w końcu zrezygnował i poświęcił się w zupełności różnym sztukom walki. Tak, więc niepocieszona królowa Heraklionu martwiła się, kto przejmie po niej pieczę nad Smoczym Płomieniem. No i okazało się, że odpowiednie predyspozycje wykazała jej siostrzenica - Manon. Córka Daphne i Thorena szkoliła się, więc od jakiegoś czasu pod czujnym okiem niebieskookiej irytującej kobietki. Nie zazdrościłam jej. Do tego doszło, że mój siostrzeniec zakochał się w Manon. Takie dziecięce zauroczenie nie wróżyło za dobrze. Jeszcze w przyszłości zechce, by się zmieniło może to w coś poważnego... Po moim trupie! Ciocia Icy nie pozwoli, by Reagan ożenił się z jakąś smoczą czarodziejką. Miałam nadzieję, że Stormy wesprze mnie w tej kwestii i chłopczykowi się odwidzi ta brązowowłosa mała trzpiotka. Ona traktowała to bardzo pobłażliwie. Dopiłam resztkę kawy i odłożyłam kubek na stolik. Tymczasem wskazówki przesuwały się, a mojej drogiej córuni wciąż nie było. Normalnie kark jej kiedyś ukręcę. Jak długo się wraca do domu? Wyczułam, że jest już bliżej mieszkania, ale wciąż jeszcze zostało jej trochę do przejścia. Tymczasem poszłam sprawdzić, co z Tristanem. Ostatnio co chwila chorował. Najwidoczniej tak, jak mi nie służyło mu ocieplenie się klimatu. Mam nadzieję, że jednak jutro będzie mógł być z nami na wycieczce. Lubił w końcu wędkować. Ja nigdy nie miałam do tego cierpliwości. Jego głowa pokryta była burzą białych włosków. Wzorem ojca wiązał je. Tylko że on wolał pozostawiać je w luźnej kitce. Gdyby tylko nie miał zamkniętych oczu, mogłabym podziwiać ich kolor przypominający mi słońce. W rzeczywistości jednak jeszcze bardziej przypominał ojca. Nie tylko z powodu jego cery pokrytej fioletowymi znamionami, ale charakteru. Mimo tego byłam z niego bardzo dumna. Na razie nie wykazywał żadnych magicznych predyspozycji, ale dobrze sobie radził zarówno z przedmiotami wymagającymi użycia siły, jak i umysłu. Pozostawiłam go na te parę pierwszych lat do ziemskiej szkoły. Potem mogę załatwić mu miejsce w, chociażby Zaltorze. Mieli tam internat, także fakt zamieszkania przez nas na Ziemii nie byłby żadnym problemem. Irina miała rozpocząć swój pierwszy rok w Chmurnej Wieży zaraz po tych wakacjach. Ekscytowała się niesamowicie, bo wreszcie wyrwałaby się z domu i mogłaby bez żadnych problemów używać swoich mocy. Martwiłam się tylko, czy nie będzie za bardzo tęsknić za ziemskimi koleżankami. Ech... Da sobie jakoś radę. Ja miałam na szczęście siostry. Pozostawała jeszcze kwestia nauczycieli... Z pewnością patrzeliby na nią jak na moją córkę. Miałam nadzieję, że z tego powodu nie będzie miała większych problemów. Mimo wszystko pragnę żeby inaczej zaczęła niż ja. Nie chciałam tego, by zeszła na złą drogę. W ten sposób nie stałaby się nigdy szczęśliwa. Zostało nie tak dużo czasu, na to żebym ją o tym uświadomiła. Jeżeli zaś tego nie zrozumie... Była coraz bliżej. Jej aurę widziałam już jak na dłoni. "Z pewnością będzie wielką czarownicą" myślałam sobie podczas zmywania naczyń stojących w zlewozmywaku. Musiałam jakoś zająć ręce. No i nie wyglądać na taką, co się przejmuje tym, że jej córka jeszcze nie wróciła do domu. Za niedługi czas w tym domu miała nas być jedna osoba mniej. Tak naprawdę nie mogłam pogodzić się z tym, że będę tęsknić za moją niesforną małą czarownicą, która jednak skończyła już kilkanaście lat. Nie chciałam przyznać się do posiadania tak wielkich uczuć w stosunku do moich bliskich. Nie chciałam jednak też być dla niej taka, jaka była dla mnie moja matka. Czarodziejka ognia nigdy niemająca czasu na mnie. Nie akceptująca żadnej z moich decyzji. Nie mogłam się zmusić do tego, by ją odszukać nawet, teraz gdy już nie byłam "zła". Ona też najwidoczniej nie chciała ze mną ponownego spotkania. Ojca widziałam kilkanaście lat temu. Odważyłam się zaprosić go na imprezę urodzinową Iriny. Przyszedł. Pobłogosławił małą, wręczył jej prezent i pożegnał się z nami. Nie próbował kontaktować się z nami później. Nigdy nie należał do osób emocjonalnych. Chłodny generał, jakich wielu na Whisperii. Nie próbowałam drugi raz. Jednak prezent od niego dumnie stał na półce mojej pociechy. Był to atlas. Zawsze był zbyt praktyczny. Jednak jeszcze nieumiejąca czytać i pisać dziewczynka ucieszyła się strasznie z niego. Kazała mi odczytywać pokazywane przez nią małym paluszkiem lokalizacje. Planowała dalekie podróże. Wiem, że niedawno wysłała list do swojego dziadka. Nie zauważyła tego, że przeczytałam adres. Próbowała zrobić z tego tajemnicę, ale no cóż, nie wyszło. W końcu jednak nie zapytałam ją o treść tej wiadomości. Pozostało mi mieć nadzieję, że kiedyś mi to wyzna. Pukanie do drzwi oderwało mnie od rozmyśleń. Poczekałam jeszcze chwilę. Odłożyłam umyty talerz i podeszłam do wejścia domu. Wyjrzałam przez wizjer. Na zewnątrz stała moja zagubiona dziecinka. Przekręciłam zamek i wpuściłam ją do środka. Zdjęła buty i kurtkę mrucząc powitanie. Nałożyła pantofle i rzuciła:

Serce skute lodem (Winx)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz