Jak codziennie w poniedziałek w pracy byłam od 8 do 14:30 tak było także w środę, we wtorek, czwartek i piątek miałam zmianę od 15 do 19.
Uśmiechnęłam się do starszego mężczyzny i podałam mu zamówienie biorąc od niego należną kwotę i chowając ją do kasy.
- Cześć Rose. - spojrzałam ze zdziwieniem na Dylana. Powinien w pracy być o 15.
- Cześć Dyl. Nie powinieneś być o 15? Tak ci śpieszno do pracy? - zaśmiałam się.
- Jest za dziesięć trzecia. - spojrzałam na niego ogromnymi oczami i szybko zdjęłam fartuch, założyłam kurtkę i pobiegłam do wyjścia. Powinnam już być po Jake'a, pewnie jest przestraszony, nigdy się nie spóźniałam, a przedszkole zamykają już za 10 minut! Nie ma szans, nie wyrobię się. Przebiegłam przez pasy nawet nie patrząc na drogę, co było ogromnym błędem, ponieważ ktoś w samochodzie zaczął trąbić i zatrzymał się, a po chwili wyszedł.
- Życie ci nie miłe?! To żuć się z mostu, a nie jeszcze mnie kurwa będziesz do pierdla wpychać! - odwróciłam się gwałtownie. O Boże ja znam ten głos. Doskonale go znam.
- Louis? - mój brat stał zaledwie kilka metrów ode mnie.
- Rose to naprawdę ty? - podszedł do mnie i dopiero zrozumiałam całą sytuację, wybudziłam się tak jakby z transu.
- Spieszę się. Nie mogę teraz rozmawiać. - odwróciłam się i chciałam odejść, ale on mnie złapał za nadgarstek.
- Nie widziałem cię 6 lat, Rose. Nie pozwolę ci teraz odejść. - poczułam napływające do oczu łzy.
- Jakoś nigdy cię to nie interesowało. Nie interesowałam cię przez tyle co się teraz zmieniło? - warknęłam. - Powiedziałam, że się spieszę. Muszę odebrać Jake'a. - wyszarpałam swój nadgarstek z jego ogromnej dłoni.
- Kto to Jake? - ah no tak. Zapomniałam, że on widział tylko kilka razy Jake'a i to jeszcze wtedy gdy on się urodził.
- Nasz młodszy brat. Muszę go odebrać z przedszkola. - powtórzyłam już pomału wychodząc z równowagi.
- Zawiozę cię, tylko powiedz gdzie. - wiedziałam, że się spóźnię gdy będę szła na piechotę, więc się zgodziłam, niechętnie, ale zgodziłam.
Wsiadłam do ogromnego samochodu. Był bardzo elegancki, dopiero teraz przyjrzałam się Louis'owi. Był ubrany w czarny garnitur, pewnie był droższy niż moje mieszkanie. O wiele bardziej wydoroślał odkąt widziałam go ostatnim razem. Podałam mu adres i pojechaliśmy pod budynek. Wybiegłam szybko z samochodu i pobiegłam do środka. Jake stał w szatni i płakał, a opiekunka próbowała go uspokoić, ale jak widać nie wychodziło jej to. Od razu przytuliłam chłopca i wzięłam na ręce, odebrałam od starszej kobiety plecaczek z misiem, Jake'owi ubrałam buty oraz kurtkę i czapkę, po czym wyszliśmy z budynku. Byłam bardzo zdziwiona widząc przede mną Louis'a, byłam pewna, że odjechał. Wzięłam chłopczyka na ręce, ponieważ widziałam jaki był zmęczony. Nie był ciężki, był lekki i bardzo niski jak na swój wiek, ja z resztą też, no i Louis też do wysokich nie należał. To już rodzinne u nas. Tak trochę jak Irlandczycy, to dziwne, że jesteśmy Brtyjczykami.
- Może odwieźć was do domu? - zapytał podchodząc do mnie.
- Nie, nie trzeba. Damy sobię radę. - wyminełam go, ale on ponownie złapał mnie za nadgarstek, musiałam postawić Jake'a na betonowym chodniku, aby nie spadł.
- Ja naprawdę nalegam. Musimy wyjaśnić sobie parę spraw. - zgodziłam się i podeszliśmy do samochodu, po chwili zapięłam pasy Jake'owi, który usiadł z tyłu, a ja na miejscu pasażera.
- Will Street 17. - powiedziałam i pojechaliśmy. Nie jechaliśmy długo w końcu to tylko trzy ulice dalej. Wysiadłam biorąc Jake'a, otworzyłam duże drzwi, które prowadziły na klatkę schodową, mieszkam na pierwszym piętrze, więc nie było długiej drogi po schodach. Otworzyłam drewniane drzwi, zdjęłam kurtkę i buty, Jake'owi także pomogłam ściągnąć te zbędne ubrania.
- Napijesz się czegoś? - zapytałam z grzeczności.
- Nie dziękuję. - rozglądał się po małym salonie, który był połączony z kuchnią. Salon służył także jako moja sypialnia, mamy tylko jeden pokój, więc nie chciałam aby Jake czuł się inny według swoich rówieśników, więc zrobiłam mu tam pokoik, mamy także małą łazienkę i to by było na tyle, no i oczywiście mały korytarzyk. Mamy małe mieszkanie, ale na razie nam wystarcza.
- Rose popatrz co narysowałem! Pani powiedziała, że to najładniejszy rysunek w przedszkolu i dostałem kolorowankę! - chłopczyk podbiegł do mnie pokazując mi rysunek, który przedstawiał mnie i jego trzymających się za ręce.
- Piękny. Powiesimy go tutaj. A teraz idź po kretki i zacznij kolorować, ja ci pomogę jak zrobię obiad, dobrze? - zapytałam biorąc dwa magnesy przypiełam obrazek do lodówki.
- Dobrze! - usiadł w salonie i zaczął kolorować. Umyłam ręce i zaczęłam robić zupę warzywną.
- Dlaczego nie mieszkacie z ojcem? Tam mieliście o wiele lepsze warunki, większy dom. I w ogóle to dlaczego wychowujesz ty Jake'a, a nie ojciec ? Nic nie rozumiem. - Louis usiadł przy czteroosobowym stole.
- Nie chcę o tym rozmawiać. - to oczywiście, że jest to dla mnie trudny temat.
- Oh powiedz mi! Jestem twoim bratem. - zaczął się denerwować i przy okazji mnie także.
- Ciekawe gdzie byłeś przez te 6 lat kiedy cię najbardziej potrzebowałam.
_______________________________
Do zobaczenia :)
CZYTASZ
Rich and poor. ll N.H ll
FanfictionOna - spokojna, dwudziestoletnia, biedna dziewczyna, która musi poradzić sobie z dużo młodszym bratem żyjąc z jednego miesiąca do drugiego. On - bardzo bogaty biznesmen, który cały czas obraca się wokół bogatych ludzi, nigdy nie brakowało mu pienię...