Anioł Stróż

408 13 8
                                    

  Dookoła roztaczał się gęsty, ciemny las. Słońce schowało się za granatowymi chmurami. Wszędzie było ciemno. Drzewa uginały się jak trzcina na wietrze, rzucając długie, poszarpane cienie. Zupełnie jakby zbierało się na burzę, nie było jednak słychać grzmotów. Właściwie w ogóle nie było nic słychać.

Cisza, która rozciągała się wokół była przygnębiająca, tajemnicza i sprawiała, że czuła się jeszcze bardziej samotna i odsłonięta w tym lesie. Z przerażeniem na twarzy wciąż błądziła po lesie jak po jakimś labiryncie, z którego nie mogła znaleźć wyjścia. Co chwila potykała się o wystające korzenie drzew i kuła się o jeżyny. Nie było tu mchu, tylko właśnie te jeżyny. Wielkie, rozłożyste, zasłaniały ściółkę w całym lesie. Ich pędy zdawały się poruszać, ciągle się rozrastając, delikatnie przy tym falując jak macki ośmiornicy. Bała się ich. Bała się tej aury strachu panującej w lesie. Bała się, bo nie wiedziała co z nią będzie.

Czuła się wyczerpana. Do tej pory stawała się być silna. Zawsze taka była. Miała nadzieję, że uda się jej stąd wyjść. Ale sytuacja stawała się coraz bardziej beznadziejna. Zielone oczy, pełne strachu zalały się łzami. Wiatr splątał długie, lekko faliste brązowe włosy. Zawsze nienagannie uczesane, gęste, lśniące i miękkie w dotyku, teraz były potargane i zwichrzone przez wiatr. Usta, pełne, zawsze zaróżowione o kształcie o jakim marzyła niejedna dziewczyna, teraz wykrzywione w grymasie powtarzały "Boże, Boże, gdzie jestem?" Cienki, bawełniany półgolfik w czerwonym kolorze - jej ulubionym - pobrudził się i podarł w kilku miejscach, to samo spodnie.

Kolejny podmuch wiatru. Skuliła się tylko z zimna. "To koniec..." - Pomyślała. - "Stąd nie ma wyjścia..." - Zamknęła oczy, szepcząc coraz ciszej. Po okrągłej twarzy pociekły jej łzy. Szepnęła jeszcze tylko "Boże, pomóż mi..." i opuściwszy bezradnie ręce wzdłuż ciała czekała jakby na jakiś znak.

Wtem, powiał wiatr. Ale jakoś tak inaczej niż do tej pory. Był taki delikatny i ciepły. Leciutko zakołysał drzewami sprawiając, że rozległa się melodyjna muzyka liści i igliwia pachnących sosen. Oprócz ciepła na twarzy poczuła coś jeszcze. Słodki, świeży zapach. Zapach lasu, ale taki, jaki powinien być zapach lasu. Dziwne. Do tej pory czuła jedynie zgniłe liście i igliwie. Z ciekawością i ze strachem otworzyła oczy.

"To niemożliwe" - szepnęła. Rzeczywiście, to było niemożliwe. Nie była już w starym, ciemnym lesie, ale w jasnym, soczyście zielonym małym i pagórkowatym lesie. Było tu tyle odcieni zieleni! Na ziemi wszędzie dookoła rósł mech. Był mięciutki i wyglądał jak wielki dywan w samym środku lasu. Pomiędzy smukłymi drzewami widać było przebijające się promienie słońca. W snopach światła można było dostrzec małe, latające owady, a spoglądając w górę - piękne, błękitne niebo. Wszystko wokół jakby migotało milionem kolorowych, magicznych iskierek. To było piękne.

Stała oczarowana, rozglądając się dookoła i słuchając śpiewu ptaków, zastanawiając się jak to wszystko jest możliwe, gdzie się znajduje i co jeszcze się wydarzy. I wtedy Go zobaczyła.

Szedł powoli wąską ścieżką wśród paproci. Ubrany cały na biało uśmiechał się do niej. Ona, choć Go nie znała, odwzajemniła uśmiech i nie wiedzieć czemu poczuła się bezpiecznie. Czy powinna tak się czuć? Nie znała Go i nadal nie wiedziała gdzie jest. To jednak nie było ważne, wszystko inne straciło znaczenie. Był już tylko On i jego twarz. Był już na tyle blisko, że mogła Mu się lepiej przyjrzeć. Oczy miał zielone - tak jak ona - usta duże i miękkie. Pomyślała, że chciałaby sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest. W jego brązowych, lekko zmierzwionych włosach tańczyły promyki słońca.

I oto stał tuż przed nią. Wzrostem byli prawie równi, jednak On był nieco wyższy. Spodobał jej się. Nagle, choć patrzyła na niego tylko chwilę, polubiła jego ufną twarz, ubiór, sposób poruszania się, kształt ust kiedy się uśmiechał i te intensywnie wpatrujące się w nią szmaragdowe oczy. "On jest cudowny" - pomyślała. Przyglądała Mu się już tak dłuższą chwilę, a On robił to samo. Ciągle się w nią wpatrywał. Wpatrywał to jednak mało powiedziane, On ją przeszywał na wskroś, hipnotyzował, zniewalał, wchodził w głąb jej duszy. Serce zakłuło ją niespodziewanie, gdy o tym pomyślała. Te oczy... Były tak dobre i szlachetne, bił od nich taki spokój, że pomyślała iż to może być... Anioł. Nieznajomy uśmiechnął się, jakby usłyszał jej myśli. Miał taki cudowny uśmiech, który dodawał Jego twarzy jeszcze większej nieskazitelności. Znów poczuła szarpnięcie serca, jeszcze gwałtowniejsze od poprzedniego. Pomyślała, że nie chce, aby chłopak zniknął tak szybko, jak się pojawił. Wiedziała, że nie chce Go już opuszczać. Nie mogła na to pozwolić. Spojrzała ze strachem w Jego oczy na myśl, że coś takiego mogłoby się stać. Odruchowo zrobiła krok w Jego stronę. Chłopak zatroskany tym widokiem odruchowo wyciągnął dłoń w taki sposób, jakby chciał ją przytulić. Ona, tylko na myśl o tym, że mogłaby dotknąć Jego ręki poczuła tak gwałtowne uderzenie serca, że na jej twarzy pojawił się grymas, a ręka, którą już wyciągała w Jego stronę opadła bezwiednie w powietrzu. Zrobiło się jej gorąco, a twarz nieznajomego oraz drzewa wokół zawirowały. Osunęła się na ziemię, ale zanim zdążyła upaść On złapał ją w talii jedną ręką, a drugą trzymał ją za plecy.

Miała świadomość tego, co się wokół niej dzieje, ale nie mogła zapanować nad swoim ciałem. Głowę odchyliła do tyłu, nie mając sił, by trzymać ją w pionie. Ręce zwisały bezwładnie wzdłuż ciała, jak u marionetki. Nieznajomy trzymał ją jednak mocno i pewnie. Jego ramiona były takie silne i bezpieczne. Wtuliła się w nie ostatkiem sił, wdychając delikatny zapach Jego ciała. On, jednym, szybkim ruchem przerzucił sobie jej rękę przez szyję i wziął ją na ręce, by przenieść w miejsce wolne od paproci i położył na mchu nie wypuszczając z objęć.

Oparł ją plecami o swoją prawą nogę i odgarniając delikatnie włosy z jej twarzy powtarzał, by otworzyła oczy. Jego dotyk był jak jedwab, czuła Go na swojej twarzy. Starała się otworzyć oczy, bo ON tego chciał. W końcu udało jej się. Dziewczyna znów mogła patrzeć na swojego wybawcę, na swojego Anioła. Ciągle tam był. Uśmiechnęła się do Niego, a On zrobił to samo z wyraźną ulgą. Delikatnie musnął ją ustami w czoło, a potem wziął na ręce i powiedział "Zabiorę cię stąd." - "Dobrze, ale kiedy stąd wyjdziemy, zostaniemy razem na zawsze." -"Po to cię odnalazłem." - Odpowiedział z uśmiechem.  

Krótkie OpowiadaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz