Rozdział 6

80 2 1
                                    

Obudziłam się z potężnym bólem głowy. Cholera nie mówcie mi że usnełam w samochodzie... nosz kurwa mać...

Szybko wstałam z łóżka, ale szybko przekonałam się jak wielki błąd to był ponieważ tak szybko jak wstałam to tak szybko znalazłam się sportem na nim.

Westchnęłam ciężko... gdzie ja jestem? I kto mnie do cholery porwał...

Rozejrzałam się po pokoju. Dwie ściany były koloru ciemnej, intensywniej czerwieni, jedna była cała czarna, czwarta ściana prawdopodobnie stanowiło jedno,wielkie okno które były zasłonięte zasłoną w kolorze czerwieni(takiej jak na ścianach) z czarnym paskiem na dole.

Wszytskie meble w pokoju były białe. Całość prezentowała się pięknie.

Podjęłam jeszcze jedną próbę wstanie, tym razem powoli. Udało mi się. Spojrzałam na swój ubiór w lustrze która było wbudowane w szafę, wracając miałam na sobie zwykłą piżame, nic specjalnego.

Otworzyłam szafę i jestem pewna że moje oczy były wielkości pięcio złotówek. Szafa okazała się przejściem do garderoby. Odrazu przypomniała mi się bajka opowieści z narni.

Garderoba była ogromna, a co bardziej mnie zdziwiło była tam też broń.

Dobra niech mi ktoś wyjaśni co się dzieje, który porywacz daje swojej ofierze broń!?

Ten ktoś musi być kompletnym debilem...

Wzięłam pierwsze lepsze leginsy, czarne trampki oraz białą bluzkę z czaszką. Do tego srebny naszyjnik z również czarną zawieszką pistoletu.
Wyszłam z szafy i poszłam do łazienki która była utrzymana w takich samych kolorach jak pokój.

Szybko wzięłam prysznic i się ubrałam. Moje włosy śpiełam w wysoką kitkę, i wyciągnełam pasma po bokach by fryzura nie była taka poważna, idealnie ułożona.

Pomalowałam tylko usta na czerwono, zrobilam kreskę na oku i wytuszowałam rzęsy.

Byłam już gotowa, piżame poszłam zostawić w garderobie i przy okazji wzięłam jeden pistolet i włożyłam go za pasek spodni, tak że nie było go widać. Dzięki Bogu ta bluzka była luźna i dosyć długa dzięki czemu nie było go widać.

Odsłoniłam zasłony i co zobaczyłam.

Widok na las,jestem w lesie, wszędzie las... cudnie.

Musi być wcześnie bo widzę właśnie wschód słońca...

Cholera ile ja spałam...

Nagle potwór w mojim brzuchu odezwał się, domagając się jedzenia.
Podeszlam powoli do drzwi, powoli nacisnęłm na klamkę i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu drzwi otwarły się.

Wszędzie panowała przerażająca cisza. Wyszłam na korytarz który swoją drogą przypominał korytarz w hotelu, tylko zamiast numerów pokojów na drzwiach były pseudonimy typu krwawa mary.

Stop, co kurwa!!! Czyli już wiem kto mnie porwał. Do jasnej cholery, mogłam się tego spodziewać. Normalnie ich zabije, ukatrupie, usmarze, zakopie, pocwiartuje.

Spokojnie, ochłonoń. Wdech, wydech, wdech i wydech.

Odrazu lepiej. Zemstą na nich zajmę się później, teraz mojim głównym celem jest znalezienie kuchni. Na końcu tego korytarza znajdowały się schody, szybko zbiegłam po nich.

Szybko znalazłam kuchnię, i gdy otworzyłam lodówkę okazało się że była prawie pusta. Naszczęście znalazłam potrzebne mi składniki więc po dłuższej chwili zjadałam się pysznymi naleśnikami.

Skoro zapewne będę tu mieszkać to dlaczego nie nastraszyc ich tu, że zniknęłam... w sumie to dobry pomysł.

Szybko znalazłam odpowiednie drzwi i jak sie okazało były otwarte.

Przysięgam że to banda debili. Rozejrzałam się po okolicy. Drzewa, drzewa i jeszcze raz drzewa...

Gdy tylko usłyszałam wrzaski w domu, szybko weszłam na jedno z najwyższych drzew. Wrzaski domowników było słychać chyba w całym lesie. Słyszałam jak każdy krzyczy na siebie.

Az śmiać mi się chciało...

Ktoś jak opętany wybiegł przez próg drzwi z wielkim bananem na ustach.

A nie, to Jeff on zawsze ma uśmiech.

Zaczął rozglądać się po okolicy.

Gdy szukali mnie juz chyba pół godziny, a mi się powoli nudziło siedzenie na drzewie, chciałam juz zejść i pójść do nich i powiedzieć jacy są chujowi skoro nie poradzą mnie znaleść, ale zobacxylam jak zrezygnowany Jeff wraca z poszukiwań mojej osoby.

Szybko urwałam szyszkę z drzewa obok, modląc się bym nie spadła i nie zdradziła swojej pozycji.

Po chwili Jeff dostał Szyszka w tył głowy.

Obrócił się gwałtownie szukając sprawcy.

Jego mina była tak komiczna, że wybuchnęłam śmiechem.

Odrazu jego wzrok padł na mnie, i dołączył do mnie. Teraz we dwójkę śmialismy się.

Po chwili obok drzewa zjawiła się jeszcze mery i z tego co kojarzę to Rose. Ta laska ma takie przezwisko róża...

- Cały czas siedziałaś na tym pierdolonym drzewie- spytała róża

- Oczywiście. Nawet nie wiecie jak śmiesznie było gdy wszyscy krzyczeliscie na siebie, ale jak pan zawsze uśmiechnięty dostał szyszką w głowę. -odparłam z uśmiechem na twarzy

- Ha,ha,ha bardzo śmieszne.

- ależ oczywiście sam się śmiałeś przecież -uśmiechnęłam się do niego słodko.

I tak rozmawiałam z nimi do czasu aż nie stwierdziłam że niechce mi się już tam siedzieć wiec zeskoczyłam z drzewa, z czego oni się ucieszyli i jak najszybciej potrafiłam pobiegłam do domu...

✴✴✴✴✴✴✴✴✴✴✴

Wybaczcie mi za tak długą przerwę, ale wena pojechała na wakacje, plus kłopoty. Ale wracam!

Mam nadzieję ze rozdział się podoba. Dziękuję za wszystkie wyświetlenia, komentarze i gwiazdki oraz bardzo dziękuję osobą czytającym  moje wypociny 😂😂,  ciesze się że chociaż ktoś to czyta.
Szczerze wam powiem że dawno nie pisałam dłuższych rozdziałów. Ale postaram się by każdy rozdział był dłuższy i aby pojawiały się one częściej 😉😉. 
Alexiaa ♥

Deadly GirlOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz