Rozdział 4

2.2K 131 7
                                    

Pierwsza lekcja eliksirów. Kill me. Snape się skapnął, że zwinęłam mu swój telefon i pewnie domyślił się też, jak. Cóż, musiałby być idiotą, żeby się nie domyślić. W każdym razie doczepił się do mnie bardziej niż do Pottera (przynajmniej sądząc po komentarzach), a to już chyba było wyzwanie.
-Koleś, weź się odwal-i tak ocenzurowałam swoją wypowiedź, no co chcesz?
I cisza. Jak makiem zasiał. Chyba mam przesrane. Mhm, mam przesrane, i to hardo.
-Idziesz. Do. Dyrektora-wycedził naprawdę wściekły.
-Spoko-powiedziałam lekko, wstając z ławki.
-Granger, zaprowadź White.
Wstała bez słowa i podeszła do mnie.
-I minus 50 punktów od Gryffindoru.
-Przegięcie.
-Zaraz może być minus 100.
-Okay, już się zamykam. Triumfuj, staruszku-powiedziałam drwiąco, wychodząc z sali eliksirów.
Hermiona wyszła za mną.
-Wściekł się-stwierdziła.
Kolumb po prostu. Odkrycie Ameryki.
-Naprawdę?
-Po co go prowokujesz?
-Bo mnie wkurza.
-A ty jego.
-I kogo to obchodzi?
-Gryfonów. Oni...
-Bla, bla, bla... Nie będą mnie lubić, straszne. Myślisz, że będę płakać, bo będą mieli focha?
-Ech. Chodźmy już do dyrektora.
Zaczęłyśmy iść w stronę jego gabinetu.
-Dumbledore jest raczej sympatyczny, nie? Przynajmniej taki się wydawał na kolacji.
-Jest. I to bardzo. W stosunku do niego już mogłabyś być nieco grzeczniejsza.
-Wyluzuj, Hermiona.
-To tutaj-powiedziała, stając przed kamienną chimerą.-Wymiotki pomarańczowe.
Chimera się odsunęła.
-Ciekawe hasło.
-Nazwa słodyczy.
-I jakże dojrzała.
-Nicole...-westchnęła.
Weszłyśmy do gabinetu. Rozejrzałam się po okrągłym, całkiem przestronnym gabinecie.
-Dzień dobry-zagadnął z lekkim uśmiechem Dumbledore.
-Dzień dobry, panie dyrektorze-odparła Hermiona.-Profesor Snape kazał mi przyprowadzić tu Nicole.
-Wiem.
Skąd?
-Dzień dobry, Nicole.
-Dzień dobry.
-Wracaj na lekcję, Hermiono.
Posłusznie wyszła. Dumbledore przypatrywał mi się długą chwilę.
-Usiądź, proszę.
Eee... Tego krzesła przed chwilą tu nie było czy to moje dzisiejsze ogarnięcie?
-Magia, moja droga.
Won. Z mojego. Umysłu.
Usiadłam, zakładając nogę na nogę.
-Wybacz. Twoja twarz jest taka nieprzenikniona... Widać tylko tą lipną arogancję-zaśmiał się cicho, jakby życzliwie, ale wydawało mi się to jakieś sztuczne.
No chyba się, dziaduniu, nie polubimy.
-Przejdźmy do meritum.
-Dropsa?-podsunął mi miskę.
-Do sedna, proszę.
-Nie polubiłaś się z profesorem Snape'em.
-Co poradzić? Jednego nauczyciela się lubi, a innego nie. Bywa, życie jest okrutne.
-Nicole...
-Tak, to moje imię.
-Nie mam zamiaru cię karać. Chcę tylko porozmawiać.
-Więc proszę darować sobie ten do bólu sztuczny, serdeczny uśmiech, bo mnie to nie przekonuje.
Zaśmiał się cicho. I z czego rżysz?
-Herbatki?
Ten gość jest niemożliwy.
-Nie.
-Może jednak skusisz się na dropsa?-sam zjadł jednego.-Bardzo dobre. Cytrynowe najlepsze, moim skromnym zdaniem. Skosztuj-wziął kolejnego, patrząc na mnie z uśmiechem.
Help me. Or kill me. Tak, zdecydowanie lepsza opcja.
Mam profesora-creepa-Nietoperza i dyra-dropsoholika. Super. Dodajmy do tego jakiegoś psychopatę albo... Wait, woźny. Ponoć na szlabanach mówi jak to tęskni za czasami, gdy torturowano uczniów. O kuźwa. Okay, ta szkoła to sen wariata. I stwierdzam to po trzech dniach (z czego 2 były na rozpakowanie się).
-Nie, dziękuję-przyjęłam taktykę Dumbledore'a, teraz rozpływałam się w przymilnych uśmiechach.
Uśmiechnął się pobłażliwie. Nie masz mi wierzyć, masz się odpieprzyć.
-Nie musisz, Nicole.
Ale będę. Bikos aj łont. End aj ken.
-Czy mogę już iść do klasy, panie dyrektorze?
Dobrotliwy uśmieszek zniknął. Nareszcie.
-Jeszcze nie, Nicole. Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać.
Sztuczny, przesłodzony uśmiech zniknął z mojej twarzy.
-Nareszcie.
-Rozumiem, że twoje zachowanie wynika z tego wszystkiego, co działo się w twoim życiu.
Okay, cofam to ,,nareszcie".
-Eee...-ach, ta elokwencja.
-Znam twoją przeszłość, Nicole.
...-jedyne co pojawiało się w mojej głowie. Totalna pustka, może poza trzema morderczymi kropkami.
-I co z tego wynika?-zapytałam ostrożnie.
-Że cię rozumiem. I współczuję.
-Litość-powiedziałam z pogardą.-Nie jest mi potrzebna.
-To nie litość. To łączenie się w przysłowiowym bólu. Ja też nie miałem lekko.
-Ten tekst ma mnie skłonić do wyżalenia się panu?-uśmiechnęłam się arogancko, poniewczasie uświadamiając sobie, że właśnie tego typu zachowanie Dumbledore określił jako ,,lipna arogancja".
Miał rację. To był jakiś rodzaj bariery ochronnej... Wtf w ogóle? Od kiedy ja się zastanawiam nad takimi pierdołami?
-Może opowiesz mi coś o swoich znajomych?
Mój szósty zmysł się uaktywnił. Ktoś nas podsłuchiwał. Prychnęłam cicho.
-Zechce pan dołączyć do rozmowy, profesorze Snape?-zapytałam głośno.
-Severusie?-powiedział po chwili Dumbledore.-Wejdź, proszę.
Po chwili drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Snape. Przez moment w jego oczach widziałam cień niepewności, ale szybko przybrał maskę obojętności.
-Szósty zmysł?-spytał Snape.
Skinęłam głową.
-Niezawodny.
-Co to za znajomi?
-Zupełnie nieistotni.
-Ach tak?
-Owszem.
-A twoi rodzice?
-Pytanie trochę z... od parady.
-Wiedzą z kim się zadajesz?
-To nie żadne szemrane towarzystwo.
-Powinienem ci wierzyć na słowo, ponieważ?
-Powinno mnie obchodzić, czy mi pan wierzy, ponieważ?
-Severusie, znasz sytuację?
Oczy mi się rozszerzyły. Spojrzałam na Dumbledore'a.
-Jej?
-Tak.
-Nie, nie znam. Jaka sytuacja?
-Nie wasz interes-wycedziłam, podrywając się z krzesła.-Wiedzę należy czasem zachować dla siebie, dyrektorze.
-Ni...
-Nie skończyłam-powiedziałam ostro.-Jeśli ktoś się o tym dowie, potrafię być naprawdę wredna. I to do tego stopnia, że profesor Snape wychodzi na milutkiego.
Otworzył usta, ale uciszyłam go władczym gestem ręki (odruch, no co?).
-Może mi pan wierzyć, profesorze Snape. Moi wrogowie, delikatnie ujmując, żałują, że znaleźli się w tej kategorii.
Milczał przez kilka sekund. Nad czym się tak zastanawiasz, Nietoperku?
-Kim rządzisz?
-Nie rozumiem pytania.
-Gest uciszenia. Przydatny przy dużej grupie podwładnych.
-Doświadczenie, hm? Po której stronie?
-Kim rządzisz?
-Kumplami. W Wielkim Trio rządzi Potter, w tej grupce ślizgonów, która ciągle łazi razem, Malfoy, a ja rządzę moimi kumplami.
-Tylko tyle?
-Aha.
-Kłamiesz.
-Doprawdy?
A to dopiero inteligentna dyskusja...
-A może łaskawie odpowie pan na moje pytanie? Szef czy podwładny?
-Albusie...
-Nic jej nie powiedziałem, Severusie.
Słyszałam już ,,ex śmierciożerca" o Snape'ie, ale uznałam to za plotkę. Hm, chyba trzeba będzie przewertować jego życiorys... To może być całkiem zabawne.
-Były śmierciożerca? To jednak prawda? No, no... nieźle.
-Tak-odpowiedział krótko.
-Wysoko w hierarchii?
Tym razem nie odpowiedział.
-Aha... Czyli pół na pół. Sługa tego całego Voldemorta (tak, tak, wiem, dawno temu i nieprawda) i władca szeregowych śmierciożerców. Niezły wynik.
-Nie wymawiaj tego imienia. I śmierciożerstwo to żaden ,,wynik".
-Chodziło mi o miejsce w hierarchii.
-Interesuje cię to?
-Miejsce wśród ludzi Voldemorta? Nie. Czarna magia? Niespecjalnie. Może przeczytam jakąś książkę, ale do tego się ograniczę. Nie jarają mnie ,,mroczne sztuki"-zrobiłam cudzysłów palcami.
Kłamstwo. Czarna magia była właśnie tym, czego chciałam się nauczyć. No ale nie mogłam tego powiedzieć przy dyrektorze i Snape'ie, nie?
-To dobrze-powiedział Dumbledore.-Może zawrzecie rozejm?
Oboje spojrzeliśmy na niego jak na myślącego inaczej. Albo w ogóle. Przez chwilę patrzył to na mnie, to na Snape'a z miną jakby coś powoli do niego docierało. Zrobił minę, jakby doznał nagłego olśnienia, chociaż to odkrycie go zszokowało, ale ja nie wiedziałam, o co mu come on.
-No dobrze, możecie iść.
-Powinienem o czymś wiedzieć, panie dyrektorze?-widać nie tylko ja zauważyłam, że coś jest nie halo.
-Nie sądzę, żeby interesowały cię teorie spiskowe jakiegoś starca, Severusie-uśmiechnął się z rozbawieniem na własne słowa.-Nicole, zmykaj na lekcje. A ty, Severusie, chyba teraz będziesz miał zajęcia z szóstym rokiem ślizgonów i puchonów.
Spojrzeliśmy po sobie chyba z dość dziwnymi minami i wyszliśmy z gabinetu Dumbledore'a.
Ale o co mu chodziło z tym spojrzeniem?
-Wie pan, o co chodziło?
-Nie.
-Należy się bać?
-Sądząc po tamtym uśmiechu? Prawdopodobnie.
Zaśmiałam się cicho.
-Miłego dnia-rzuciłam ironicznie i poszłam... gdzieś.
Przecież ja nie wiem, gdzie jest sala transmutacji.
-Zgubić się w szkole? Brawo, Niki-mamrotałam do siebie, łażąc po korytarzach.-Nie ma to jak pierwszego dnia lekcji zgubić się w cholernej szkole. Kurwa, moje zdolności do gubienia przedmiotów to jest level: hard, ale do gubienia siebie to już jest ,,mistrz"-mamrotałam bez większego sensu.
W końcu znalazłam Wieżę Gryfonów i postanowiłam olać resztę dzisiejszych lekcji. Rzuciłam się na swoje łóżko i przez chwilę wgapiałam się w sufit. Po chwili zastanowienia wyciągnęłam z mojej walizki niewielki pistolet i schowałam go pod poduszkę. Nazwijcie to paranoją, ale zbyt wiele razy ktoś próbował mnie zabić, żebym mogła spać spokojnie bez broni. Nawet jeśli nikt nigdy nie zaatakował mnie we śnie. Tu nie miałam kumpli, którzy rozbroiliby napastnika zanim dorwałby się do mnie.

Nastoletnia Gangsterka W HogwarcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz