Zacznijmy od tego, że Campbell zmarł. Właściwie trudno powiedzieć, co się z nim stało. Nigdy nie był przyjaźnie nastawiony do sąsiedztwa, odkąd tu mieszkam usłyszałam jedynie gburowate „dzień dobry" w odpowiedzi. Pomimo wszystko było mi go żal, nigdy nie dostrzegłam na podjeździe czegoś innego, niż zardzewiałego roweru należącego do staruszka. Święta – spędzał sam. Mogłam obserwować jedynie, jak codziennie leżąc w łóżku z okularami na pomarszczonym nosie, czytuje książki, ale nawet wtedy jego mimika nie ulegała zmianie.
Wszyscy sąsiedzi zauważyli obecność emeryta dopiero po całym zamieszaniu. Jestem pewna, że gdyby nie listonosz, który miał w zwyczaju z nim rozmawiać i zwrócenie uwagi na jego dłuższą nieobecność, ciało Campebella wciąż gniłoby na terakotowej posadzce. To dość przerażająco, że ludzie o nas zapominają. Sylwetka staruszka była dla mnie pewnego rodzaju metaforą tego konsumpcjonistycznego świata. Nigdy nie chciałabym znaleźć się w jego położeniu.
Przez kilka dni cała okolica robiła zamieszanie wokół „tajemniczej śmierci" pana C. Policja, karetka to nie lada rozrywka dla ludzi zamieszkujących tak spokojną okolicę. Przynajmniej moi rodzice nie lubili mieszać się w sprawy innych. Właściwie, próbowali przez dwa lata zaprosić Campbella do wigilijnego stołu, ale jego opór zwyciężał.
Od tygodni drewniana tabliczka stoi wbita w ziemię przed domem. Stał pusty, nigdy nie widziałam przy nim nawet potencjalnych kupców. Było mi to na rękę, nowe wścibskie sąsiedztwo to ostatnia rzecz, której potrzebowałam. Biały gmach stał opuszczony – aż do dzisiaj.
Siedzę na parapecie w moim pokoju. Opieram się o poduszki, które ozdabiają wnętrze pomieszczenia. Wydaje mi się, że nadają zupełnie innej aury i bardziej przytulnego charakteru. Wsłuchuję się w rytm piosenki „Arabella", która rozbrzmiewa w moim pokoju. Arctic Monkeys i kubek herbaty to zdecydowanie to, czego potrzebuję w jesienny wieczór.
Przylegam skronią do zimnej powierzchni okna. Zerkam na dom z naprzeciwka. Widok na budynek przysłania mi ogromna ciężarówka, na której widnieje wielki napis – PRZEPROWADZKI. Nie pozostawia mi większych wątpliwości. Nowi sąsiedzi.
Kilku mężczyzn w przetartych, niebieskich ogrodniczkach wyciąga ofoliowane meble. Wyglądają na drogie, przynajmniej sprawiają takie wrażenie. Całą pracą kieruje mężczyzna ubrany w kraciastą koszulę i garniturowe spodnie. Nic nie jest w stanie zepsuć jego starannie ułożonych włosów. Stoi z założonymi rękami i daje wskazówki robotnikom. Bogaty biznesman?
Obserwuję cały przebieg wydarzeń, to znacznie ciekawsze, niż praca domowa z angielskiego. Obok mężczyzny zjawia się chłopak. Jest może kilka centymetrów wyższy. Na głowie ma założony kaptur od czarnej bluzy z logiem jakiegoś zespołu. Wydaje się być w moim wieku. Biorąc pod uwagę wygląd umeblowania i jego (prawdopodobnie) ojca, rodzina musi pływać w pieniądzach.
Zakładam, że nie przypadniemy sobie do gustu. Od dwóch lat chodzę do najlepszego liceum w mieście, w którym roi się od snobistycznych bogaczy – dzieci prawników, lekarzy, architektów. Społeczność szkolna jest tam naprawdę okropna. Większość uczniów uważa pieniądze za wyznacznik prestiżu i ogólnego sukcesu życiowego. Pomimo, że moja rodzina należy raczej do średniej klasy społecznej, rodzice nie szczędzą na moją edukację.
Podkulam kolana i opieram o nie podbródek. Wzdycham na myśl jutrzejszego poniedziałku. To dopiero trzeci tydzień po wakacjach – już mam dość. Oblewam się rumieńcami, gdy chłopak zauważa mnie w oknie. Uśmiecha się i odwraca głowę. Natychmiast zaciągam roletę. Po prostu w pewnie sposób takie sytuacje są dla mnie bardzo krępujące.
Opadam na łóżko, czytam kilkadziesiąt stron książki, którą zostawiłam wczoraj na nocnej etażerce. Odkładam ją na miejsce i zasypiam po niespełna godzinie.
Kolejny szary dzień, czego można się spodziewać po Londynie? Kocham Wielką Brytanię, ale pogoda może być naprawdę przygnębiająca. Kładę mój stary, czarny plecak na kolanach. Droga autobusem do szkoły zajmuje zwykle pół godziny. Chciałam zaoszczędzić na własny samochód, ale do tej pory moje fundusze pozwalają mi na kupno, co najwyżej wrotek. Zapisuję w zeszycie od angielskiego odpowiedzi dotyczące lektury, którą obecnie przerabiamy. Nie to, że nie miałam na to czasu w domu - po prostu uważam to za stratę dnia. Mówię to z bólem na sercu, ale lektury to jedyny typ książek, których nienawidzę.
Po napisaniu kilku zdań chowam zeszyt do plecaka z nadzieją, że będę w stanie przeczytać te bazgroły. Wzdycham i obserwuję krople deszczu, które rytmicznie uderzają w szybę. Droga mija mi na obserwowaniu, jak spływają po szklanej powierzchni. W jakiś sposób mnie to uspakaja i pozwala wyciszyć się przed tygodniem nauki.
Z trudem otwieram drzwi, są ciężkie i ogromne, a żaden chłopak nawet nie fatyguje się, aby zaoferować mi pomóc. Witajcie w moim liceum. Zostało kilka minut do dzwonka, kieruję się do mojej szafki. Korytarz to istna dżungla przez którą należy się przedrzeć. Swoja drogą, szkolny hol idealnie odzwierciedla grupy społeczne, na które przeważnie nastolatkowie się dzielą, samoistnie zostajesz przydzielony do jednej z nich. Głownie decyduje o tym marka twoich ubrań, oceny, wygląd, czy przynależność do drużyn sportowych lub kół zainteresowań. Z podziałami nie należy walczyć, po prostu są i koniec.
Do jakiej należę ja? Moja paczka składa się z kujonów, dziennikarek, sportowców i dziwaków. Wydaje mi się, że jestem mieszanką tego wszystkiego. Nie umiem się skategoryzować i ograniczyć do jednej grupy.
W końcu docieram do szafki z numerem 754 - mojej szafki. Wrzucam do niej niepotrzebne mi teraz książki i zamykam drzwiczki.
-Cześć! - Za nimi stoi Amelia. Dziewczyna, która należy do grupy cheerleaderek. Wiele osób bierze ją za typową Barbie, dla której priorytetem są kosmetyki i nowa torebka od Michaela Korsa. Tylko kilka osób, w tym ja potrafimy dostrzec jej potencjał. Szkoda, że ona sama nie potrafi go w sobie znaleźć. - Idziemy na angielski?
-Mam nadzieję, że Harrison nie postanowi odpytać mnie z pracy domowej - mruczę pod nosem.
Siadamy w ostatniej ławce. Kładę zeszyt i długopis przed sobą. Staram się udawać, że wciąż słucham wywodu Amelii na temat chłopaka z którym się wczoraj spotkała. Jej znajomości z facetami należą do tych nietrwałych i przelotnych. Szkoda, że jest tak mało wybredna w kwestiach miłosnych. Całkowite przeciwieństwo mnie.
Pan Harrison wchodzi do klasy spóźniony, jak zwykle. Jego szare kosmyki włosów sterczą na wszystkie strony, okulary ledwo trzymają się na czubku nosa, a pognieciona koszula jest niedbale włożona w spodnie. Nauczyciel kładzie na biurku swoją teczkę.
-Mamy nowego ucznia w szkole, mam nadzieję, że przyjmiecie go, jak przystało na uczniów naszej prestiżowej placówki - mówi i wskazuje na drzwi wejściowe.
W nich staje chłopak. Przeczesuje ciemne włosy ręką i opiera się o framugę drzwi. Lustruje wszystkich wzrokiem, zatrzymuje się na mnie i Amelii. Podnosi brew do góry i obdarowuje nas uśmiechem. Byłoby w tym coś nadzwyczajnego, gdyby nie wykonał tego gestu w stronę każdej następnej dziewczyny znajdującej się w pomieszczeniu.
Oczywiście.
Prycham pod nosem. Typowe dla chłopaków w tej szkole. On porozumiewawczo macha głową do nauczyciela i zajmuje miejsce w drugiej ławce. Ma na imię Chris. Dopiero po kilku minutach przypominam sobie skąd go znam. To mój nowy sąsiad. Christoffer Schistad.
CZYTASZ
Jestem obok//Chris (Herman Tømmeraas)
FanfictionNiezaprzeczalnie każdy z nas jest ciekawski. Ta cecha to fundament postępów cywilizacyjnych, wynalazków i rozwoju osobistego każdego z nas. Co się stanie jeżeli zabrniemy w coś za daleko? Możemy narazić siebie i osoby, które kochamy. Trudno znaleźć...