ROZDZIAŁ 4

13 2 0
                                    


„- Na pustyni jest się trochę samotnym.

- Równie samotnym jest się wśród ludzi."

Ciemna płachta przykryła jego twarz, by uchronić go przed oskarżającym spojrzeniem drzew, by ukryć dręczące go wyrzuty sumienia spływające z jedną maleńką łzą. Poczuł, jak krew rozpływa się po jego ciele i mimo lęku przed nieznanym pozwolił, by dwadzieścia sekund odwagi zmieniło jego życie. Dał krok naprzód.

- Dziewiętnaście. Osiemnaście, Siedemnaście. - jego szept był tak czuły i tak delikatny, jak kołysanka wzruszonej matki nad główką maleńkiej osóbki.

Klęknął przed nią i ujął delikatnie jej dłonie, zsunął kaptur, by mógł znów zobaczyć jej przepełnione nadzieją oczy. Dotyk, którym została obdarowana, był przepełniony troską, a gdy podniosła twarz ujrzała kogoś, kogo znała naprawdę dobrze, wystarczająco dobrze, by wreszcie przestać się bać.

- Izaak. - szepnęła, a Orfeusz wziął ją w swoje objęcia.

***

Otworzyła oczy. Obudziła ją niewyobrażalna jasność, błękit i aksamit. W powietrzu unosił się słodki zapach orchidei.

- Gdzie jestem? - zapytała cicho. - W niebie? - echo niosło to pytanie dalej i dalej, aż w końcu usłyszała głos, niesamowity głos, tak delikatny, jedyny, niepowtarzalny — głos anioła.

- Ten świat ma zbyt mało miłości, by otworzyło się niebo. - rzekł i jakby od razu posmutniał, podał jej swą dłoń i prowadził w milczeniu, a ona nie miała odwagi pytać, dokąd wiedzie ta droga.

Cisza, w której kroczyli, trwała zbyt długo jak na zwykłą ciszę a zwykłą nie była, bo była magiczna i cały ból znikał — w końcu pojawił się wyczekiwany lek na „obojętność". Izaak nieustannie dążył do tego, by zmienić świat, lecz wiedział, że sam nic nie zmieni, nie w tamtym czasie, nie w tamtej udręce i znalazł ją — oszukaną — i postanowił dać jej siłę na nowe życie. Szli więc dalej w ciszy, kiedy stało się coś, co złączyło ich zranione dusze w jedną...

***

- Syriusz! Do cholery! Nie tak się umawialiśmy! - rozwścieczony głos Dalii mieszał się z rozpaczą.
- Och, moja droga... Jesteś taka naiwna, lecz zapewniam cię, nie masz się już o co martwić. Siedem godzin w tym lesie? - na jego twarzy malował się szyderczy uśmiech. - Oboje wiemy, co to znaczy. Żadna strata, pyskata bardziej niż ty.

- Stul pysk! Od kiedy jesteś taki cwany? Nie pamiętasz już tamtego wieczoru?
- Zdaje się, że ty też już nie pamiętasz, a chyba nie chcemy, by cokolwiek wyszło na jaw. Twój chłopak nie byłby zadowolony. - podszedł do niej niebezpiecznie blisko.

- Zejdź mi z oczu! - warknęła.

- Oj nie, moja droga. Nie pozbędziesz się mnie tak szybko.

***

- A jeśli nigdy stąd nie wyjdziemy? - Alma ścisnęła mocniej dłoń Izaaka.

- Pamiętasz, jak zgubiliśmy się kiedyś w sadzie u cioci?

- Tak. Złamałeś jedną gałązkę i udawałeś czarodzieja. - westchnęła cicho. - Ale teraz...

- Teraz jest tak samo. Po prostu uwierz, że ciągle jestem czarodziejem. - przytulił ją w taki sposób, by mogła usłyszeć bicie jego serca, czuł, jak drży i jak zimne jest jej ciało. Ujął dłonią jej zaróżowiony policzek i złożył na jej ustach delikatny pocałunek, a świat na tę króciutką chwilę zatrzymał się w miejscu, by oddać hołd najpiękniejszej miłości.

POZWÓL MIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz