Rozdział 11- Finał 2/3

10 1 0
                                    

Spadając myślałem sobie o tym co robiłbym teraz, gdybym nie zrobił tej głupiej parodii. Zapewne nudziłbym się, ale lepsze to niż walka z żądnym władzy wujkiem. No ale co zrobisz? Nic nie zrobisz! Gdy już wylądowałem na ziemi przy Liderze, poczułem zdumienie. Nigdy nie zastanawiałem się nad jego wyglądem. Wyglądał całkiem poważnie. Znaczy jak Lider organizacji. Sam widziałem się w takim białym stroju z peleryną. Taki mroczny... Ocknąłem się. Czekała mnie bitwa. Zemsta za Y. On go... zabił. Wyciągnąłem mój miecz. Krzyknąłem:                               - Zapłacisz za to! Nie daruję ci!                      - Wybacz za niego. Po prostu nie mogłem powstrzymać sprawiedliwości! - odpowiedział swoim zimnym głosem.    Zapaliłem miecz. On zrobił to samo. Zaatakowałem. Nasze klingi się zetknęły.                                                             - Sprawiedliwość to zabicie niewinnej osoby? Masz mylne pojęcie o niej!              - To nie jest niewinna osoba! To kanalia! Dołącz do mnie, a będziemy rządzić światem! Wystarczy, że powiesz ,,tak".                                                   Strażnicy popatrzyli po sobie niepewnie. Niech nie myślą, że tak ze mną łatwo!                                                         - Chyba sobie ze mnie kpisz! Myślisz, że po prostu się do ciebie przyłączę?!               Zamachnąłem się mieczem. Odparował cios z uśmiechem na bladych ustach.          - Na pewno nie chcesz się przyłączyć do mojej organizacji? To jedyna taka okazja. I tak jesteś teraz wyrzutkiem. Nie skończyłeś szkolenia, nie masz przyjaciół! O.C.T.O.P.U.S jest starsza niż myślisz! Zgłębiamy tam tajniki walk na miecze oraz manipulacji.                            Jego biała klinga znalazła się tuż przy mojej szyi. Już miał ze mną skończyć, ale nagle za samochodami rozległ się wielki wybuch. To był mój przyjaciel satyr...

Moja przygoda z MLGWhere stories live. Discover now