Rozdział 5 | Anne

25 5 13
                                    

      — Matko kochana... — westchnęła, patrząc w lustro po wejściu do domu. Jej rude włosy wyglądały jak szałas, każdy stał w inną stronę. — O wilku mowa. — Wyjęła telefon z kieszeni, usłyszawszy początek piosenki "Shape Of You", która już po tygodniu swojej błyskotliwej kariery zaczęła ją irytować. — Halo? Cześć. Tak. Właśnie przyszłam. Tak, odniosę go i będę jechać. Tak, tak. Ja ciebie też. Pa.

      Ugh. Nie lubiła rozmawiać ze swoją mamą, za każdym razem czuła się tak samo. Szczegółowe pytania o każdy jej ruch wykonany w przeciągu ostatniej godziny po dłuższym czasie stawały się męczące.

      Weszła do salonu, a jej wzrok od razu spoczął na klatce przykrytej częściowo ręcznikiem.

       — Muszę cię odnieść do pani Milestone, pyszczku — westchnęła, podszedłszy do ptaka. Złapała za uchwyt na samej górze klatki i z trudem ją uniosła. — Komu w drogę, temu czas.

***

      Anne stanęła przed drzwiami domu sąsiadki i uderzyła w nie trzykrotnie kołatką. Wiatr rozwiał jej włosy, a ona zawinęła się bardziej płaszczem. Spojrzała w dół na klatkę i mruknęła:

      — Czyżby znowu jej nie było?

      Dosłownie ułamek sekundy później zza drzwi dobiegł ją stukot obcasów. Pani Milestone i szpilki? Ciekawe połączenie, szczególnie w tym wieku.

      — Słucham? — W drzwiach stanęła wysoka kobieta o długich blond włosach upiętych w jakąś skomplikowaną fryzurę. Miała duże, niebieskie oczy schowane za wachlarzem czarnych rzęs. Jej elegancki ubiór i poważny wyraz twarzy trochę przestraszył Anne, która odruchowo przygładziła swoją rudą strzechę.

      Kobieta o rudych włosach rozejrzała się nerwowo dookoła, upewniając się, że stoi pod właściwym domem.

      — Ja d-do pani Milestone — zająknęła się i poprawiła szalik na szyi. — Jestem sąsiadką i chciałam, tak jak zazwyczaj, gdy wyjeżdżam, zostawić jej Winicjusza pod opiekę i...

      — Ach, tak. Mama coś wspominała. — Ta kobieta; elegancka, chłodna i wyrafinowana kobieta była córką przemiłej, ciepłej i troskliwej pani Milestone? — Anne? — Przytaknęła nieznacznie, przestąpiwszy z nogi na nogę. — Wejdź, proszę.

      Uśmiech na jej twarzy znacznie różnił się od uśmiechu jej matki. Był sztuczny i chłodny, zupełnie inny.

      — Jeśli to problem...

      — Mama prosiła, bym zrobiła to, o co prosisz. Nie zostało jej już dużo czasu, więc staramy się wszyscy jak najbardziej jej dogodzić. — Spokój z jakim mówiła o zbliżającej się śmierci kobiety, która ją wychowała i dała jej życie, był przerażający. Anne zdawało się, że tylko osoba bez serca byłaby w stanie tak się zachować. — Zostaw ptaka, a ja mam dla ciebie jakieś pudło. Poczekaj chwilę.

      Córka pani Milestone zostawiła ją samą w salonie, a stukot jej obcasów dało się usłyszeć z piętra. Chodziła w tę i z powrotem, a Anne, odstawiwszy klatkę na drewniany stół w pokoju, tylko liczyła jej kroki. Sto siedemnaście.

      — Proszę — powiedziała, podając jej duży karton, który, mimo swoich gabarytów, nie był zbyt ciężki. — Uprzedzając pytania: nie mam zielonego pojęcia, co to jest, ani dlaczego mama kazała ci to dać.

      — Dziękuję. — Usmiechnęła się, jednak w zamian otrzymała tylko krzywy grymas, który chyba miał być usmiechem. — W takim razie... ja już pójdę.

All unspeakable thoughtsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz