Rozdział 3

78 7 0
                                    

Byłem zamknięty w ciemnej komnacie. Strużki światła wpadały do środka jedynie przez cieniutkie szpary w drzwiach. Puste, wręcz klaustrofobiczne wnętrze, wymazane krwią, której zapachu nie mogłem już znieść. 

Miałem na szyi obroże, do której przyczepiony był gruby łańcuch. Ręce i nogi też miałem skute. Siedziałem pod ścianą. Ogonem przykrywałem stopy.

Spędziłem tu już chyba kilka dni. Minimalne ilości jedzenia i samotność dawały się we znaki. Z głodu słabłem coraz bardziej. 

Marzyłem, żeby ktoś mnie uratował... Ktokolwiek...

Nagle usłyszałem otwieranie się zamka od drzwi pokoju. Gdy się uchyliły światło od zewnątrz ukazało sylwetki czterech dorosłych mężczyzn. Natychmiast poderwałem się z ziemi i rzuciłem w ich stronę. Jednak metalowe kajdany powstrzymały mnie i przytwierdziły do podłogi. Te osoby odczepiły mój łańcuch od ściany, a potem wzięły mnie za ręce i nogi. Próbowałem się wyrwać, ale bezskutecznie. 

Przeszliśmy przez kilka korytarzy, aż znaleźliśmy się w głównej sali, gdzie czekał mój Pan. Nie wiedziałem co teraz ze mną będzie. Bałem się. Bałem się jak cholera... Trząsłem się już nie tylko z głodu, ale i ze strachu.

- Mam dla ciebie zadanie - powiedział stanowczym głosem.

~~~~

Już któryś dzień z kolei przyszedłem do tego lasu, chociaż nie powinienem. Zostawiłem coś w tamtej jaskini, ale nie pamiętałem drogi, więc miałem nadzieję spotkać Yoshiro, jednak nic z tego. Wydawało mi się to trochę dziwne.

"Chyba nie mam na co liczyć. Lepiej wrócę do siebie." pomyślałem i już miałem to zrobić, kiedy usłyszałem szelest liści. To co zobaczyłem zmroziło mi krew w żyłach.

- Y- Yoshiro, to ty...? Co ci się stało..? - spytałem zdziwiony. 

- Pan kazał... Cię zabić... - zamurowało mnie gdy to usłyszałem.

Chłopak zaczął się do mnie zbliżać, ale po kilku krokach padł na ziemię. W ostatniej chwili złapałem jego głowę, dzięki czemu nie uderzył w kamień. Stracił przytomność. Na całe szczęście oddychał. 

Patrząc na niego czułem się strasznie. Miał ubraną tylko jakąś luźną, podziurawioną szmatę. Był tak wychudzony, że mogłem policzyć mu wszystkie żebra. Na całym jego ciele można było zobaczyć ślady bicia. Niektóre rany były jeszcze świeże i wciąż sączyła się z nich krew. Nie mogłem na to patrzeć, wyglądał okropnie. Zastanawiałem się co mu się stało i dlaczego.

"Czy to moja wina...? Co mogę zrobić, żeby mu pomóc...?" 

Na razie mogłem tylko czekać, aż się obudzi...

Podniosłem go delikatnie i przeniosłem pod drzewo. Położyłem jego głowę na moich kolanach. Nie wiedziałem co mam teraz zrobić. Było mi go tak strasznie żal... W zasadzie to nie wiem czemu chciałem mu pomóc, przecież byliśmy wrogami. Tylko, czy to na prawdę, aż tak ważne?

Nagle poczułem jak ręka chłopaka złapała moją koszulkę. Wyglądał tak uroczo, kiedy spał.

- Idiota – powiedziałem do siebie i uderzyłem dłonią mój lewy policzek.

Siedziałem i czekałem aż się obudzi. Po jakimś czasie sam zasnąłem.

~~~~

Obudziłem się leżąc na kolanach Tianshi'ego co mnie zdziwiło. On też spał. Pomyślałem, że to dobra okazja, żeby go zabić, ale nie mogłem tego zrobić w taki sposób. 

Próbowałem wstać, ale nie miałem dość siły. Mogłem co najwyżej usiąść. Chyba to poczuł, bo się obudził.

- Oh, już nie śpisz. 

- I kto to mówi? - zapytałem z przekąsem.

- Też racja. Chcesz wstać? 

- Ta - kiedy to powiedziałem wsunął mi jedną rękę pod plecy, a drugą pod tyłek.

- C-co ty?! Puść mnie! - zrobił to dopiero kiedy już wstałem. Jednak, przez wycieńczenie, było to dla mnie sporą trudnością i prawie się przewróciłem, ale on znowu mnie złapał. - Poradzę sobie... - powiedziałem i odepchnąłem go od siebie. 

- Mówiłeś wcześniej, że "Pan" kazał mnie zabić. Powiesz mi o co chodzi?

- Nie twoja sprawa - opowiedziałem odwracając głowę. 

- No chyba jednak moja, skoro to ja mam zginąć – upierał się - Ale nie zrobisz tego... Prawda? - to pytanie mnie zdziwiło.Przecież jesteśmy wrogami, a to moje zadanie. Chociaż mi pomógł... 

- Nie chce cię zabić, ale... Ja nie mam nic do gadania... Muszę to zrobić... 

- Rozumiem... - po tym ja to powiedział, zdjął kurtkę i koszulę, wziął sztylet w rękę i szybkim ruchem rozciął sobie brzuch, z którego wypłynęła struga krwi.

- Co ty robisz? Oszalałeś?! – spanikowałem. On złapał mnie za dłonie i położył je na ranie. 

- Teraz wystarczy, że uwierzą w to, że mnie zabiłeś. A ja nie będę się tu pokazywał - zamurowało mnie - Wracaj i powiedz, że zadanie wykonane. Tylko pamiętaj, że masz mi kiedyś wytłumaczyć o co chodzi z tym " Panem", jasne? - powiedział i zaczął powoli odchodzić.

- T-ta... 

Wracając zastanawiałem się czemu to zrobił, ale nie umiałem znaleźć logicznego powodu. On jest inny niż reszta tych tchórzy, którzy kryją się za murami miasta.


Miłość nie zna granicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz