Ohayo :D
Oto przekazuje w wasze ręce nowy rozdział. Mam nadzieję, że się wam spodoba i podobał się wczorajszy. Sorry, że nie dodałam w nim tych kilku słów od siebie, jakoś wyleciało mi z głowy.
No nie przedłużam. Miłego czytania :D
Wracałem do miasta. Trzymałem się za brzuch. Bardzo mnie bolał, ale stwierdziłem, że lepsze to niż śmierć. Mam tylko nadzieję, że uwierzą.
Kiedy byłem blisko muru dzielącego nas od lasu zarzuciłem na siebie kurtkę, żeby nie wzbudzać zbyt wielu podejrzeń. Przeskoczenie go sprawiło mi niemałą trudność. W takim stanie 3 metry to sporo.
Szkoda tylko, że nie było to moim jedynym problemem. Mój dom znajdował się prawie w samym centrum.
"Zachciało mi się bogato mieszkać, to teraz mam. Wszyscy będą na mnie patrzeć i wypytywać co się stało. Chyba, że uda mi się przejść bocznymi uliczkami? To jest dobra myśl."
Najbardziej zewnętrzna część miasta składała się z niewielkich domków jednorodzinnych. Nie były zbyt drogie, należały do osób z najmniejszym majątkiem. Głębiej stały już trochę większe, ze ślicznymi ogrodami, które wprawiały w zachwyt swoją różnorodnością. Jednak większość z nich stała pusta, tylko kilka zamieszkiwały osoby nieposiadające pieniędzy na kupno willi. Stanowiły one centrum Lourien, będące bardzo żywym i ruchliwym miejscem. Kawałek dalej stał ogromny zamek, należący do naszego króla. Posiadał on ogromne i przepiękne ogrody, którymi zajmowali się najlepsi ogrodnicy. Pałac odznaczał się również wieżami sięgającymi nieba, stojąc na ich szczycie dało się zobaczyć wszystko co znajduje się w okręgu murów oraz około dwóch kilometrów dalej.
Ja sam mieszkałem w jednej z willi. Nie była duża, ale przytulna i to mi wystarczało. Zostało mi do niej już tylko kilka metrów. Wychyliłem głowę zza ściany, za którą się ukryłem, by sprawdzić, czy nikt nie idzie. Miałem niemałe szczęście. Szybkim krokiem ruszyłem do drzwi i czym prędzej zatrzasnąłem je zaraz po przekroczeniu progu. Osunąłem się na podłogę, nie miałem siły ustać na nogach. Dzięki bogu, apteczkę trzymałem w łazience na dolnym piętrze. Przeczołgałem się przez korytarz zostawiając na białych kaflach ślady ciepłej, szkarłatnej krwi.
"Muszę się pośpieszyć... Jeśli teraz stracę przytomność, to będzie koniec..."
Udało mi się. Zdjąłem kurtkę i położyłem obok. Z apteczki wyjąłem opatrunki, bandaże i wodę utlenioną. Odkaziłem ranę i opatrzyłem. Chociaż nadal nie miałem dość siły by wstać.
Wyczołgałem się z powrotem do przedpokoju i popatrzyłem na schody prowadzące na piętro. Musiałem się nimi wspiąć, żeby dostać się do mojego pokoju. Kiedy w końcu udało mi się do niego dotrzeć, miałem do pokonania jeszcze jedną przeszkodę - łóżko. Jego miejsce zarezerwowane było na środku przy ścianie na wprost drzwi. Westchnąłem głęboko i ruszyłem w jego stronę. Podparłem się rękami, aby móc się wciągnąć, poczułem niewyobrażalny ból, który skutecznie mi to uniemożliwił. Ale nie mogłem się poddać. Nie zwracając na niego uwagi wdrapałem się na posłanie i położyłem na plecach.
Obok mnie stała mała szafka nocna, na ścianie po lewej stronie stała szafa oraz duże lustro. Po prawej znajdowały się okna, a naprzeciwko oprócz drzwi, wisiało kilka zdjęć z mojego dzieciństwa, zrobionych jeszcze przed wybuchem całej tej wojny.
"Chciałbym, żeby nasz świat nadal był miejscem pokoju, gdzie wszyscy razem żyją w zgodzie."
Patrząc na te fotografie zacząłem się zastanawiać jak wygląda życie w lesie, ale nie umiałem sobie tego wyobrazić. Rozmyślałem tak przez jakiś czas, aż w końcu zasnąłem.

CZYTASZ
Miłość nie zna granic
FanfictionFantastyczny świat pochłonięty długą wojną, której nie widać końca. Co się wydarzy gdy staną na swojej drodze dwie wrogie sobie istoty?